„Chciałam odejść od zimnego męża, ale brakowało mi odwagi. Dopiero gdy zobaczyłam, co chowa w szafkach, spakowałam rzeczy”
„Kiedy próbowałam nawiązać rozmowę, odpowiadał jednym zdaniem. Unikał wzroku. Dotyku też. Nie przypominałam sobie, kiedy ostatni raz mnie przytulił tak po prostu, bez powodu. Zaczęłam podejrzewać, że ma kogoś. Może koleżankę z pracy? Albo jakąś internetową miłość? Przeszukiwałam telefon, ale nic tam nie było. Albo dobrze się krył, albo… po prostu już nie kochał. Dopiero gdy przypadkiem odkryłam, co zbiera w szafkach, zrozumiałam, że trzeba wiać”.

- Redakcja
Z zewnątrz wyglądaliśmy na normalne małżeństwo. Takie, co to zna się na wylot, czasem się pokłóci, czasem pojedzie razem na weekend, czasem zje kolację w ciszy. Bez dramatu. Bez pasji. Znajomi mówili: Ale zgrani. Mama pytała: A kiedy dziecko?
Oskar był introwertykiem. Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale kiedyś umiał się śmiać. A potem… zaczął się wyłączać. Siedział godzinami w swoim gabinecie. Przerzucał papiery. Grzebał w laptopie.
Bywały dni, że chciałam go o to wprost zapytać, czy mnie jeszcze kocha. Ale bałam się odpowiedzi. Więc tylko obserwowałam. Z każdym tygodniem bardziej obcy. Jakby był w pokoju obok, ale nie ze mną. Nie ze sobą nawet.
Aż któregoś dnia, kiedy porządkowałam półki z książkami… coś z nich zaczęło wypadać. I wtedy zaczęło się naprawdę dziwnie.
Setki paragonów
Zaczęło się banalnie. Porządki. Chciałam przestawić książki w salonie, bo od miesięcy wszystko leżało w chaosie. Kiedy zdjęłam z półki zbiór opowiadań, z kartek wysunął się zmięty kawałek papieru. Paragon. Ze sklepu, sprzed dwóch lat. Kupione: mleko, szynka, sok pomarańczowy, waciki.
Zdziwiłam się. Oskar nie używał książek jako zakładek. Raczej nie czytał w ogóle. Zajrzałam do drugiej. Trzy kolejne paragony. Sklep budowlany, stacja paliw, apteka. Wszystko upchane między strony jakby… miały tam mieszkać.
Poczułam niepokój. Sprawdziłam kilka następnych książek. W każdej to samo. Po dwa, trzy, czasem nawet pięć paragonów. Czasem nowe, czasem stare i wyblakłe. Niektóre miały daty sprzed pięciu lat. Inne z zeszłego tygodnia.
Zaczęłam je układać na stole. Po godzinie miałam już ich ponad sto. Dłońmi mi drżały. To nie był przypadek. To było coś dziwnego. Kiedy usłyszałam, że Oskar wrócił z pracy, czekałam na niego w kuchni. Z kubkiem herbaty i stertą papierków przed sobą.
– Oskar – zaczęłam cicho. – Czemu w książkach są paragony? W każdej.
Zmarszczył brwi, podszedł, wziął jeden do ręki, jakby go widział pierwszy raz.
– Nie wiem... – mruknął. – Tak po prostu je wkładałem. Żeby się nie zgubiły.
– Ale w każdej książce? Setki ich?! – uniosłam głos. – W książkach, których nawet nie czytasz?!
– Nie dramatyzuj – wzruszył ramionami. – To tylko papierki.
Poczułam, jak ogarnia mnie lodowaty chłód. Bo właśnie zrozumiałam, że mój mąż żyje w świecie, którego nie rozumiem. I który najwyraźniej nie jest już moim światem.
Próbuję zrozumieć
Przez kolejne dni próbowałam to zignorować. Udawać, że nic się nie stało. Ale wszędzie, gdzie spojrzałam – były one. Paragony. W szufladzie z ładowarkami. W kieszeni jego płaszcza. Nawet w lodówce – między książką kucharską a starymi przepisami, których nikt nie używał od lat.
W końcu nie wytrzymałam. Czekałam, aż skończy zamykać się w gabinecie. Kiedy wyszedł po kawę, stanęłam mu na drodze.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam.
Odetchnął głęboko, jakby przygotowywał się na coś trudnego. Usiedliśmy w salonie. Wyjęłam z szuflady pudełko pełne paragonów i postawiłam je na stole.
– Wiesz, że zebrałam ich prawie czterysta? – powiedziałam spokojnie. – Cztery. Setki. W książkach, w kieszeniach, pod materacem.
Patrzył na mnie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Unikał mojego wzroku.
– To jakaś obsesja? Ucieczka? Co ty próbujesz sobie udowodnić?
– Nie próbuję sobie nic udowadniać – odpowiedział cicho. – To tylko paragony. Nie rozumiem, po co to rozgrzebywać. Małe rzeczy.
– Małe rzeczy, które trzymasz bliżej niż mnie! – podniosłam głos. – Nawet nie zauważyłeś, że przestaliśmy być razem. Że nie rozmawiamy, nie dotykamy się, nie śmiejemy. Że śpisz obok mnie jak obcy człowiek!
– Nie rób z tego dramatu – burknął. – Jesteś przewrażliwiona.
– Nie. Ja jestem samotna. A ty jesteś gdzieś… tam, zamknięty w jakimś świecie z paragonami zamiast ludzi.
Zamilkł. Wziął jeden z papierków do ręki.
– Daj mi spokój, Justyna – powiedział. – Nie każdy musi wszystko tłumaczyć.
Wtedy wiedziałam, że coś w nim pękło.
On uciekał od siebie
Minęły trzy dni, zanim się do mnie odezwał. Nie próbowałam już niczego inicjować. Wstawałam, jadłam, żyłam obok niego. Obserwowałam, jak chodzi po domu cicho, jakby stąpał po linie, by mnie nie obudzić, choć przecież byłam przytomna.
Wieczorem usiadł obok mnie na kanapie. Bez słowa podał mi kubek herbaty i długo patrzył na parujący napój, zanim się odezwał.
– Wiem, że to wygląda dziwnie – zaczął cicho. – Te paragony…
Zacisnęłam dłonie na kubku, ale nie przerwałam mu.
– To nie chodzi o zakupy. Ani o pieniądze. Po prostu… kiedy je trzymam, kiedy wkładam je do książki, mam wrażenie, że dzień się wydarzył. Zamilkł na chwilę.
– Każdy paragon to dowód, że coś zrobiłem. Że istniałem. Że byłem tu. Bez nich… nie wiem. Dni się zlewają. Znikają. Jakby mnie nie było.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– A ja? – wyszeptałam. – Czy ja nie byłam dowodem, że istniałeś?
Podniósł na mnie wzrok. W jego oczach nie było winy. Tylko pustka.
– Ty byłaś lustrem – odpowiedział. – A ja… nie chciałem się widzieć.
To zdanie uderzyło mnie mocniej niż cokolwiek wcześniej.
Zrozumiałam, że nie chodziło o mnie. Ani nawet o nas. Oskar nie uciekał ode mnie. On uciekał od siebie.
Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Siedzieliśmy w milczeniu. On – zagubiony w swoich paragonach. Ja – w świadomości, że nie potrafię już do niego dotrzeć.
Decyzja o rozstaniu
Nie odeszłam od razu. Zostałam jeszcze kilka tygodni, jakby w zawieszeniu, jakby coś we mnie czekało na cud, który przecież nie miał nadejść. Myślałam, że może ten jeden raz zapyta, dokąd idę, zatrzyma mnie w progu, powie: „Nie odchodź”. Ale on tylko kiwał głową, gotował sobie kolację, wkładał kolejne paragony między kolejne strony.
Pewnego wieczoru zaczęłam pakować walizkę. Składałam rzeczy metodycznie, jakbym się wyprowadzała z hotelu, a nie z życia, które kiedyś było moim światem.
Oskar siedział w kuchni, słyszał zgrzyt zamka, szelest ubrań. Ale nie przyszedł. Dopiero kiedy wychodziłam z walizką, pojawił się w korytarzu.
– To już? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam. – Nie umiem już z tobą być. A ty nawet nie próbujesz mnie zatrzymać.
Stał oparty o framugę drzwi. Spokojny.
– Nie umiem. Chyba nigdy nie umiałem – powiedział. – Ty zawsze wiedziałaś, czego chcesz. Ja zawsze się chowałem.
– Nie jesteś złym człowiekiem – powiedziałam cicho. – Ale ja nie chcę już być lustrem. Chcę być kimś, kogo się widzi.
Wysunął dłoń, jakby chciał mnie dotknąć, ale się zawahał.
– Zostawiam ci wszystko. Poza sobą.
Zamknęłam za sobą drzwi i nie obejrzałam się ani razu. Czułam, że wychodzę z życia, które próbowałam ratować z nawyku, nie z miłości. Że czasami odejście to nie porażka. To ostatnia forma troski o siebie.
Nic się nie zmieniło
Wróciłam tam po kilku tygodniach. Po ostatnie rzeczy. Nie zapowiadałam się, po prostu stanęłam w drzwiach, kiedy go nie było. Miałam klucz. W środku wszystko wyglądało tak samo – czysto, sterylnie, cicho. Jakby mnie tu nigdy nie było.
Zajrzałam do salonu. Na stoliku – nowa sterta paragonów. Równo ułożone, jak kartoteka życia. Spojrzałam na półkę z książkami. Z ciekawości sięgnęłam po jedną. Otworzyłam na chybił trafił. W środku był paragon.
Zamknęłam książkę. Podeszłam do okna. Przez szybę widziałam nasze podwórko. Ławkę, na której kiedyś siedzieliśmy wieczorami z winem. Śmialiśmy się wtedy. Byłam pewna, że to będzie wieczność. Ale czasem wieczność kończy się w milczeniu. Zostawiłam klucz na stole. Wyszłam cicho, jakbym nie chciała obudzić wspomnień.
Justyna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zimna karta płatnicza jest dla mnie więcej warta niż gorąca miłość. Wolałam płakać, ale przynajmniej w limuzynie”
- „Rozwiodłam się z mężem przez marmurowy pomnik na cmentarzu. Wolałam zapalać znicze zmarłym, niż budować życie na nowo”
- „Wracałam do domu z rumieńcami nie tylko od porannego biegania. Myślałam, że znalazłam sens życia, a został mi wstyd”

