Reklama

Nie wiem, po co właściwie to zrobiłam. Dlaczego po tych wszystkich latach milczenia postanowiłam zorganizować z nim obiad. Chyba po prostu chciałam coś odzyskać. Albo przynajmniej zrozumieć. Mam na imię Julia, mam dwadzieścia osiem lat i przez większość życia miałam ojca tylko w teorii. Andrzej, mój tata – w papierach, w genach, ale niekoniecznie w życiu. Po rozwodzie rodziców widywaliśmy się rzadko. Głównie przy okazji: urodzin, świąt, chrztów. Ale i to było coraz rzadsze.

On zawsze miał coś ważniejszego

W tym roku postanowiłam go zaprosić na obiad z okazji Dnia Ojca. Nie wiem, może miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że porozmawiamy w końcu jak ludzie, może nawet – odważę się to powiedzieć – jak ojciec z córką. Wiedziałam, że może być niezręcznie, że on raczej nie zmienił się od czasu, gdy byłam małą dziewczynką stojącą z prezentem na ganku, czekającą aż łaskawie otworzy drzwi. Ale i tak spróbowałam.

– Julia, serio? Chcesz iść z nim na obiad? Przecież on nawet nie zadzwonił na twoje urodziny! – powiedziała przez telefon Magda, moja przyjaciółka, z nutą zdziwienia i troski w głosie.

– Wiem. Ale chcę spróbować. Chociaż raz. Zobaczyć, czy się da – odparłam, kręcąc kółka widelcem po pustym talerzu.

– Wiesz, że jak znowu cię zawiedzie, to będzie bolało.

Już boli. Od lat.

Na chwilę zapanowała cisza w słuchawce, a potem Magda westchnęła.

– No dobra. Ale wybierz jakąś dobrą restaurację, żebyś przynajmniej ty coś z tego miała.

Miała rację. Może to był tylko obiad. Ale dla mnie znaczył dużo więcej. Może nawet wszystko.

Restauracja była ładna. Jasne drewno, świeże kwiaty na stolikach, nienachalna muzyka w tle. Wybrałam ją starannie – miała być elegancka, ale nie zbyt sztywna. Czekałam przy stoliku pod oknem. Miałam nadzieję, że chociaż dziś się nie spóźni. Ale oczywiście – piętnaście minut po czasie, z rozwianym włosem i uśmiechem na twarzy, wszedł jak do siebie.

– Julcia! – zawołał głośno i roześmiał się, jakbyśmy byli w środku rodzinnego przyjęcia. – Ale żeś wypiękniała, córeczko. Jak twoja matka w młodości. A może nawet lepiej!

Wstałam i dałam mu uścisk – krótki, trochę sztywny. Ojciec pachniał mocno wodą kolońską i tytoniem. Usiadł ciężko naprzeciwko mnie, od razu poprawiając koszulę i wodząc wzrokiem po sali.

– Ładnie tu. A kelnerki jakie miłe. Tamta blondyneczka to chyba coś do mnie ma, he? – puścił mi oko i roześmiał się rubasznie.

Zamilkłam. To był dokładnie ten ton, który pamiętałam z dzieciństwa. Gdy pojawiał się raz na ruski rok i komentował wszystko, co kobiece i młode.

– Zamówiłam wodę i czekałam na ciebie. Chciałam, żebyśmy razem wybrali coś do jedzenia – powiedziałam spokojnie.

– Świetnie. Ja to wezmę coś konkretnego. Stek na krwisto, jak zawsze. – I zanim kelnerka do nas podeszła, już machał do niej ręką. – Kochanie, podejdziesz na chwilę?

Spojrzałam w bok. Blond kelnerka – młoda, sympatyczna, podeszła z uśmiechem, a ojciec natychmiast włączył czar.

– No, no, pani to ma wdzięk. Aż chce się jeść! – zażartował, a ja poczułam, jak zapadam się w krzesło.

Mówił dużo, śmiał się głośno, dotykał menu i komentował dania, ale mnie właściwie nie zauważał. Jakbym była tłem. Jak zawsze.

Zamówiliśmy. A raczej on zamówił, ja tylko skinęłam głową kelnerce, wybierając coś na chybił trafił. Nie pamiętam co. Jakiś makaron? Nieważne. Ojciec wciąż rozmawiał z Leną, jak się okazało, i zapamiętał jej imię po pierwszym „dzień dobry”.

– Lena, piękne imię, takie... delikatne. Pasuje pani – rzucił, kiedy oddalała się od naszego stolika.

Zacisnęłam dłonie na serwetce

Wiedziałam, że powinnam coś powiedzieć, spróbować zmienić temat, przejąć kontrolę. Ale nie potrafiłam. Czułam się znowu jak ta dziewczynka przy stole wigilijnym, kiedy ojciec przychodził po roku nieobecności i zachowywał się, jakby nic się nie stało.

– Tato – zaczęłam, niepewnie. – Pamiętasz może, jak miałam studniówkę?

Podniósł na mnie wzrok, ale tylko na moment. Zaraz potem sięgnął po szklankę z wodą.

Studniówka? Ojej, kiedy to było? Ty już wtedy byłaś taka dorosła. No jasne, jasne. Ślicznie wyglądałaś, co?

– Nie przyszedłeś. Obiecałeś, że będziesz.

Zapadła cisza. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem, jakby próbował coś wyłowić z mętnej pamięci.

– Serio? No wiesz, praca, sprawy, może coś mi wyskoczyło. Wiesz, że ja taki jestem... Ale nie ma co rozdrapywać. Co się stało, to się nie odstanie – machnął ręką i roześmiał się. – Patrz, Lena znowu przechodzi. Uśmiechnęła się! Widzisz to?

Zacisnęłam zęby.

Nie powiedział „przepraszam”. Nie zapytał, jak się wtedy czułam. Nawet nie udawał, że pamięta. Zamiast tego znów wypatrywał uśmiechów kelnerki.

– Czemu nie możesz choć przez chwilę... po prostu być tu, ze mną? – zapytałam cicho.

Ale nie usłyszał. Albo nie chciał usłyszeć.

Kelnerka odeszła z zamówieniem, a ja patrzyłam, jak ojciec przez dłuższą chwilę wodzi za nią wzrokiem. W końcu odwrócił się z powrotem do mnie, jakby sobie przypomniał, że ma przy stoliku towarzystwo.

– No, to co tam u ciebie, córeczko? Nadal w tym... marketingu robisz, tak? Czy PR-ze? Nigdy nie rozróżniam.

– Już nie. Pracuję w redakcji. Piszę. – Odpowiedziałam krótko, nie bardzo wiedząc, po co.

– O, to pewnie same dramaty, romanse i zdrady, co? Jak te twoje babskie gazetki – zaśmiał się głośno. – No ale wiesz, ładna kobieta, utalentowana, pewnie sobie nieźle radzisz. Faceci muszą się do ciebie ustawiać w kolejce, co?

Zrobiło mi się słabo. Chciałam porozmawiać o nas. O tym, dlaczego nigdy nie próbował być częścią mojego życia. Dlaczego zawsze uciekał. Ale on, jak zwykle, zamieniał wszystko w żart. Nie umiał... albo nie chciał rozmawiać o emocjach.

– Andrzej – powiedziałam w końcu, celowo pomijając „tato”. – Ja nie przyszłam tutaj na pogadanki o facecikach. Przyszłam, bo... bo chcę cię o coś zapytać.

Zamarł. Spojrzał na mnie uważnie, może po raz pierwszy od początku tego obiadu.

– No, słucham.

– Czemu nie przyszedłeś, kiedy umarła babcia? Czemu nie zadzwoniłeś, kiedy rozstałam się z Michałem? Czemu nigdy mnie nie pytałeś, co u mnie? – Głos mi się łamał, ale kontynuowałam. – Całe życie próbowałam zrozumieć, dlaczego jesteś tak daleko. Czemu nie chcesz mnie znać?

Zapanowała cisza. Ojciec odchylił się na krześle, założył ręce na brzuchu.

– Jula... Co ty tak poważnie? Przecież przyszedłem. Jesteśmy tu, razem, nie? O co ci chodzi?

– O to, że przez godzinę nie spojrzałeś na mnie jak na córkę. Patrzysz na mnie, jakby mnie tu nie było. I tak właśnie się czuję. Jakby mnie nigdy nie było.

Twarz ojca stężała. Chyba nie wiedział, co powiedzieć. Może po raz pierwszy od dawna.

– To nieprawda. Nie przesadzaj. Zresztą... jesteś dorosła. Masz swoje życie. Po co to rozdrapywać?

– Bo mnie boli. I już nie chcę udawać, że nie boli.

Wyszłam z restauracji, zanim przyniesiono jedzenie

Po prostu wstałam, chwyciłam torebkę i wyszłam. Ojciec wołał za mną coś w stylu: „No nie przesadzaj, Julcia! Wracaj, jeszcze nie zjedliśmy!”, ale nie odwróciłam się nawet na sekundę.

Szłam szybko, prawie biegłam przez centrum miasta. Prawie jak wtedy, kiedy miałam szesnaście lat i ojciec nie pojawił się na moim pierwszym występie tanecznym. Miał być, miał siedzieć w pierwszym rzędzie. Patrzyłam wtedy w pustą przestrzeń obok mamy. I czułam, jakby ktoś wyciął mi serce.

Przystanęłam w parku. Usiadłam na ławce, wpatrując się w alejkę pełną dzieci na rowerkach, biegających z piskiem między klombami. Czułam, że drżą mi ręce. Wzięłam telefon. Przez chwilę patrzyłam na ekran, a potem zaczęłam pisać.

„Mamo, pamiętasz, jak mówiłaś, że lepiej nie oczekiwać nic od ludzi, którzy zawsze byli nieobecni? Miałaś rację.”

Skasowałam wiadomość. Zamiast tego wybrałam numer. Odebrała po trzech sygnałach.

– Julia?

– Mamo... chciałam tylko powiedzieć, że dziękuję. Za wszystko. Za to, że zawsze byłaś. Że się nie śmiałaś, kiedy płakałam przez ojca. I że nie mówiłaś złego słowa, chociaż miałaś prawo.

– Co się stało, kochanie?

– Nic. Już nic. Po prostu... przestaję na coś czekać.

Rozłączyłam się, ale zostałam na ławce jeszcze chwilę. Obserwowałam, jak słońce przesuwa się za drzewami. Jak powoli gaśnie dzień, który miał być początkiem czegoś nowego.

Może i był. Tylko nie tego, czego się spodziewałam.

Cisza mojego telefonu trwała trzy dni. Potem zadzwonił.

– Julia, możemy pogadać? – usłyszałam jego głos, jakby zmęczony, jakby... nieco mniej pewny siebie.

Siedziałam wtedy na podłodze w kuchni, sortując brudne naczynia, bo zmywarka znów się zbuntowała. Przez chwilę rozważałam, czy w ogóle odebrać. Ale odebrałam. Może z ciekawości. Może z poczucia obowiązku. Może z ostatniego resztki tej córki, która przez lata czekała na jakiś znak.

– Słucham – odpowiedziałam chłodno.

– Przesadziłem. No wiesz... z tym wszystkim. Ja taki jestem. Lubię żartować. Nie wiedziałem, że to aż tak cię boli.

– Wiesz, tato, może właśnie w tym problem. Że nigdy nie wiedziałeś. I chyba nie chcesz wiedzieć.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego oddech. Ciężki, nierówny.

– Może i tak. Ale przecież przyszedłem na ten obiad, nie? To się liczy?

Uśmiechnęłam się smutno. Nie ironicznie. Po prostu smutno.

– Kiedy byłam mała, liczyło się wszystko. Nawet jak zostawiałeś mi kartkę z życzeniami. Ale mam dwadzieścia osiem lat. I już nie wystarczy, że się tylko pojawisz. Albo zadzwonisz, kiedy masz wyrzuty sumienia.

– Czyli co? Już nie chcesz mieć ze mną kontaktu?

– Chcę tylko przestać się łudzić, że jeszcze coś między nami się zmieni. Że będziesz taki, jakiego potrzebowałam. Bo już nie potrzebuję. Już nie czekam.

Nie odpowiedział. Rozłączyłam się.

Nie było w tym dramatyzmu. Nie rzucałam telefonem, nie płakałam. Po prostu poczułam, że coś się domknęło. Bez wielkich słów. Bez pożegnań. Tylko jedno spokojne „już nie czekam”.

Julia, 26 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama