„Chciałam pomalować ściany w domu, a zmalowałam sobie rozwód. Mąż szybko odkrył, kto testował narożniki w salonie”
„Śmialiśmy się z historii o jego koledze z ekipy, który nie odróżniał pistacji od seledynu. A potem nasze dłonie spotkały się na stole. Poczułam, że nie chcę już analizować, tylko być, dotknąć i sprawdzić, czy to, co czuję, jest prawdziwe”.

Czasem się zastanawiam, czy można mieć wszystko i nadal czuć, że czegoś brakuje. Mam piękny dom, który sama urządzałam – każdy detal, każdy kolor, każdy mebel. Mam męża Piotra, stabilnego, odpowiedzialnego. Nigdy nie zapomina wyrzucić śmieci ani zapłacić rachunków. Pracuję zdalnie jako graficzka, mogę pić kawę w szlafroku i włączać jazz w południe. Z pozoru – sielanka. Ale to tylko cicha agonia w ładnym opakowaniu.
Nudziłam się
Piotrek często wyjeżdża – delegacje, szkolenia, spotkania. Zawsze mówi, że to tylko kilka dni. Wraca zmęczony, z prezentami, całuje mnie w czoło. Niby wszystko gra, ale jego obecność nie zostawia już śladu. Tak jakby był duchem, który pojawia się tylko po to, by sprawdzić, czy jeszcze działam.
Któregoś dnia spojrzałam na nasze ściany i pomyślałam: nijakie, tak jak ja. Chciałam zmiany. Zatrudniłam ekipę malarską – lokalna firma, polecana przez sąsiadkę. Przyszli punktualnie w poniedziałek o ósmej rano. Trzech facetów, hałaśliwych, z wiadrami farby i radiem grającym disco polo. I Bartek. Ciemne włosy, kilkudniowy zarost, dłonie spracowane, ale precyzyjne.
– Świetny wybór tego ciepłego beżu. Trochę retro, ale bardzo przytulny – powiedział, patrząc na paletę kolorów, którą trzymałam w dłoni.
– Naprawdę tak pan uważa? – zapytałam zaskoczona.
– Mówię, ma pani oko do wnętrz.
Przez sekundę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się tylko głupio i odwróciłam wzrok. Ale w środku coś we mnie zatrzepotało. Jakby ktoś po latach ciszy zagrał pierwszą nutę.
Coś się zmieniło
To miało być tylko malowanie. Dwa, może trzy dni pracy. Ale nic już nie było normalne, odkąd Bartek został po godzinach, żeby dokończyć narożniki. Podobno najtrudniejsze do równego pomalowania. Ale chyba nie chodziło o narożniki, ani jemu, ani mnie.
Został, kiedy jego koledzy już się zwinęli. Zrobiłam herbatę, on podwinął rękawy i mówił, że nie znosi zostawiać roboty na pół gwizdka. Przez chwilę tylko słuchałam, jak pędzel sunie po ścianie. W mieszkaniu pachniało świeżą farbą i cytrusową świecą, którą zapaliłam, żeby zabić ten zapach chemii.
Zaproponował, że zrobimy sobie krótką przerwę. Usiedliśmy w kuchni. Podałam mu kawę.
– Nie wyobrażam sobie życia bez pasji – powiedział. –Bez tego ognia, który cię rano budzi i każe coś tworzyć. Jak się go zgubi, to człowiek tylko oddycha. Ale nie żyje.
W tamtym momencie nie był już dla mnie tylko robotnikiem. Wcale nie musiał cytować poetów ani znać się na modernizmie. Wystarczyło, że mówił prosto z siebie. I że patrzył na mnie tak, jakby naprawdę chciał wiedzieć, co mam w środku.
Nie mogłam się oprzeć
We mnie toczyła się walka. Przecież to tylko malarz, a ja mam męża. Ale przy Bartku czułam się taka… obecna. Jakby nagle ktoś odwinął mnie z szarej bibuły, w którą przez lata byłam owinięta. I nie chciałam, żeby mnie z powrotem zawijał.
Owinęłam się swetrem i zapytałam go, czy zostanie jeszcze chwilę. Zgodził się bez słowa. Spojrzał przez szybę na ciemne podwórko i powiedział:
– Zawsze lubiłem takie domy jak ten. Trochę za duże, trochę za ciche. Jakby coś w nich czekało, żeby się wydarzyć.
Uśmiechnęłam się, bo dokładnie to czułam. Jakby ściany czekały, aż coś się w nich wreszcie rozegra. Coś innego niż kolejne dni, kolejne noce, kolejne zupy w lodówce dla Piotra.
Piliśmy herbatę, śmialiśmy się z jakiejś głupiej historii o jego koledze z ekipy, który nie odróżniał pistacji od seledynu. A potem nasze dłonie spotkały się na stole. Poczułam, że nie chcę już analizować, tylko być, dotknąć i sprawdzić, czy to, co czuję, jest prawdziwe.
– Wiem, że jestem tu tylko tymczasowo – powiedział cicho. –Tylko chłopak od farby, jak pewnie myślisz. Ale chciałbym być kimś więcej.
Zawahałam się
Wiedziałam, że każdy kolejny krok będzie nie do cofnięcia. Ale nie potrafiłam już udawać, że nie czuję.
– Nie wiem, czego chcę. Ale tej chwili… potrzebuję jej – odpowiedziałam niemal szeptem.
Wtedy mnie pocałował. Powoli, bez pośpiechu, jakby chciał zostawić mi przestrzeń, bym mogła się wycofać. Ale nie zrobiłam tego. Zamknęłam oczy i oddałam się temu momentowi, tak prawdziwemu, że aż bolało. I właśnie wtedy usłyszeliśmy trzask drzwi.
Zamarliśmy. Moja dłoń drżała w jego. Spojrzeliśmy po sobie, niepewni, czy to wyobraźnia, czy rzeczywistość. Ale chwilę później, z przedpokoju dobiegł znajomy dźwięk kroków. Ciężkich. Pewnych.
– Marta? – usłyszałam głos Piotra.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Bartek odsunął się ode mnie powoli, jakby ktoś nagle wyłączył światło. Całe ciepło zniknęło, jakby nigdy go nie było.
Piotr stał w drzwiach kuchni. W jednej ręce trzymał torbę podróżną, w drugiej klucze. Nie padło żadne przekleństwo, żaden krzyk. Tylko milczenie.
To był koniec
Bartek natychmiast się podniósł. Nawet nie spojrzał na mnie. Po prostu sięgnął po kurtkę, która wisiała na oparciu krzesła, i przeszedł obok Piotra tak, jakby go nie było. Zatrzasnął za sobą drzwi. I tyle go widziałam.
Chciałam coś powiedzieć, ale gardło miałam ściśnięte. Piotrek odłożył torbę na podłogę, przeszedł obok mnie i usiadł przy stole. Zacisnęłam dłonie, próbując znaleźć słowa, które mogłyby cokolwiek naprawić.
– To nie tak… – zaczęłam niepewnie.
– To dokładnie tak – przerwał mi. –Nie musisz tłumaczyć. Nie chcę tego słuchać.
Spojrzał na mnie. Jego oczy były wściekłe, jakby nagle zrozumiał coś, czego nie chciał rozumieć przez lata.
– Ile razy wracałem z delegacji i widziałem, że nawet nie zauważyłaś, że mnie nie było?
Chciałam podejść, dotknąć jego dłoni, ale on wstał i wyszedł, a ja zostałam sama, z filiżanką po kimś, kto zniknął bez pożegnania. Wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam, że to, co miało być moim życiem, właśnie się rozsypało. I nie czułam ulgi, tylko zimno.
Po prostu odszedł
Bartek już się nie pojawił. Ani tego dnia, ani następnego. Ekipa przyjeżdżała punktualnie, z tym samym radiem, ale bez niego. Zniknął, jakby ktoś go wyciął z rzeczywistości. Piotr się wyprowadził. Spakował walizkę i zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie próbowałam go zatrzymać.
W salonie ściany były idealnie pomalowane. Ciepły beż, który kiedyś miał symbolizować spokój, teraz wyglądał jak dowcip, jak żart z kobiety, która próbowała naprawić swoje życie kolorami.
Pewnego dnia, kiedy ekipa pakowała ostatnie drabiny, podeszłam do szefa. Chciałam zapytać o Bartka. Może coś się stało? Może zachorował?
– Bartek? – zdziwił się. –A no tak, pracował z nami ostatnio. Ale on czasem tak znika. Pojawia się, robi swoje i nagle go nie ma. Taki typ.
– Czyli… to normalne?
Wzruszył ramionami.
– Był u nas tylko tymczasowo. Kiedyś jechał z nami na zlecenie do Wrocławia, po trzech dniach odszedł bez słowa. Taki ma styl. Samotnik. Cichy. Trochę dziwak, ale robotę robił dobrze.
Nie wiedziałam, czy to była miłość, ucieczka czy zemsta. Ale wiedziałam jedno – dotknęłam czegoś, czego nie dało się cofnąć. I już nie byłam tą samą kobietą.
W domu panowała cisza. Ściany były piękne. Doskonałe. I zupełnie obce.
Marta, 38 lat
Czytaj także:
- „Zaprosiłem samotną sąsiadkę na kolację, bo było mi jej szkoda. Nie liczyłem na deser, a jednak finał był słodki”
- „Przyszłam do urzędu z PIT-em, a wyszłam z kochankiem. Dostałam coś znacznie cenniejszego niż zwrot podatku”
- „Dawałem matce pieniądze bez umiaru i byłem dobrym synkiem. Ale gdy wystawiłem jej rachunek, przestała się odzywać”

