„Chciałam od córki kasę za opiekę nad wnukami. Należy mi się taki dodatek do emerytury, skoro ona oszczędza na żłobku”
„– Jak zacznie fikać, to znajdziemy prawdziwą nianię. Tylko wtedy zapomnij o tych dwóch tysiącach miesięcznie oszczędności – powiedział zięć. – No właśnie – prychnęła Karolina. – I co, mamy rzucić wszystko i płacić babci? Własnej matce? Przecież to absurd!”.

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałam, że tak będzie wyglądać moja emerytura. Miała być spokojna, może trochę samotna, ale też wypełniona drobnymi przyjemnościami – książką, spacerem, wyjazdem do sanatorium. Tymczasem mój dzień zaczyna się o szóstej rano od przewijania Stasia i kończy po dziewiętnastej, kiedy Julka w końcu zaśnie.
Karolina twierdzi, że to "tymczasowe", że "na chwilę", że "nikt nie potrafi zająć się nimi tak jak ja". Cóż, może i nie potrafi. Ale ja też nie mam już dwudziestu lat.
– Grażynko, jesteś niezastąpiona – powtarzała jeszcze niedawno. A teraz? Już nawet nie dziękuje. Zresztą... po co miałaby? Przecież to *oczywiste*, że matka pomoże. Że babcia rzuci wszystko i stanie się darmową opiekunką.
Czasem siedzę wieczorem w fotelu i myślę o Basi, mojej sąsiadce. Ona bierze od synowej osiemset złotych za pomoc przy dzieciach i... ma święty spokój. Raz w tygodniu, na kilka godzin. I jeszcze sobie coś do emerytury dorzuci.
A ja? Codziennie. Od rana do nocy. Bez grosza. Bez słowa wdzięczności. Jak pomoc domowa. Zastanawiam się czasem, co by było, gdybym poprosiła o choćby tysiąc złotych miesięcznie. Czy Karolina by zrozumiała? Czy tylko rzuciłaby oskarżeniem, że chcę pieniędzy za miłość do wnuków? Ale ja nie chcę pieniędzy za miłość. Chcę za pracę. Bo to jest praca. Fizyczna, emocjonalna, codzienna. Tylko nikt nie chce tego przyznać.
Zaskoczyłam córkę
– Tylko nie dawaj im słodyczy przed kolacją, dobrze? – Karolina rzuciła, zdejmując płaszcz. Ręką szybko przeczesała włosy i poprawiła makijaż, przeglądając się w szybie kuchennych drzwi. – I jakby co, zadzwoń, ale tylko w razie *naprawdę* poważnej sprawy. Mamy dziś ważny obiad z klientem.
Nie odpowiedziałam. Stałam właśnie nad zupką dla Stasia, Julka biegała po salonie z pilotem i udawała, że jest wróżką. Znowu rozlała soczek na dywan, ale nie miałam już siły krzyczeć.
– Karolinko – zaczęłam cicho, kiedy już była w przedpokoju – pomyślałam, że może… może dorzucilibyście mi coś do rachunków? Tak chociaż parę stówek miesięcznie?
Zatrzymała się. Obróciła się powoli i spojrzała na mnie, jakbym właśnie poprosiła ją o nerkę.
– Mamo, serio? – prychnęła. – Ty chcesz pieniędzy za opiekę nad własnymi wnukami?
– Ja nie chcę pieniędzy za miłość, tylko... wiesz, rachunki rosną, leki drożeją… A ja z emerytury ledwo ciągnę.
– Przecież i tak siedzisz w domu! Co byś robiła, jakby nie dzieci? Siedziała z krzyżówkami?
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Jakby ktoś mnie uderzył otwartą dłonią w twarz.
– A ty jak możesz udawać, że to nie jest robota od rana do nocy? – wyrwało mi się. – Nie masz pojęcia, ile sił kosztuje opieka nad dwójką maluchów!
Karolina spojrzała gdzieś w bok. W końcu wzruszyła ramionami.
– Nie mam teraz czasu na to. Później pogadamy.
Wyszła, trzaskając drzwiami.
Stałam chwilę w ciszy, słysząc tylko tykanie zegara i głos Julki:
– Babciu, a czemu masz takie mokre oczy?
Miała mnie za egoistkę
– Mamo, o co ci właściwie chodzi? – Karolina zapytała przez telefon, a w jej głosie słychać było lodowaty dystans. – Rozmawiałyśmy o tym. Nie wiem, co jeszcze mam ci powiedzieć.
Stałam przy oknie z kubkiem zimnej herbaty. Dzieci właśnie zasnęły. Tylko wtedy mogłam zebrać myśli.
– Chodzi o to, że nie daję już rady – odpowiedziałam, starając się mówić spokojnie. – Wiem, że pomagam, bo chcę. Ale już nie jestem młoda. Coraz częściej bolą mnie plecy, ręce... Mam wrażenie, że wy się przyzwyczailiście, że zawsze będę.
– Bo jesteś ich babcią, mamo. Wychowywałaś mnie, a teraz... co, trzeba ci płacić, żebyś spędzała czas z wnukami?
– To nie tak – powiedziałam i poczułam, że wzbiera we mnie coś gorącego. – Ale ty i Marek oszczędzacie dużo, bo nie musicie płacić opiekunce albo za żłobek. Ja robię wszystko – gotuję, przewijam, sprzątam, uczę, usypiam – i nawet słowa "dziękuję" coraz rzadziej słyszę. Jakby to się po prostu należało.
– A nie należy? – zapytała zimno. – Myślałam, że kochasz moje dzieci. A nie że liczysz każdy gest. Nie wiem, co się z tobą dzieje...
– Miłość nie opłaca prądu, Karolina – wyszeptałam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Zapadła cisza. Taka, po której wiadomo, że coś pękło.
– Wiesz co – powiedziała po chwili – muszę kończyć. Mam jeszcze spotkanie.
Rozłączyła się.
A ja siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni, słuchając jak w kuchni kapie woda z kranu. I płakałam. Cicho, żeby dzieci nie usłyszały.
Zrobiło mi się przykro
Weszłam do ich mieszkania wcześniej, niż zwykle. Staś miał katar i Karolina poprosiła, żebym została dłużej – „bo przecież i tak nie masz planów, mamo”.
Nie miałam. Więc przyszłam. Drzwi były otwarte. Weszłam cicho, dzieci jeszcze spały, Karoliny i Marka nie było w kuchni. Usłyszałam głosy z salonu.
– Serio, Marek. Ona zaczyna się stawiać. Wczoraj znowu mówiła, że dużo zarabiamy, a ona niby wszystko za darmo robi.
– No bo robi – usłyszałam Marka. – A jak zacznie fikać, to znajdziemy prawdziwą nianię. Tylko wtedy zapomnij o tych dwóch tysiącach miesięcznie oszczędności.
– No właśnie – prychnęła Karolina. – I co, mamy rzucić wszystko i płacić babci? Własnej matce? Przecież to absurd!
Zrobiło mi się duszno. Oparłam się o ścianę, próbując powstrzymać drżenie rąk. Stałam tam jak wmurowana, aż w końcu nie wytrzymałam.
– Nie musicie mi płacić – powiedziałam cicho, wchodząc do salonu. – Bo przestaję przychodzić.
Karolina zbladła. Marek podskoczył na kanapie, jakby go kto strzelił prądem.
– Mamo, nie… To nie tak...
– Właśnie tak – odpowiedziałam, łapiąc za torebkę. – Od dziś radźcie sobie sami. Skoro oszczędności są ważniejsze niż człowiek, to... może najwyższy czas, żebyście zaczęli za nie płacić.
Zanim wyszłam, zdążyłam tylko usłyszeć:
– No to pięknie – mruknął Marek. – Będziesz dzieci wozić do żłobka?
Zamknęłam za sobą drzwi. I szłam powoli przez osiedle. Po raz pierwszy od dwóch lat nie ciągnąc za sobą wózka. I nie czując się winna.
Zbuntowałam się
Wstałam później niż zwykle. Cisza w mieszkaniu była... obca. Nikt nie płakał, nie wołał „babciu, siku!”, nie ślizgał się w skarpetach po panelach. Tylko radio w tle i szum czajnika.
Zrobiłam sobie owsiankę. Dla siebie. Bez pośpiechu, bez dziecięcych łyżeczek. Pojadłam w milczeniu i usiadłam przy oknie. Deszcz bębnił o parapet, a ja czułam w środku... pustkę. I ulgę. I tęsknotę. Naraz.
– Nie wytrzymasz długo – powiedziałam sobie na głos. – Znowu polecisz do nich, jak cię poproszą. Jak głupia.
Po południu wpadła Jadzia z drugiego piętra. Przyniosła szarlotkę i trochę plotek.
– Jak dzieci? – spytała od razu.
– Nie wiem. Nie jestem już ich darmową opiekunką – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
– No nareszcie! – klasnęła. – Mówiłam ci sto razy, że wchodzą ci na głowę. Ty jesteś kobieta, nie darmowa usługa! Ja Basi powiedziałam: chcesz, żebym siedziała z młodym, to pięć stów i umowa. I mam święty spokój!
– Ale one są takie małe... I takie moje – powiedziałam i poczułam ścisk w gardle.
– A ty? – spojrzała na mnie ostro. – Pomyśl o sobie.
Po jej wyjściu długo siedziałam na kanapie. Telefon milczał. Karolina się nie odezwała. Ja też nie zamierzałam pierwsza. Nie tym razem.
Wnuki za mną tęskniły
Telefon zadzwonił tydzień później. Numer Karoliny. Zawahałam się. Odebrałam dopiero po trzecim sygnale.
– Mamo… Możemy się spotkać? – zapytała bez przywitania.
Zgodziłam się. Spotkałyśmy się w tej samej kawiarni, w której kiedyś świętowałyśmy jej awans. Teraz wyglądała inaczej – zmęczona, trochę przygaszona. Weszła, spojrzała mi w oczy, ale szybko spuściła wzrok.
– Dzieci tęsknią – powiedziała.
– Ja też – przyznałam. – Ale to nie znaczy, że mam wracać do tego, co było.
Chwilę milczała, mieszała herbatę tak nerwowo, że rozlała trochę na spodek.
– Marek i ja... myśleliśmy. Może te trzy stówki miesięcznie coś pomogą? – rzuciła szybko, jakby chciała mieć to z głowy.
Zamarłam.
– Trzysta? – powtórzyłam powoli. – To mniej niż koszt niani z ogłoszenia.
– Mamo, my też nie mamy kokosów! Wydatków jest masa. Przedszkole, lekarze, raty...
– Nie chodzi o kwotę, Karolino – weszłam jej w słowo. – Tylko o to, że ty nie widzisz mojej wartości. Traktuj mnie jak nianię – i płać uczciwie. Traktuj mnie jak babcię – i nie oczekuj, że będę u was codziennie od rana do nocy.
Karolina nie odpowiedziała. Długo patrzyła w okno, jakby liczyła krople deszczu.
– To koniec? – zapytała w końcu.
– To początek – odpowiedziałam spokojnie. – Tylko inny niż sobie wyobrażałaś.
Mam czas dla siebie
Minęły dwa miesiące. Nie widuję dzieci codziennie. Czasem Karolina przywiezie je na chwilę w sobotę. Czasem dzwoni, żeby zapytać, jak się czuję. Ale już nie ma obowiązku. Nie ma ciszy po ich wyjściu, która bolała. Jest spokój.
Zapisałam się na zajęcia dla seniorów. Robimy rękodzieło, pijemy kawę, śmiejemy się. Wyszłam z roli, w której nikt mnie nie doceniał. I nagle świat okazał się większy niż ich salon i łóżeczka.
Czasem w nocy budzę się z poczuciem winy. Ale zaraz potem przychodzi myśl: ja też jestem ważna. Nie tylko jako babcia, matka, opiekunka. Jako kobieta. Grażyna. Telefon leży obok. Nie dzwoni. I dobrze. Bo pierwszy raz od dawna nie czekam. Pierwszy raz żyję swoim życiem.
Grażyna, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyrzuciłam bezrobotnego męża z mieszkania, bo nie chciałam być jego bankomatem. Zaskoczyłam go pierwszy raz w życiu”
- „Narzeczony stracił pracę, a ja od razu się odkochałam. Dla mnie miłość bez pieniędzy nie istnieje”
- „Wydawałam oszczędności na faceta, bo wierzyłam w jego bajki o miłości. Uratował mnie niespodziewany telefon z banku”

