Reklama

Od początku naszej relacji z Kubą wiedziałam, że jego mama – pani Danuta – ma silny charakter. To typowa gospodyni domowa z zasadami: „każda łyżka musi mieć swoje miejsce”, „ciasto drożdżowe nie lubi przeciągów”, „żur musi być na zakwasie, inaczej to nie żur”. Szanuję to, naprawdę. Ale czasem człowiek chciałby po prostu... pomóc.

Gotowanie odpadło już na starcie...

W zeszłym roku jeszcze nie byłam do końca „w rodzinie”, więc nie wtrącałam się w przygotowania. W tym – już jako żona – pomyślałam, że fajnie byłoby zaangażować się w świąteczne gotowanie. Zadzwoniłam więc do teściowej kilka dni przed Wielkanocą i powiedziałam:

– Pani Danusiu, może mogę w czymś pomóc? Może nie jestem wybitną kucharką, ale chętnie odciążę panią trochę na święta.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Nic mi nie trzeba. Wszystko mam już zaplanowane, zrobiłam zapasy, wiem, kiedy co gotuję – odpowiedziała chłodno.

– Może chociaż coś przyniosę? Sernik? Jajka faszerowane?

– Nie trzeba. Zrobię swoje. Sprawdzone.

Zdziwiło mnie to. Pomyślałam jednak, że może po prostu nie chce zawracać mi głowy. Odpuściłam.

Nie zniechęcałam się jednak całkowicie. Na parę dni przed świętami postanowiłam mimo wszystko upiec drożdżową babkę i zabrać ją ze sobą. Chciałam sprawić teściowej przyjemność, a nie podważyć jej kompetencje. Niestety. Gdy wparowała do nas z wizytą w piątek, wcale nie była ucieszona.

A to co? Zjecie z Kubą przed niedzielą? – zapytała, zerkając do szafki.

– Nie, myślałam, że zabierzemy ją ze sobą do was na święta.

Zlustrowała mnie lodowatym spojrzeniem.

– Przecież wiesz, że ja zrobię babkę. Ta się nie przyda.

W ten sposób rozwiała moje wątpliwości co do wspólnego gotowania na Wielkanoc.

Postanowiłam posprzątać jej mieszkanie

Jeszcze tego samego dnia teściowa pojechała w sobie znanych sprawach do znajomych. Mieliśmy z Kubą klucze do jej mieszkania, uznałam więc, że je trochę uprzątnę, skoro nie przydam się w kuchni. Założyłam, że jest po prostu na tyle pewna swoich zdolności kulinarnych, że nie pozwoli nikomu innemu gotować, ale przyjmie pomoc w innych kwestiach.

Przez trzy godziny zdążyłam wypucować okna, odkamienić armaturę, umyć z kurzu bibeloty w witrynie. Przyniosłam też najlepszą porcelanę, którą odziedziczyłam po babci. Chciałam rozłożyć ją na wielkanocnym śniadaniu.

– Coś mi tu nie pasuje... – wycedziłam sama do siebie, zmęczona porządkami.

Po chwili wiedziałam już, o co chodzi. Przyjrzałam się ramkom, które stały na starym fortepianie. Masa zdjęć przodków, siostry Kuby z rodziną, nawet kuzynek z siódmej wodzie po kisielu... Brakowało jednak zdjęcia mojego i Kuby, a przecież przesyłałam jej zdjęcia ślubne.

Na szybko pobiegłam do domu – w końcu to tylko 15 minut drogi autem – zgarnęłam ładną odbitkę i włożyłam ją do ramki. Teściowa nakryła mnie akurat w momencie, gdy ustawiałam ją na skrzyni fortepianu.

– Co to ma być? Czemu przestawiasz coś w moim własnym mieszkaniu? Czy prosiłam cię o zdjęcia ze ślubu? – usłyszałam jej głos.

Spojrzałam na nią zdezorientowana.

– Przecież to tylko...

Zapytałaś mnie o zgodę? – niemal krzyknęła.

Spojrzałam na nią. Była cała czerwona. Zrobiła mi awanturę, bo przyniosłam nasze zdjęcie ślubne?

– Majstrujesz w moim domu pod moją nieobecność. Cholera wie, czy czegoś nie ukradłaś. Ktoś prosił cię o mycie okien? A to zdjęcie... – kontynuowała.

Poczułam się jak intruz

W jednej chwili poczułam się taka niewinna i mała: jakbym znów była dzieckiem.

– Pani Danusiu, właściwie to czemu go tu nie ma? Są tu fotki Marty z mężem i dzieciakami...

– Bo mój zięć zna swoje miejsce, w przeciwieństwie do ciebie! Baśka, jesteś nie do zniesienia. Starasz mi się przypodobać, wiercisz dziurę w brzuchu, ale dla mnie jesteś po prostu fałszywa!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Faktycznie być może bywałam zbyt przymilna i słodka, ale starałam się po prostu zasłużyć na jej szacunek. Pokazać jej, że oddała syna w dobre ręce.

– Kiedy czegoś chcę od Dawida, po prostu po niego dzwonię, tymczasem ty ciągle się narzucasz. A to pomoc w zakupach, a to podwózka, zabranie psa do weterynarza. Czuję się osaczona i dlatego nie ma tu twoich zdjęć!

Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Przecież mąż siostry Kuby jest po prostu leniem. To nie tak, że się nie narzuca: on nie robi po prostu nic i jest mu to na rękę. Milczy, czasem jedynie coś mruknie, pozwala wszystkim dookoła się obsługiwać, w życiu nie widziałam go z gąbką do naczyń. Postanowiłam wyperswadować to teściowej.

– A ja myślę, że pani po prostu musi czuć się potrzebna i dlatego odrzuca pomoc. Przecież usługuje pani ciągle temu brzuchaczowi! – mówiąc to, miałam na myśli Dawida, męża Marty.

Ewidentnie trafiłam w czuły punkt. Nie odpowiedziała, jedynie otworzyła mi drzwi i wskazała wyjście.

Nie chciał narażać się matce

Opowiedziałam o całej sytuacji mężowi. Zalewałam się łzami, a on, zamiast stanąć po mojej stronie, zaczął tłumaczyć zachowanie swojej matki.

– Przecież wiesz, o co chodzi. Ojciec umarł młodo. Została sama ze mną i Martą, i musiała jakoś wiązać koniec z końcem. Chciała udowodnić całemu światu, że jest dobrą pracownicą, matką i gospodynią domową. Dlatego wkurza ją każda chęć pomocy.

– A nie wkurza ją Dawid, który narobi syfu, położy się do góry brzuchem i będzie oglądał, jak twoja matka sprząta wielkanocny stół? – odparowałam.

– No właśnie nie. Lubi takich ludzi, bo może cały czas pokazywać te swoje „kompetencje”. Wychodzić przy nich na zaradną.

Widać było, że zna ją na wylot, ale jego tłumaczenie w żaden sposób mi nie pomogło.

– Ale Kuba! To ona ma tu problem, a nie ja!

– Kochanie, ja to wiem! Ale nie chcę przez taką głupotę wszczynać pożaru w rodzinie. Po prostu ją przeproś, nic nie rób, nie pomagaj...

Nie zamierzam jej przepraszać!

Teściowa zadzwoniła do mnie niedługo później i sama powiedziała, że mogę pojawić się na wielkanocnym śniadaniu, jeśli zastanowię się nad swoim zachowaniem. Po moim trupie! Nie zamierzam grać w tym teatrzyku. Ona może żyć zgodnie ze sobą i swoimi fanaberiami, a ja nie? Nie mogę wyjść na osobę życzliwą i pomocną: Basię, którą po prostu jestem? Własna integralność jest dla mnie chyba zbyt ważna.

Wielkanocny poranek spędzę sama

– Na pewno nie chcesz iść? – pytał mąż w sobotni wieczór.

Koszyczek był już poświęcony. Mąż zaniósł go do kościoła w milczeniu: nie zamierzałam mu towarzyszyć. Teraz postanowiłam, że zjem jego zawartość sama: skoro mamusia nie chciała mojej babki, zdjęcia i pomocy, dlaczego mąż ma zanosić do niej nasze jajka?

– Nie chcę. Nie będę się jej narzucać, jak to nazywa, ani udawać, że nie mam rąk, jak Dawid. Nie będę grała dobrej cioci przy córkach Marty. Ani z nikim się kłócić. Po prostu zostanę sama i spędzę świetnie czas.

W głębi serca liczyłam na to, że Kuba postanowi zostać ze mną. Niestety, nie powiedział już ani słowa, tylko przytulił mnie i pogłaskał po głowie. Dobre sobie! Odsunęłam się.

Nic nie powiesz? – zaczęłam.

– Nie wiem, co mogę powiedzieć. To niczego nie zmienia, nie między nami. Ale nie narażę mojej mamy, jest słabego zdrowia, niech wierzy w ten swój światopogląd i bawi się w matkę Teresę.

Jest dobrym mężem i na pewno mnie nie zostawi, ale matkę przez dłuższy czas będzie odwiedzał na pewno sam. Stanę się nietykalną – Kuba nie chce konfliktów, więc po prostu nie będzie nawet o mnie mówił. Szkoda, że wygląda to tak, jakby nadal był singlem...

Nie przeproszę – powiedziałam do słuchawki po wybraniu numeru teściowej. – Chciałam być pomocna, teraz i przy innych okazjach. Nie robię tego fałszywie, nie staram się zapunktować. Jeśli muszę udawać kogoś, kim nie jestem, po prostu nie przyjdę.

Zamierzała coś odpowiedzieć, ale ja po prostu się rozłączyłam. Poszłam do piwnicy po zakwas na żur. Zrobię sobie prawdziwą ucztę – sama dla siebie. Z Kubą zaś rozmówię się zaraz po świętach.

Barbara, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama