„Chciałam spędzić z mężem jesień życia, lecz nie doczekam z nim nawet tegorocznej zimy. Szkoda mi czasu na oszusta”
„Rano znów poszłam biegać. I znów, pod dębem, czekało na mnie serce z żołędzi. Tylko tym razem ktoś dodał do niego maleńki kamień pośrodku. Jakby chciał powiedzieć: Patrz głębiej. Nie wiedziałam jeszcze, że powinnam to była potraktować dosłownie".

- Redakcja
Codziennie o szóstej rano wychodziłam z domu — wkładałam sportowe buty, słuchawki i ruszałam do parku. Tam, gdzie asfalt zamieniał się w leśną ścieżkę, otwierały się dla mnie drzwi do innego świata: miejsca cichego, pachnącego wilgotną ziemią i poranną rosą. Bieganie było moją ucieczką. Od myśli, od zmęczenia, od tego napięcia, które od miesięcy utrzymywało się w naszym domu. Kiedyś biegaliśmy razem. Rafał i ja. On się jednak bardzo szybko poddał.
Mówił, że woli inne poranki — te z kawą i gazetą, nie z potem i bólem mięśni. Teraz wstawał dopiero, gdy ja już wracałam. I z każdym tygodniem czułam, że oddalamy się od siebie, jakby każde z nas zmierzało w zupełnie inną stronę. On coraz częściej zamykał się w sobie. Wracał z pracy milczący, a potem tylko włączał telewizor albo komputer. Zdarzało się, że przez cały wieczór nie padło między nami ani jedno słowo. Próbowałam rozmawiać, zagadywać go, żartować, ale nic to nie dawało. Jakby moje słowa odbijały się od ściany.
Pewnego ranka zauważyłam coś pod starym dębem. Podeszłam bliżej, żeby się temu przyjrzeć i zobaczyłam żołędzie ułożone w kształt serca. Uśmiechnęłam się. Pomyślałam, że jakieś dzieci bawiły się w zakochanych. Ale następnego dnia to serce znów tam było. I kolejnego. Zaczęłam wyczekiwać momentu, aż znowu je zobaczę. Jego stała obecność dawała mi poczucie, że na tym ponurym świecie wciąż jest miejsce na miłość, nawet jeśli u mnie w domu dawno jej już nie było.
— Wiesz, w parku ktoś codziennie układa serduszka z żołędzi — powiedziałam pewnego wieczoru do męża.
— Ludzie mają za dużo czasu — mruknął Rafał, nie odrywając wzroku od telewizora.
— A może mają w sobie coś z romantyków? — Spróbowałam się uśmiechnąć.
— Romantyków już nie ma — odparł bez zastanowienia.
I właśnie wtedy doszłam do wniosku, że może to on ma rację.
Zebrałam się na odwagę
Rafał coraz częściej wracał późno. Zdarzało się, że gdy przekręcał klucz w zamku, było już po dwudziestej drugiej. Wchodził cicho, jakby bał się, że jeszcze coś powiem. I miał rację — zwykle mówiłam. Pytałam, czy zjadł, jak mu minął dzień, czy może nie obejrzałby ze mną filmu. Zawsze odpowiadał jednym słowem: „Zjadłem”, „Dobrze”, „Nie”. W kuchni niemal wyczuwało się jego zmęczenie i obojętność. Wciąż próbowałam coś ugotować, wymyślić wyjątkową kolację, rozpocząć rozmowę. Ale jego obecność coraz bardziej przypominała mi echo — niby był, ale miałam wrażenie, że przebywam tylko z jego cieniem.
Któregoś wieczoru, kiedy usiadł do stołu, zebrałam się na odwagę.
— Rafał, możemy pogadać? – zapytałam.
— O czym? — Nawet nie podniósł wzroku znad talerza.
— O nas — rzuciłam. — Mam wrażenie, że już prawie ze sobą nie rozmawiamy.
— A o czym mamy gadać? — prychnął. — Ty i tak żyjesz tylko tym bieganiem. Wszystko inne przestało cię obchodzić.
Zamurowało mnie.
— Biegam, żeby mieć energię — powiedziałam, siląc się na spokój, choć wcale nie było mi łatwo. — I żeby nie siedzieć tu, w ciszy, w której ty sam toniesz.
— Może właśnie tylko ta cisza mi pozostała, odkąd ty wciąż gdzieś uciekasz – rzucił, odkładając widelec.
W tamtej chwili coś we mnie pękło. Przecież to ja próbowałam pozbierać to wszystko do kupy. To ja chciałam wszystko naprawiać, rozmawiać, walczyć o nasze małżeństwo. A on? On oskarżał mnie o ucieczkę, podczas gdy sam od miesięcy chował się za murami milczenia. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego, czując, jak przepaść między nami robi się coraz większa i większa. Po chwili Rafał odwrócił się plecami. Słyszałam jego spokojny oddech, a sama miałam ochotę krzyczeć. Mimo to tkwiłam w ciszy, wierciłam się w pościeli, przewracając z boku na bok, kompletnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Jak sobie z tym wszystkim radzić.
Rano znów poszłam biegać. I znów, pod dębem, czekało na mnie serce z żołędzi. Tylko tym razem ktoś dodał do niego maleńki kamień pośrodku. Jakby chciał powiedzieć: „Patrz głębiej”. Nie wiedziałam jeszcze, że powinnam to była potraktować dosłownie.
I wtedy go rozpoznałam
Tamtego dnia wszystko składało się z przypadków. Zazwyczaj wracałam po bieganiu o ósmej, kiedy park dopiero budził się do życia. Tego ranka jednak wstałam wcześniej — nie mogłam spać, więc wyszłam, zanim słońce na dobre wzeszło. Chciałam się przewietrzyć, posłuchać własnych kroków rozbrzmiewających w ciszy, zrzucić z siebie ciężar tego potwornego milczenia, które wciąż ciążyło mi w głowie.
Kiedy zbliżałam się do starego dębu, już z daleka zobaczyłam jakieś sylwetki. Zatrzymałam się, a serce waliło mi jak po sprincie, choć ledwie truchtałam. Dwójka ludzi klęczała obok siebie, pochylając się nad czymś, co spoczywało na ziemi. Kobieta w jasnym płaszczu i mężczyzna w ciemnej kurtce. Śmiali się. Ich ruchy były pełne swobody, tego specyficznego ciepła osób, dla których nie istnieje nic poza wzajemną bliskością - jakby cały świat wokół przestawał się liczyć.
Zrobiłam kilka kroków bliżej i wtedy go rozpoznałam. To był Rafał. Nie musiałam widzieć jego twarzy, żeby to wiedzieć. Wystarczyła sama postawa, sposób, w jaki odgarnął włosy — ten prosty gest, który znałam lepiej niż własny oddech. A obok niego zobaczyłam Lenę. Kobietę z parku, którą poznaliśmy dawno temu, kiedy jeszcze Rafał biegał ze mną. Widziałam ją potem kilka razy, jak spacerowała z psem, zawsze uśmiechnięta, zawsze pogodna. Teraz oboje tkwili obok siebie, ramię w ramię, układając... serce z żołędzi.
Zamarłam za drzewem, a wtedy mój świat się skurczył. Dźwięki ucichły, nawet liście jakby przestały się poruszać na wietrze. Patrzyłam, jak Rafał delikatnie dotyka jej dłoni, jak się do siebie uśmiechają, jak prostują plecy i oglądają swoje dzieło. Zrobiło mi się niedobrze. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Chciałam wybiec ze swojej kryjówki i wrzasnąć: „Dlaczego?!”, ale moje nogi ani drgnęły.
Uciekłam dopiero, gdy się pocałowali. Pędziłam bez celu, na oślep, aż do samego parkingu. Później długo siedziałam jeszcze w samochodzie. Ręce mi drżały, choć oczy miałam suche. Za to gdzieś tam, w środku, coś we mnie pękło i się zapadło. Powtarzałam sobie, że to, co widziałam, nie mogło być prawdą. Może Rafał tylko jej pomagał. Może spotkali się przypadkiem i wtedy... Ale przecież dobrze znałam ten śmiech. Tak Rafał śmiał się kiedyś, gdy na mnie patrzył i nie widział niczego poza mną.
Zobaczyłam obcego człowieka
Cały dzień snułam się po domu jak cień. Brałam się za sprzątanie, gotowanie, robiłam cokolwiek, byle tylko nie myśleć. Ale nie dało się wyłączyć serca. Te obrazy wciąż wracały: jego ręka na jej dłoni, ich śmiech, to serce z żołędzi. Każdy szczegół, który zapamiętałam, był jak cios w brzuch — sprawiał fizyczny ból, a ja za nic nie potrafiłam sobie z nim poradzić. Czekałam tylko, aż to wszystko puści i nastąpi wybuch. Aż wreszcie nie wytrzymam.
Wieczorem Rafał wrócił jak zawsze – cicho, bez słowa, jakby nic się nie stało. Wszedł do kuchni, zdjął kurtkę, postawił torbę na krześle. Patrzyłam na niego, a w mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl: "Powiedz mu. Powiedz, że wiesz".
— Byłeś dziś w parku? — zapytałam zaskakująco spokojnie, zupełnie jakby chodziło o pogodę.
— Czasem tam chodzę. Kiedy potrzebuję się przewietrzyć — odpowiedział, unikając mojego wzroku.
— Z Leną? — rzuciłam prędko.
Zamarł.
— Nie przeprowadzaj śledztwa, Iga — odparł lodowatym tonem, którego nie znosiłam.
— Nie muszę — zauważyłam, jakimś cudem wciąż zachowując opanowanie. — Widziałam was. Układaliście serce z żołędzi.
Cisza była gęsta jak dym. Rafał stał naprzeciwko mnie i nawet nie próbował niczemu zaprzeczać.
— I co z tego? — rzucił w końcu. — Ty całe życie uciekasz. W bieganie, w ten park, w jakieś swoje dziwne rytuały. A ja? Gdzie w tym wszystkim byłem ja?! Więc nie dziw się, że czułem się samotny. No i wreszcie spotkałem kogoś, kto mnie słucha.
Zrobiło mi się słabo. Usiadłam, bo świat nagle zaczął wirować.
— Więc to moja wina? — wyszeptałam. — Że chciałam jeszcze mieć coś z życia?
— Może gdybyś przestała ciągle uciekać, nie musiałbym szukać bliskości gdzie indziej — skwitował zimno.
Popatrzyłam na niego i zobaczyłam obcego człowieka. Tego samego, który kiedyś mówił, że bez mnie nie potrafi oddychać. Teraz stał chłodny, spokojny, jakby właśnie skończył rozmawiać o rachunkach, nie o zdradzie. Nie powiedziałam nic więcej. Nie chciało mi się nawet krzyczeć — uznałam, że szkoda na niego energii. Po prostu wstałam i poszłam do sypialni. W ciszy, za zamkniętymi drzwiami, słyszałam tylko przyśpieszone bicie swojego serca i trzask tego, jak pęka.
Nie czułam już nic
Rafał spakował się już następnego dnia. Nie było krzyków, nie było łez – wszedł do sypialni, wyjął z szafy kilka rzeczy i po prostu wrzucił je do torby. Patrzyłam na to wszystko z kuchni, z kubkiem herbaty w dłoni. Była letnia, zupełnie bez smaku – jak wszystko od tamtej chwili.
— Nie chcę awantur — powiedział cicho.
— Ja też nie. — Moje słowa brzmiały obco, jakby mówił je ktoś inny.
Zapiął torbę, zawiesił ją na ramieniu i ruszył w stronę drzwi. Przez moment myślałam, że się obejrzy, że powie coś jeszcze, choćby głupie „przepraszam”. Nie powiedział ani słowa. Drzwi trzasnęły, a potem zapadła cisza.
Usiadłam na kanapie. Było tak pusto... Ściany zdawały się na mnie napierać, powietrze zrobiło się nienaturalnie ciężkie. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Odruchowo spojrzałam na zegarek — była ósma. Nie zastanawiałam się więc długo — wstałam, założyłam buty, słuchawki i wyszłam, żeby pobiegać.
Park był ten sam, ale ja już nie. Zwolniłam do truchtu, a następnie do marszu. Szłam powoli, aż dotarłam pod dąb. Tam, gdzie zawsze leżało serce z żołędzi. Tym razem było jednak rozsypane, rozwiane po trawie. Kilka żołędzi, pod wpływem kolejnego podmuchu, potoczyło się pod moje buty. Po policzkach spłynęły mi łzy, ale nawet za bardzo tego nie czułam. Nie czułam już nic.
Obok przechodził starszy mężczyzna z psem. Zatrzymał się i spojrzał na rozsypane żołędzie.
— Ktoś tu codziennie układał serca — powiedział z lekkim uśmiechem. — Dzisiejsze musiało się popsuć.
— Tak. Jak wszystko — odpowiedziałam cicho.
Nie zatrzymał się na dłużej, odszedł. A ja w końcu usiadłam na ławce, tuż obok miejsca, w którym kiedyś widziałam ich razem. Myślałam, że biegam, żeby być silniejsza. Ale może biegłam tylko po to, żeby nie dostrzegać, że on już od dawna był gdzie indziej. Wiatr szumiał w gałęziach, rozsypując ostatnie żołędzie. Czułam, że to koniec, choć jeszcze nie wiedziałam, że ten czasem potrafi być też początkiem czegoś innego.
Już nie uciekałam
Minęło trochę czasu. Jesień ustąpiła miejsca zimie, a ja nauczyłam się znów wstawać bez niego. Poranki nadal były ciche, ale już nie bolały. Wciąż biegałam, tylko innymi ścieżkami. Omijałam dąb szerokim łukiem — nie dlatego, że się bałam wspomnień. Po prostu nie chciałam się już nimi dłużej karmić. Zamiast muzyki w słuchawkach zaczęłam słuchać siebie. Swojego oddechu. Myśli. Tego, co potrzebowałam. Ciszy. I w tej ciszy powoli coś się układało. Czasem wciąż łapałam się na tym, że w drodze do pracy wyciągałam telefon, by napisać Rafałowi krótkiego esemesa — coś banalnego, jak: „kup chleb”, „wróć wcześniej”. I wtedy przypominałam sobie, że nie mam już do kogo pisać. Zamiast żalu przychodziło wtedy jednak do mnie coś innego — spokój.
Pewnego dnia zatrzymałam się dokładnie tam, gdzie zawsze zaczynałam swój bieg. Stałam chwilę, patrząc na ścieżkę prowadzącą w głąb parku. Słońce wychylało się spomiędzy drzew, a na ziemi leżały setki nowych żołędzi. Pomyślałam, że to zabawne: wszystko się kończy, ale coś innego zaraz zaczyna. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Już nie uciekałam — szłam spokojnie, w swoim tempie.
Tamto serce z żołędzi pozostało z tyłu, za mną — rozsypane, zapomniane. Za to coś we mnie powoli zaczynało składać się na nowo. Nie żadne wielkie, romantyczne uczucie, tylko cicha, prosta siła, którą teraz bardzo doceniałam. Może właśnie tak wygląda odradzanie się — nie na oczach tłumu i z hukiem, lecz w ciszy, na pustej ścieżce, gdy nikt nie patrzy.
Iga, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Chciałam, by córka chodziła na basen. Teściowa uznała, że jestem rozrzutna, a nowoczesne mamusie daleko nie zajdą”
- „Mój mąż zgrywa w pracy chojraka, bo ma ego większe niż Dąb Bartek. Czuję, że to rumakowanie zaraz źle się skończy”
- „Dzidziuś pod moim sercem rośnie jak dynia, a razem z nim mój strach. Mąż nie wie, że to nie jego nasionko wykiełkowało”

