Reklama

Z każdym dniem coraz bardziej godziłam się z myślą, że mój syn zostanie na stałe poza Polską. W sumie może to nawet lepiej dla niego – co by tu robił? Mieszkamy na kompletnym zadupiu, pracy nie ma żadnej, więc nic dziwnego, że wszyscy jego kumple też się stąd wynieśli. Zostało tylko paru miejscowych, którzy całymi dniami siedzą pod sklepikiem i piją browary jeden po drugim. Dziewczyny też się wyniosły do większych miejscowości i tam założyły swoje rodziny. No, oprócz tych, które zaliczyły wpadkę jako nastolatki i musiały rzucić szkołę.

Reklama

Mąż był zawiedziony

– A może by się zajął rolnictwem – burczał Edek, mój małżonek, choć przecież od dawna było ustalone, że to Madzia ze swoim mężem przejmą gospodarstwo.

Jarek wprost wyznał, że nie ciągnie go do pracy w gospodarstwie. Ma już dość roboty na roli – w przeszłości nieźle się napracował przy wykopkach i sianokosach.

– To mnie denerwuje – narzekał mój małżonek, który mimo sympatii do zięcia, wolałby własnego chłopaka do pomocy. Przy Maćku, mężu naszej Madzi, musiał się liczyć ze słowami, bo zięć miał wykształcenie rolnicze. Nie mógł go ochrzaniać ani się wymądrzać, a Edek to właśnie taki człowiek, który koniecznie musi pokazywać swoje zwierzchnictwo w polu.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy mój syn zaskoczył mnie informacją o planach spędzenia świąt Bożego Narodzenia w domu wraz ze swoją partnerką. Młody chłopak ma różne znajomości, ale jak już chce pokazać swoją dziewczynę najbliższym, to musi być coś poważnego.

Na początku obawiałam się, że może związał się z kimś z zupełnie innego kręgu kulturowego, ale szybko rozwiał moje wątpliwości – jego wybranka okazała się być Polką, pochodzącą z Poznania.

– Na pewno polubisz Martę – powiedział Jarek z przekonaniem.

Wiedziałam, że to poważne

Wyszykowałam się jak na wizytę prezydenta – mieszkanie lśni czystością, a na stole same tradycyjne specjały. Edmundowi stanowczo zabroniłam nawet patrzeć na wódkę, a Magdalenie i jej małżonkowi dałam wyraźnie do zrozumienia, żeby nie męczyli naszych gości wypytywaniem o plany życiowe, bo to może przynieść nieszczęście.

Marta wyglądała jak modelka – gęste czarne włosy, niebieskie oczy i wysoki wzrost. Co więcej, widać w niej inteligencję i rozwagę – zawsze zastanowi się porządnie zanim coś powie. Ma też dobre wykształcenie – zrobiła maturę, a później ukończyła studia związaną z turystyką. Obserwując ich razem, już wyobrażałam sobie, jakie wspaniałe dzieci mogłyby być w przyszłości z takiego udanego związku.

Martwiło mnie jednak, że będą tak daleko, w Wielkiej Brytanii. Chyba muszę się oswoić z tym, że będę często latać.

Liczyłam, że wrócą

– Mamo, nie martw się na zapas – powiedział tajemniczo Jarek podczas rozmowy przez telefon. – Jest całkiem możliwe, że wrócimy do Polski. Perspektywa spędzenia całego życia w zagranicznej robocie jakoś mnie nie kręci. No i Marta też ma swoje plany.

– A co powiesz na powrót do rolnictwa?

Mój syn roześmiał się głośno, jakby powiedziała świetny kawał.

– Pewnie – odpowiedział – ale wyłącznie, gdyby działka była w pięknym miejscu, gdzie można rozwinąć agroturystykę. Fajnie byłoby trzymać konie, pieski i kociaki. No i uprawiać własny warzywniak, żeby przyjezdni mogli wyciągać świeże warzywa prosto z ziemi.

– Nasza okolica jest naprawdę urocza – odezwałam się cicho.

– Szkoda tylko, że nie ma w pobliżu żadnego jeziora albo choćby zalewu.

No cóż, oni oszczędzali swoją gotówkę, podczas gdy ja wszystkie pieniądze ze sprzedanych jajek dokładałam na specjalną kupkę. Przekonałam Edka, by również czasem coś dołożył; co prawda narzekał, że pomysł z agroturystyką to nic dobrego, ale sama widziałam, jak kilka razy ukradkiem wrzucał pieniądze do puszki, którą przeznaczyłam na skarbonkę dla dzieciaków.

Chcieliśmy im pomóc

Jednocześnie cały czas miałam oczy i uszy szeroko otwarte – wiadomo przecież, że ludzie uwielbiają gadać, a kto dobrze się wsłucha, sporo może się dowiedzieć. Ostatnio, podczas wizyty kontrolnej u lekarza, usłyszałam, jak dwie starsze panie rozmawiały w kolejce o miejscowości, gdzie można kupić ziemię za bezcen.

– Czemu tak się dzieje? – spytałam. – Czyżby planowali tam zrobić jakiś śmietnik czy coś w tym stylu?

– Dzieciaki wyjechały do miasta, a starsi pomału umierają – odparła obojętnie jedna z kobiet. – Poza tym co z tego, że okolica ładna, jak jeść nie ma co. Tu jest taka dziura, że wszędzie trzeba daleko jechać!

Poprosiłam córkę o pomoc w znalezieniu w internecie szczegółów, które mnie interesowały. Usiadłyśmy razem przed komputerem. To, co zobaczyłam, całkiem mnie oczarowało! Na szczycie budynku miały swoje gniazdo bociany, cała dolina była wypełniona pięknymi sadami, a dookoła można było podziwiać wzgórza. Co prawda brakowało tam jeziora, ale nieopodal przepływał okolicę całkiem szeroki strumień. Pomyślałam, że gdyby zbudować na nim zaporę, dzieciaki miałyby fajne miejsce do kąpieli.

Wydawało się idealne

– Naprawdę piękne miejsce – przyznała z podziwem Marta.

Od razu zrelacjonowałam synowi całą sprawę przez telefon. Zaznaczyłam, że z taką okazyjną ceną nie ma co zwlekać – mogliby szybko wrócić do kraju, mieć własne cztery kąty i pożegnać się z pracą dla innych.

Chyba trafiłam w dziesiątkę, bo stwierdzili, że niedługo przyjadą w odwiedziny i przy okazji rzucą okiem na te nieruchomości. W internecie znaleźli dwie oferty na sprzedaż, więc na miejscu sprawdzą, czy lokalizacja im pasuje. Nawet mój Edward się ożywił i zadeklarował, że w razie czego pomoże im finansowo.

– Nie pozwolę, żeby moje dziecko całe życie tułało się po świecie i harowało dla obcych.

Od jakiejś znajomej, która kiedyś mieszkała tej okolicy, Marta poznała mroczną prawdę o tym miejscu. Zrozumieliśmy, dlaczego domy w tej części są tak śmiesznie tanie. Miejscowi nazywają ją „wioską śmierci” i krąży o niej sporo niepokojących historii.

Dawniej funkcjonował tam PGR, a po jego upadku rolnicy wykupili ziemię. Wzięli ogromne pożyczki i próbowali gospodarować, ale sytuacja była nieprzewidywalna. Kiedy przyszedł bank i firmy windykacyjne, zaczęła się tragedia – najpierw samobójstwo jednego gospodarza, później tajemniczy wypadek drugiego, a potem kolejni mieszkańcy umierali w zagadkowych sytuacjach.

Wystraszyli się

– E tam, lepiej już o tym nie mówić, to stare dzieje – zbagatelizowałam sprawę podczas rozmowy telefonicznej z synem.

– Ale mamo, przecież w ubiegłym roku ktoś znowu tam zginął – odparł niepewnie mój syn. – Według Marty to podobno „genius loci”, no wiesz, coś charakterystycznego dla tego miejsca.

– O matko, daj spokój – westchnęłam zniecierpliwiona.

– Żadni rodzice z dziećmi nie zdecydują się tam przyjechać na wakacje. Trzeba rozejrzeć się za czymś innym.

Co oni mają z tymi zabobonami! W życiu bym nie przypuszczała, że ta dziewczyna jest taka naiwna. A ja się starzeję i chciałabym doczekać małych brzdąców.

Denerwuję się strasznie, Edek zresztą też nie może tego zrozumieć. Chyba będziemy musieli im jasno powiedzieć – jeśli liczą na naszą pomoc finansową, muszą brać to, co możemy dać teraz. Nie zamierzamy przecież czekać do końca swoich dni!

Bożena, 59 lat

Reklama

Czytaj także:
„Moja synowa to zakała rodziny i wstyd we wsi. Myśli, że pochodzenie ukryje za ładną buzią i niewyparzonym językiem”
„Mój facet opowiada kumplom, że żyje w wolnym związku. A ja po cichu marzę, że wreszcie dostanę upragniony pierścionek”
„Romantyczny Sylwester w górach okazał się festiwalem żenady. Teraz mam pewność, że wszyscy faceci to zdrajcy i kłamcy”

Reklama
Reklama
Reklama