„Chciałam mieć normalnego faceta, a trafił mi się Casanova z Ursynowa. Nie zliczę, na ilu romansach go nakryłam”
„Na początku naprawdę wierzyłam, że jestem dla niego wyjątkowa. Może dlatego ignorowałam pierwsze sygnały ostrzegawcze. Kiedy jego telefon wibrował po północy, tłumaczył, że to kolega z pracy. Kiedy znikał na całe weekendy, mówił, że odwiedza mamę”.

Kiedy poznałam Kamila, myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. Wysoki, przystojny, błyskotliwy – uśmiechał się jak bohater komedii romantycznej, a mówił jak poeta. Na początku byłam wniebowzięta. Potrafił słuchać, obsypywał mnie komplementami i sprawiał, że czułam się najważniejszą kobietą na świecie. Przez pierwsze miesiące wszystko było idealne – kwiaty bez okazji, romantyczne wyjazdy i długie rozmowy do rana. A później wszystko się zmieniło.
Na początku był ideałem
Nie wiedziałam wtedy, że Kamil nie jest typem faceta, który potrafi być wierny. Wydawało mi się, że każda jego piękna historia o „szalonych eks” to tylko dowód na to, że ja jestem inna. W rzeczywistości to nie one były problemem. To on nigdy nie był w stanie wytrzymać z jedną kobietą dłużej niż kilka miesięcy.
Zrozumiałam to dopiero po roku, kiedy liczba „przypadkowych” wiadomości od innych dziewczyn przestała być przypadkowa. Kiedy coraz częściej znikał wieczorami, a ja dostawałam kolejne wytłumaczenia, które brzmiały jak kopiuj-wklej z taniego poradnika dla niewiernych. Trafił mi się Casanova z Ursynowa. A ja, głupia, myślałam, że potrafię go zmienić.
Na początku naprawdę wierzyłam, że jestem dla niego wyjątkowa. Może dlatego ignorowałam pierwsze sygnały ostrzegawcze. Kiedy jego telefon wibrował po północy, tłumaczył, że to kolega z pracy. Kiedy znikał na całe weekendy, mówił, że odwiedza mamę. Kiedy przypadkiem zauważyłam kobiecą rękę na jego ramieniu na zdjęciu z imprezy, śmiał się i zapewniał, że to narzeczona jego kumpla.
– Kochanie, ty naprawdę masz bujną wyobraźnię – mówił, całując mnie w czoło.
I ja mu wierzyłam. Bo chciałam wierzyć. Ale potem przyszły wiadomości. Najpierw niepozorne: „Miło było cię spotkać!”. Potem coraz bardziej bezczelne: „Nie mogę przestać o tobie myśleć”, „Tęsknię”, „Kiedy powtórka?”. Każda z nich była jak cios w brzuch.
– Kim jest Justyna? – zapytałam pewnego wieczoru, pokazując mu ekran.
– Justyna? A, taka dziewczyna z siłowni. Nic ważnego.
Nic ważnego? Czy „nic ważnego” pisze się do faceta, który ma dziewczynę?
Zapaliła mi się czerwona lampka
Po tej sytuacji zaczęłam być bardziej czujna. Nie chciałam być tą dziewczyną, która kontroluje faceta, ale coś w mojej głowie krzyczało, że powinnam. Pewnego dnia, kiedy poszedł pod prysznic, wzięłam jego telefon.
Miał go zabezpieczonego kodem. Cholera.
Ale kilka dni później, kiedy wpisał go przy mnie, zapamiętałam. I pewnego wieczoru, kiedy zasnął, wzięłam telefon i wpisałam kod. Pierwsza wiadomość, jaką zobaczyłam, była od Karoliny: „Myślisz czasem o tamtej nocy?”. Serce podeszło mi do gardła. Otworzyłam kolejną. Sandra: „Kiedy się widzimy? Wiesz, że nie potrafię ci się oprzeć…”. Było ich więcej. Justyna, Karolina, Sandra. Wszystkie pisały do mojego faceta.
Miałam ochotę obudzić go i rzucić mu telefonem w twarz. Ale zamiast tego poszłam do łazienki i patrzyłam na siebie w lustrze. Jak bardzo można się oszukiwać? Jak bardzo można udawać, że wszystko jest w porządku?
Następnego dnia obudziłam się z tępym bólem głowy. Czułam, jakbym w nocy przegrała walkę z samą sobą. Leżałam na plecach, wpatrzona w sufit, a obok mnie Kamil spał spokojnie, jakby nic się nie stało. Jakby nie był bohaterem dziesiątek flirtów, które wczoraj odkryłam w jego telefonie.
Miałam ochotę go obudzić, rzucić mu w twarz wszystkie wiadomości, ale coś mnie powstrzymało. Może to był instynkt, a może zmęczenie. W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam:
– Kamil, kto to jest Sandra?
Przetarł oczy i spojrzał na mnie, jakbym spytała, czy Ziemia naprawdę kręci się wokół Słońca.
– Jaka Sandra?
– No ta, która „nie może przestać o tobie myśleć”.
Przez moment trwała cisza. Potem westchnął i przewrócił się na bok.
– Jezu, serio? Znalazłaś jakąś wiadomość i robisz z tego aferę? Przecież to nic takiego. Ludzie czasem coś piszą, ale to nie znaczy, że coś się dzieje.
Dla niego zdrady były normą
W jego głosie było tyle spokoju, że przez chwilę… zwątpiłam w siebie.
Może rzeczywiście przesadzam? Może naprawdę to tylko wiadomości?
Ale potem przypomniałam sobie wszystkie momenty, kiedy nagle milknął przy telefonie. Kiedy chował ekran przede mną. Kiedy znikał wieczorami i wracał z gotową wymówką. To nie były przypadki. To był schemat. I nagle uderzyła mnie brutalna prawda: on nigdy nie przestał szukać innych kobiet. Ja byłam tylko jedną z wielu.
Po tej rozmowie nic już nie było takie samo. Próbowałam się oszukiwać, że to tylko moja wyobraźnia, że może naprawdę nie było w tym nic złego. Ale rzeczywistość uderzyła mnie prosto w twarz, i to szybciej, niż się spodziewałam. Była sobota, miałam się spotkać z Anką na kawę. Kiedy wyszłam z metra i zbliżałam się do kawiarni, zobaczyłam go. Kamila.
Nie był sam. Siedział przy stoliku, pochylony nad jakąś brunetką. Uśmiechnięty, wpatrzony w nią jak w obrazek. A potem złapał ją za rękę.
W tej sekundzie świat mi się zatrzymał. Poczułam, jak żołądek ściska mi się do wielkości piłki golfowej. Miałam wrażenie, że całe miasto ucichło i wszystko skupiło się na tej jednej scenie. Nie podeszłam. Nie zrobiłam awantury. Po prostu odwróciłam się i odeszłam. Ale kiedy wróciłam do domu, dostałam od niego SMS-a: „Kochanie, na co masz ochotę na kolację?”
Poczułam, jak wzbiera we mnie fala wściekłości. Czy on mnie miał za idiotkę?! Tego było już za wiele.
Tego się nie spodziewał
Zdecydowałam się na jedno – koniec z grą. Nie będę go prosić o wyjaśnienia, nie będę się kłócić. Po prostu wyciągnę wnioski. Wróciłam do mieszkania i zaczęłam pakować jego rzeczy. Wrzucałam je do torby bez emocji, jakbym sprzątała po kimś obcym. Koszule, spodnie, perfumy. Jego szczoteczka do zębów wyleciała do śmietnika.
Kiedy Kamil wszedł do mieszkania, spojrzał na torbę i zmarszczył brwi.
– Co to ma być? – zapytał z lekkim rozbawieniem.
– Twoje rzeczy – powiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie, jakbym oszalała.
– O co ci chodzi?
– O to, że skończyłam udawać, że nie wiem, kim jesteś.
Zaczął mówić coś o paranoi, o tym, że „widocznie ktoś ci naopowiadał głupot”, ale ja już nie słuchałam.
– Wiesz, co jest najgorsze? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Nie to, że mnie zdradzałeś. Tylko to, że myślałeś, że nigdy się nie dowiem.
Milczał. Wziął torbę i wyszedł. I tyle go widziałam. Myślałam, że będzie próbował wrócić. Że będą telefony, SMS-y, kwiaty pod drzwiami. Ale nie. Kamil zniknął tak samo, jak znikał na te wszystkie noce, kiedy oszukiwał mnie, że jest „z kolegami”. Może znalazł kolejną naiwną. Może nawet kilka. Ale mnie to już nie obchodziło.
Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę. Nie tęskniłam. Nie żałowałam.
Bo nauczyłam się czegoś ważnego: miłość to nie ciągłe sprawdzanie, czy on kłamie. Miłość to nie stres, nie analiza każdego jego słowa, nie życie w paranoi. Prawdziwa miłość daje ci spokój. A ja przy nim nigdy go nie miałam.
Więc poszłam dalej. I nigdy nie obejrzałam się za siebie.
Klaudia, 27 lat
Czytaj także:
„Mąż nie przestał być maminsynkiem nawet podczas rozwodu. Gdy zapadł wyrok, leciał wypłakać się w jej spódnicę”
„Siostra zjawiła się na odczytanie testamentu, bo liczyła na kasę. Gdy usłyszałam, co dostanie, parsknęłam śmiechem”
„Żona każe mi wyprowadzać się z domu co 28 dni. Nie potrzebuję korepetycji z biologii, by wiedzieć, co się święci”

