„Chciałam ukarać ojca za to, że zniszczył naszą rodzinę. Alimenty to za mało, ja pragnęłam prawdziwej słodkiej zemsty”
„Odkąd pamiętam, nosiłam w sobie gniew. Byłam dzieckiem, kiedy ojciec spakował walizkę i zniknął. Bez słowa wyjaśnienia, bez odwrócenia się na pożegnanie. Nauczyłam się, że miłość jest czymś, co można wyrzucić do śmieci jak niepotrzebny bagaż”.

Odkąd pamiętam, nosiłam w sobie gniew. Byłam dzieckiem, kiedy ojciec spakował walizkę i zniknął. Bez słowa wyjaśnienia, bez odwrócenia się na pożegnanie.
Moja matka nie płakała przy mnie, ale widziałam jej cichy ból w każdym ruchu, w każdej przemilczanej rozmowie. Musiała sobie radzić sama – pracowała do późna, liczyła każdy grosz, a ja uczyłam się, że miłość jest czymś, co można wyrzucić do śmieci jak niepotrzebny bagaż.
Ojciec. Lata później odnalazłam go. Żył dobrze. Może nawet lepiej, niż kiedykolwiek. Miał dom, rodzinę, dzieci. Nową żonę, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Jakby nigdy nikogo nie skrzywdził, jakby nie zostawił za sobą niczego, co mogłoby go obciążać. A ja? Byłam duchem z przeszłości, o którym nawet nie pamiętał.
Przez lata pielęgnowałam w sobie jedno pragnienie: zemstę. Nie dla satysfakcji. Nie dla sprawiedliwości. Chciałam, żeby poczuł ten sam ból, który zadawał innym. Żeby zobaczył, jak to jest, kiedy ktoś wywraca ci życie do góry nogami i odchodzi, zostawiając cię z niczym. Teraz byłam gotowa. Miałam plan.
Wkradłam się do ich świata
Kiedy wynajęłam mieszkanie w pobliżu domu ojca, poczułam satysfakcję. Po latach poszukiwań w końcu byłam blisko, mogłam obserwować jego życie z pierwszego rzędu. Wiedziałam, że ma żonę, dwoje dzieci, wygodny dom z ogrodem. Wszystko to, co zabrał mnie i mojej matce.
Pierwszego dnia przechadzałam się po okolicy, jakby od niechcenia. Dom był duży, z jasną elewacją i wypielęgnowanym trawnikiem. Pasował do niego. Pasował do człowieka, który zostawia przeszłość i buduje nową rzeczywistość, dopasowaną do własnych wygód. Stałam po drugiej stronie ulicy, zerkając na podjazd, gdy drzwi się otworzyły. Wyszła kobieta. Średniego wzrostu, zadbana, w jasnym swetrze i dżinsach. Anna. Moja macocha.
Nie wyglądała na kogoś złego. Wręcz przeciwnie – miała spokojną twarz, ciepłe spojrzenie. I naiwną ufność w oczach, którą ludzie tacy jak mój ojciec bez trudu potrafią wykorzystać. Nie miała pojęcia, kim jestem.
Podeszłam do niej z uśmiechem.
– Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomóc? Jestem tu nowa i szukam biblioteki.
Anna uśmiechnęła się lekko, nieświadoma, że właśnie wpuściła do swojego świata kogoś, kto chce go zniszczyć.
– Oczywiście! Jest jakieś pięć minut stąd, mogę pani pokazać.
Ruszyłyśmy razem, a ja słuchałam jej opowieści o okolicy, sąsiadach, lokalnym parku. Czułam, że to będzie łatwiejsze, niż myślałam. Ludzie tacy jak Anna byli otwarci. Chcieli wierzyć w dobroć innych. I to czyniło ich słabymi.
W kolejnych dniach kilka razy „przypadkiem” na siebie wpadałyśmy. Raz w sklepie spożywczym, innym razem na spacerze. W końcu zaprosiła mnie na kawę. Gdy przekroczyłam próg ich domu, czułam, jak rośnie we mnie zimne, satysfakcjonujące napięcie. Byłam w środku.
W salonie leżały zabawki, na stole stały zdjęcia rodzinne. Igor i Natalia – dzieci mojego ojca. Moje przyrodnie rodzeństwo. Na jednym ze zdjęć Anna obejmowała męża, a on patrzył na nią z czułością.
– A pani mąż? – spytałam niby od niechcenia, zerkając na zdjęcie.
Anna uśmiechnęła się.
– Marek pracuje teraz, wraca bardzo późno....
Niszczenie fundamentów
Zyskanie zaufania Anny było dziecinnie proste. Była jedną z tych kobiet, które nie widzą w ludziach złych intencji. Wystarczyło kilka spotkań, kilka rozmów o książkach i rodzinie, a zaczęła traktować mnie jak dobrą znajomą. Zaprosiła mnie na obiad, poznała z dziećmi. Igor i Natalia przyjęli mnie neutralnie – byli grzeczni, ale niezbyt zainteresowani nową osobą w życiu matki. Nie szkodzi. Jeszcze się zainteresują.
Wspominałam przypadkiem historie o zdradach wśród znajomych. O tym, jak niektórzy mężczyźni stawali się zdystansowani, gdy mieli coś do ukrycia. Słuchała uważnie, nie podejrzewając, że każda moja uwaga jest starannie zaplanowana.
Potem skupiłam się na Natalii. Miała szesnaście lat – idealny wiek na bunt. Często rozmawiałyśmy, a ja subtelnie podsycałam jej niechęć do ojca.
– Tata nie pozwala mi wracać później niż o dziesiątej – skarżyła się pewnego dnia.
– To niesprawiedliwe – odparłam. – Nie traktuje cię jak dorosłą.
Zacisnęła usta. Wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt. Anna zaczęła częściej się zamyślać, Natalia coraz częściej sprzeczała się z ojcem, a Marek… On nadal niczego nie zauważał.
Prawda o moim ojcu
Wszystko zaczynało się sypać. Ja zaś czułam satysfakcję. Wystarczyło kilka miesięcy manipulacji, a Marek zaczął wracać później do domu, jakby uciekał od własnej rodziny. Może czuł, że grunt osuwa mu się pod nogami, ale wciąż nie rozumiał dlaczego.
Pewnego wieczoru zostałam dłużej u Anny. Igor był u kolegi, Natalia zamknęła się w swoim pokoju. Siedziałyśmy w kuchni, popijając herbatę, gdy do domu wszedł Marek, mój ociec. Jego mina mówiła wszystko – był zmęczony, zirytowany, jakby samo przekroczenie progu sprawiało mu ból.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. I wtedy coś we mnie pękło. Przez lata wyobrażałam sobie, jak będzie cierpiał, jak będzie się bał utraty tego, co zbudował. A teraz widziałam, że jest obojętny. Tak jak wtedy, gdy zostawił mnie i mamę. Zemsta nie działała. Bo żeby kogoś zranić, ten ktoś musiałby w ogóle coś czuć.
Wszystko działo się szybciej, niż przypuszczałam. Anna coraz częściej płakała po nocach, Natalia zamykała się w pokoju, Igor prawie nie wychodził z domu. Atmosfera gęstniała z każdym dniem, a mój ojciec… jak zwykle uciekał od odpowiedzialności.
Stałam obok i patrzyłam. To był ten moment, na który czekałam. Powinnam czuć triumf, a jednak… czułam tylko pustkę. Marek odchodził dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy miałam 5 lat. Tak, jakby nic go nie obchodziło. Jakby wszystko było dla niego tylko etapem, który można zostawić za sobą bez żalu.
Wtedy dotarło do mnie coś przerażającego. Zniszczyłam jego rodzinę. Sprawiłam, że cierpieli. Ale to nie jego zabolało – to oni ponieśli konsekwencje. A on? Po prostu odszedł.
Ostateczne rozliczenie
Nie spodziewałam się, że poczuję coś poza satysfakcją. Przecież o to chodziło. Chciałam, żeby ojciec stracił wszystko, tak jak kiedyś straciłyśmy my. I właśnie to się stało. Anna została sama, Natalia wykrzyczała mu, że go nienawidzi, Igor zamilkł na dobre. Rodzina, którą sobie zbudował, legła w gruzach.
A jednak… nic się nie zmieniło. Nie czułam triumfu. Nie czułam ulgi. Czułam tylko, że spędziłam lata, planując coś, co w rzeczywistości nie miało żadnego znaczenia.
Ojciec mnie nie pamiętał. Nie czuł żalu. Nie cierpiał. Po prostu znów odszedł. A ja? Spędziłam lata na planowaniu jego upadku. Każda moja decyzja, każdy krok, każde słowo – wszystko było podporządkowane zemście. Teraz gdy osiągnęłam cel, zostałam z niczym.
Spojrzałam na telefon. Mogłam zadzwonić do Anny. Przyznać się. Powiedzieć jej, że to ja byłam tym cieniem, który powoli zatruwał jej życie. Ale czy to cokolwiek by zmieniło? Ona i tak już cierpiała. Natalia była rozbita. Igor zamknięty w sobie.
Nie byłam lepsza od ojca. Przez całe życie chciałam, by zobaczył mnie, moją krzywdę, moje cierpienie. Ale on nigdy na mnie nie patrzył. I nigdy nie spojrzy. Zacisnęłam powieki, czując, jak ściska mnie w gardle. A jeśli nie mam już na kim się mścić… to co mi zostaje? Nie znałam odpowiedzi.
Tylko jedno było pewne – zemsta nie była końcem. Była pustką, której nie da się niczym wypełnić. I po raz pierwszy od lat nie miałam pojęcia, co dalej.
Ola, lat 30
Czytaj także:„Teściowa dała nam dach nad głową, ale pozwalała sobie na zbyt wiele. Pękłam, gdy zaczęła grzebać w moich rzeczach”„Moje życie było słodkie jak pączek z lukrem, dopóki siostra tego nie zniszczyła. To, co zrobiła, było niewybaczalne”„Gdy mąż mnie zdradził, widziałam, jak wszyscy śmieją się po kątach. Tylko kolega z pracy okazał mi serce”

