„Chciałam spędzić święta z rodziną, ale w domu pocałowałam klamkę. Rodzice nadal nie mogą przełknąć mojej decyzji”
„Pociąg był opóźniony, a ja siedziałam przy oknie, wpatrzona w zamarznięte szyby. Palce ściskały termos z herbatą, który parzył dłonie, ale nie dawał żadnego ciepła tam, gdzie było mi najbardziej zimno — w środku. Nie potrafiłam się rozluźnić, chociaż minęły już dwa lata. Dwa długie lata od tamtej nocy, kiedy wszystko się posypało”.

Święta zawsze były dla mnie czasem, kiedy choć na chwilę wszystko wracało na swoje miejsce. Zapach pierników, stare kolędy, choinka przystrojona ozdobami jeszcze z mojego dzieciństwa. Rok temu nie miałam odwagi przyjechać. Tym razem postanowiłam spróbować. Spakowałam walizkę, kupiłam bilet i pojechałam do rodzinnego miasta z nadzieją, że może uda się naprawić to, co popsułam. Nie miałam żadnych oczekiwań, tylko cichą nadzieję. Nie spodziewałam się, że stanie się coś gorszego niż kłótnia. Że drzwi, które kiedyś zawsze stały dla mnie otworem, tym razem pozostaną zamknięte.
Klamka nawet nie drgnęła
Pociąg był opóźniony, a ja siedziałam przy oknie, wpatrzona w zamarznięte szyby. Palce ściskały termos z herbatą, który parzył dłonie, ale nie dawał żadnego ciepła tam, gdzie było mi najbardziej zimno — w środku. Nie potrafiłam się rozluźnić, chociaż minęły już dwa lata. Dwa długie lata od tamtej nocy, kiedy wszystko się posypało.
Wysiadłam na znajomym peronie tuż po zmroku. Mróz szczypał w twarz, a śnieg skrzypiał pod butami. Ulica prowadząca do domu rodziców wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Te same domy, te same ozdoby świąteczne, które sąsiedzi wystawiali co roku. Tylko ja czułam się obca, jakby to miejsce już mnie nie chciało. Zanim podeszłam do furtki, zatrzymałam się jeszcze na chwilę. Patrzyłam na nasz dom. W oknach migotały światełka, a ktoś poruszał się w kuchni. To musiała być mama — zawsze krzątała się przy garach do późna, zwłaszcza przed Wigilią.
Serce waliło mi jak szalone, kiedy wciskałam dzwonek. Czekałam. Słyszałam kroki za drzwiami, stłumione głosy. Potem nastała cisza. Po kilku sekundach znów nacisnęłam dzwonek.
— Mamo? — odezwałam się cicho, niemal błagalnie. — Tato?
Klamka nawet nie drgnęła. Za drzwiami było słychać szept, coś jakby: „Nie teraz” albo „Nie chcę jej widzieć”. Zrobiło mi się słabo. Stałam tam jeszcze chwilę, niepewna, czy nie mam omamów. W końcu cofnęłam się o krok i spojrzałam na dom. Był tak samo piękny jak zawsze... Tylko nie dla mnie.
W końcu odeszłam
Przysiadłam na ławce przy furtce, tej samej, na której kiedyś siadałam z tatą w letnie wieczory. Wtedy pachniało trawą, dziś czułam tylko chłód i żal. Próbowałam się nie rozkleić, ale łzy same zaczęły spływać po policzkach. Otarłam je rękawem kurtki, jakbym mogła w ten sposób wymazać wszystko, co się wydarzyło.
— No dalej, może to tylko pomyłka — szepnęłam do siebie. — Może nie poznali mojego głosu…
Podeszłam jeszcze raz do drzwi i zapukałam. Nie naciskałam już dzwonka, nie chciałam robić scen. Usłyszałam kroki. Może ktoś jednak…?
— Proszę, ja tylko… chcę porozmawiać — powiedziałam głośniej.
Cisza. Tylko cichy trzask, jakby ktoś odsunął się od drzwi. I znów ten głos. To był tata.
— Wracaj do siebie. To nie jest dobry moment — powiedział tak chłodno, że aż mnie cofnęło. — I nie dzwoń więcej.
— Tato, ja… Ja naprawdę żałuję — odpowiedziałam, ale nie było już odzewu.
Nie pamiętam, ile stałam na tym mrozie. W końcu odeszłam, ciągnąc za sobą walizkę, która zdawała się ważyć tonę. Nie miałam planu B. Liczyłam na cud, na coś w rodzaju rodzinnego filmu z happy endem. Nie sądziłam, że mogę zostać potraktowana jak obca. Zatrzymałam się w tanim hoteliku niedaleko dworca. Pokój był zimny, a ściany cienkie. Za oknem ktoś puszczał kolędy. Siedziałam na łóżku i próbowałam zrozumieć, czy aż tak zawiodłam.
Nie słuchałam ich
To był Sylwester, dwa lata wcześniej. Miałam wtedy 24 lata i poczucie, że całe życie czeka na mnie z otwartymi ramionami. Zakochałam się w kimś, kto nie pasował do świata mojej rodziny. Starszy ode mnie o kilkanaście lat, rozwiedziony, z dzieckiem z poprzedniego małżeństwa. Rodzice byli w szoku, kiedy im o nim powiedziałam. Próbowali to przyjąć spokojnie, ale widziałam w ich oczach panikę.
— Ty naprawdę myślisz, że on cię nie skrzywdzi? — pytała mama. — Jesteś dla niego chwilową odskocznią. I nic więcej.
— Nie jesteś dzieckiem, ale też nie jesteś gotowa, żeby iść w coś takiego — dodał tata, próbując być rzeczowy, choć trzęsły mu się ręce.
Nie słuchałam ich. Wtedy sądziłam, że wiem lepiej. Wprowadziłam się do niego, wyjechałam do innego miasta, zaczęłam nowe życie. Na początku wszystko wydawało się idealne: wspólne poranki, śmiech jego córki, która mówiła do mnie „ciociu”. A potem przestał wracać na noc. Zrobił się nerwowy. Kiedy pytałam, co się dzieje, wpadał w złość. W końcu odkryłam, że wrócił do swojej byłej. Miałam do wyboru — albo zostać i udawać, że wszystko gra, albo spakować się i wyjść.
Wracałam do siebie z torbą w ręku i przełkniętą dumą. Nie miałam odwagi powiedzieć rodzicom, że się pomyliłam. Nie odzywałam się przez kilka miesięcy. A potem był ten telefon.
— Wiesz, że babcia umarła, prawda? — powiedział ojciec. — Nie mogła się z tobą pożegnać. Nawet nie przyszłaś.
I od tamtej pory nastała cisza.
Spróbowałam zadzwonić
Kiedy leżałam w hotelowym łóżku, patrząc w sufit, wciąż miałam nadzieję, że rano znajdę w telefonie wiadomość od mamy. Może choćby jedno zdanie: „Zastanowimy się” albo chociaż: „Nie wracaj, ale jesteśmy cali”. Nic takiego nie przyszło. Cisza, której się nie spodziewałam, była najgorszym rodzajem odpowiedzi. Wyszłam z hotelu po śniadaniu. Ulice były niemal puste, jakby cały świat schował się w domach przy rodzinnych stołach. Poszłam do parku, gdzie jako dzieciak karmiłam z tatą gołębie. Teraz siedziałam tam sama, wpatrzona w drzewo, na którym jeszcze wisiał stary karmnik.
— Nie wiem, co mam zrobić — powiedziałam sama do siebie. — Co jeszcze mogę powiedzieć?
Nie miałam odwagi wracać pod dom. Bałam się, że znów usłyszę ten ton głosu ojca. Wiedziałam, że zraniliśmy się nawzajem, ale nie byłam pewna, czy mają prawo aż tak mnie odrzucić. Czy moje błędy były aż tak niewybaczalne? Wróciłam do hotelu i spróbowałam zadzwonić. Najpierw do mamy. Nie odebrała. Potem do taty, ale on wyłączył telefon. I znów ta cisza. Paraliżująca, głucha, jak mur, przez który nie mogłam się przebić.
Wieczorem usiadłam na parapecie, z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyłam na rozświetlone okna naprzeciwko. Rodzina przy stole, dzieci, śmiech. U mnie cisza. Cichy hotelowy pokój. I walizka, której nie rozpakowałam, jakbym podświadomie wiedziała, że nie zostanę tu długo.
Walczyłam ze sobą
Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Sen był płytki, rwany, pełen niepokojących obrazów: drzwi zatrzaskujące się przede mną, mama odwracająca wzrok, tata idący w drugą stronę. Usiadłam na łóżku i próbowałam złapać oddech. Wiedziałam, że nie mogę szukać winy tylko w sobie. Chciałam zrozumieć, co naprawdę wydarzyło się między nami i dlaczego tak trudno im wybaczyć.
Po południu poszłam jeszcze raz w stronę ich domu, choć nie zamierzałam pukać. Stanęłam po drugiej stronie ulicy i patrzyłam w okna. Mama przesuwała się w kuchni, tata coś naprawiał w salonie. Znałam te ruchy, te gesty, ten dom. Tylko miejsce przy stole już dawno nie było moje. Przez chwilę walczyłam ze sobą. Głos rozsądku mówił, żeby odejść, chociaż serce ciągnęło mnie do tych drzwi. Podjechał samochód sąsiadów. Wysiadł z niego pan Roman, który znał mnie od dziecka. Spojrzał na mnie, zmrużył oczy, jakby próbował sobie przypomnieć, kiedy widział mnie ostatnio.
— Ty tu? — zapytał, podchodząc bliżej. — Myślałem, że wyjechałaś na stałe.
— Przyjechałam na Święta — odpowiedziałam, starając się brzmieć normalnie.
— Twoi… wiedzą?
Skinęłam głową. Chwilę na mnie patrzył, a potem westchnął.
— Trudno im. Wiesz, po tym wszystkim… Nie mówię, że mają rację, tylko że trudno im.
— Wiem — powiedziałam cicho. — Chciałam spróbować.
— Może potrzebują czasu — dodał łagodnie. — Czasem ludzie kochają tak mocno, że nie potrafią inaczej reagować.
Kiedy odszedł, poczułam dziwną ulgę. Nie usprawiedliwił ich, nie usprawiedliwił mnie — po prostu nazwał to, co wisiało między nami. Miłość, która zabolała bardziej, niż ktokolwiek zakładał.
Życie nie zawsze daje drugą szansę
Wróciłam do hotelu, czując się trochę lżej, choć wciąż byłam pusta w środku. Święta minęły jakby obok mnie. Nie było karpia, nie było opłatka, nie było wspólnych rozmów przy stole. Byłam tylko ja, mój termos z herbatą i kilka telefonów od znajomych, którym nie chciało się wnikać w szczegóły. Pytałam samą siebie, po co właściwie tam pojechałam. Może miałam nadzieję, że sam fakt mojego przyjazdu coś zmieni. Może chciałam się pokajać bez słów, samą obecnością.
Dzień po Wigilii spakowałam się i wyszłam wcześnie rano. Śnieg padał leniwie, przykrywając ślady butów, jakby chciał wymazać wszystko, co się wydarzyło. Szłam na dworzec i z każdym krokiem czułam, jak coś we mnie się uspokaja. Nie dlatego, że było dobrze. Po prostu zrozumiałam, że nie wszystko da się naprawić wtedy, kiedy my tego chcemy. Miłość rodzinna to coś silnego, ale nie niezniszczalnego. Zaufanie umiera, gdy nie słuchamy siebie nawzajem. Żal zostaje, jeśli nie ma komu go wypowiedzieć. Może rodzice kiedyś mi wybaczą, a... może nie.
Pociąg odjeżdżał powoli, zostawiając za sobą białe pola i świąteczne światełka, które coraz bardziej znikały w oddali. Nie byłam pewna, dokąd jadę. Wiedziałam tylko, że nie wracam już z nadzieją na cud. Wracam ze świadomością, że życie nie zawsze daje drugą szansę wtedy, kiedy jesteśmy na nią gotowi.
Zofia, 26 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj też:
- „Zamarłam, gdy na Boże Narodzenie przyjechała rodzina męża. Zrobili z mojego domu darmowy hotel, a ze mnie pokojówkę”
- „Chciałam zrobić coś dobrego na święta, więc zaprosiłam do stołu samotną sąsiadkę. Dało mi to więcej szczęścia, niż jej”
- „Mój mąż zawsze marzył o dziecku, więc dostanie je jako prezent pod choinkę. Ja chcę tylko, by prawda nie wyszła na jaw”

