„Chciałam gorącej sypialni, a mąż zamieniał ją w lodową jaskinię. Złoty środek znaleźliśmy w nietypowym układzie kołder”
„Uniosłam głowę i w ciemności dostrzegłam sylwetkę Tomka. Skradał się w stronę termostatu. No pięknie. Obserwowałam, jak w półmroku przekręca pokrętło, a potem z zadowoleniem wraca do łóżka. Czy on naprawdę myśli, że tego nie zauważę?”.

- Redakcja
Nasza małżeńska wojna nie zaczęła się od wielkich słów ani dramatycznej kłótni. Zaczęła się od termostatu.
Na początku to były drobne, ledwo zauważalne ruchy – ja podkręcałam temperaturę o kilka stopni, on po chwili ją obniżał. Myślałam, że może robi to nieświadomie. Ale kiedy trzeciej nocy z rzędu obudziłam się z zimnymi stopami i zdrętwiałymi palcami, zrozumiałam, że to nie przypadek. To był sabotaż.
Tomek lubił chłód. Najlepiej spało mu się przy otwartym oknie, nawet zimą. Dla mnie komfort zaczynał się przy dwudziestu czterech stopniach – w przeciwnym razie czułam, że marznę do szpiku kości. Było oczywiste, że w tym układzie ktoś będzie musiał ustąpić. Ale dlaczego miałabym to być ja?
Nie przypuszczałam jednak, że ta niepozorna różnica zdań zamieni się w pełnoprawną bitwę.
Mnie zimno, jemu gorąco
Leżałam w łóżku, zaciągając kołdrę aż po uszy, ale i tak nie mogłam się rozgrzać. Czułam, jak chłód wślizguje się pod materiał, pełzając wzdłuż moich nóg, aż po same ramiona. To było nieludzkie.
Przekręciłam się na bok i spojrzałam na Tomka. Spał spokojnie, rozciągnięty na swojej połowie łóżka, ledwo przykryty kołdrą. Oddychał głęboko, odprężony – było mu idealnie. A ja? Ja czułam się jak w zamrażarce. Szybkim ruchem wysunęłam rękę spod kołdry i dotknęłam jego ramienia. Było ciepłe. Oczywiście, że było ciepłe.
– Tomek – szepnęłam, szturchając go lekko.
– Hm? – mruknął niewyraźnie, nie otwierając oczu.
– Czy ty… – nabrałam powietrza – znowu przekręciłeś termostat?
Nie odpowiedział od razu, tylko przewrócił się na drugi bok. Po chwili w końcu wymamrotał:
– A ty znowu go podkręciłaś?
Zacisnęłam zęby. Oczywiście, że podkręciłam. Bo było mi zimno!
– Tomek, jest mi cholernie zimno – powiedziałam powoli, żeby do niego dotarło.
– A mnie jest gorąco – jęknął i jeszcze bardziej odrzucił kołdrę.
Miałam ochotę walnąć go poduszką. Jemu jest gorąco?! A mnie może wystawić za okno, tak?
Leżeliśmy chwilę w milczeniu.
– Może… – zaczęłam, szukając kompromisu.
– Nie – uciął, nawet nie czekając na moją propozycję.
Wtedy zrozumiałam. To nie była różnica temperatury. To była wojna.
Stosowaliśmy nocne manewry
Obudziłam się w nocy, czując znajomy chłód na plecach. Zadrżałam i odruchowo naciągnęłam kołdrę wyżej. Co jest? Przecież ustawiłam termostat… Nagle mnie olśniło. Ostrożnie otworzyłam jedno oko i rozejrzałam się po pokoju. Nie ma go. Uniosłam głowę i w ciemności dostrzegłam sylwetkę Tomka. Skradał się w stronę termostatu. No pięknie. Obserwowałam, jak w półmroku przekręca pokrętło, a potem z zadowoleniem wraca do łóżka. Czy on naprawdę myśli, że tego nie zauważę?!
Odczekałam chwilę, aż jego oddech się wyrówna. Wtedy, bezszelestnie jak kot, wstałam z łóżka i na palcach podeszłam do termostatu. Ustawiłam dwadzieścia cztery stopnie. Tak jak powinno być. Z uśmiechem wróciłam do łóżka. Nie minęło pięć minut, gdy usłyszałam kolejne szuranie. Tomek po raz kolejny obniżał temperaturę. To tak będziemy się bawić? Zacisnęłam pięści pod kołdrą.
I tak, tej nocy zamiast spać, odbyliśmy milczący pojedynek. Ja podkręcałam, on obniżał. Pięć, sześć, może siedem razy. Nad ranem obudziłam się wykończona. Tomek wyglądał jeszcze gorzej – jakby całą noc walczył o przetrwanie. Patrzyliśmy na siebie, zmęczeni i rozdrażnieni.
– Długo jeszcze będziemy się tak bawić? – zapytałam, przecierając oczy.
– A masz lepszy pomysł? – odburknął.
Nie odpowiedziałam. Ale zaczynałam myśleć, że to nie jest już tylko problem temperatury.
Nie mogliśmy się dogadać
Tym razem awantura zaczęła się jeszcze zanim zdążyliśmy się położyć.
– Może zamiast bawić się w nocne podchody, ustalmy jakieś zasady? – rzuciłam, wchodząc do sypialni.
Tomek, który właśnie poprawiał poduszkę, spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– Proszę bardzo, zaczynaj – odparł, rozkładając ręce.
– Na przykład… – zawahałam się na moment – jedną noc śpimy w cieple, drugą w zimnie.
Tomek parsknął śmiechem.
– Czyli jedną noc ja się gotuję, a drugą ty marzniesz? Poważnie? To ma być kompromis?
– Nie, to sprawiedliwość! – odparłam, czując, że ogarnia mnie irytacja. – W przeciwnym razie to ja wiecznie marznę!
– A ja wiecznie się pocę!
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Tomek, dwadzieścia cztery stopnie to normalna temperatura do spania.
– Może w tropikach – prychnął. – Normalna temperatura to siedemnaście stopni.
– W chłodni jak już – burknęłam, zakładając ręce na piersi.
Staliśmy naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem.
– Może kupimy drugi koc? – zaproponował Tomek.
– Może kupię ci śpiwór i wystawię na balkon?!
– Może się wyprowadzę i problem się rozwiąże?
Nagle zapadła cisza. Patrzyłam na niego, czując, jak moje serce wali. Nie chciałam tego mówić. On pewnie też nie. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam do salonu. Pierwszy raz spaliśmy osobno. I choć było mi ciepło, coś we mnie zamarzło na dobre.
Chyba lepiej nam osobno
Następnego ranka siedziałam przy stole, mieszając łyżeczką zimną już kawę. Nie wypiłam ani łyka. Czułam się, jakby przez całą noc ktoś przeciągnął mnie przez tarkę.
Tomek wszedł do kuchni i bez słowa usiadł naprzeciwko mnie. Był blady, z podkrążonymi oczami. Pewnie też się nie wyspał.
Siedzieliśmy w milczeniu, każde z nas zbyt dumne, by zacząć rozmowę. W końcu westchnęłam.
– Tomek…
Podniósł wzrok.
– Tak?
Zacisnęłam palce na kubku.
– Chyba musimy pomyśleć o osobnych sypialniach.
Widziałam, jak lekko marszczy brwi. Nie tego się spodziewał.
– Mówisz to na serio?
– Tak. Bo jeśli mamy się kłócić do końca życia o głupią temperaturę, to chyba lepiej…
Urwałam. Czy naprawdę właśnie to mówiłam? Tomek przez chwilę nic nie mówił. Przetarł twarz dłońmi, jakby zbierał myśli.
– Osobne sypialnie – powtórzył cicho.
Kiwnęłam głową.
– Nie dlatego, że cię nie kocham. Tylko… Ja nie chcę się kłócić. Nie o to. No i chciałabym się wyspać.
Tomek spojrzał na mnie długo, a potem sięgnął po swoją kawę.
– Może masz rację – powiedział w końcu.
Z ulgą odchyliłam się na krześle. To nie była przegrana. To był rozejm.
Wreszcie się wyspałam
Miesiąc później leżałam w swoim łóżku, w swojej własnej sypialni, otulona ciepłem, w którym w końcu mogłam zasnąć bez dreszczy. To była najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć.
Za ścianą słyszałam cichy szum wiatru. Tomek znowu spał przy otwartym oknie. Pewnie był w samych bokserkach, zadowolony jak nigdy. I dobrze.
Wcale nie tęskniłam za nocnymi przepychankami przy termostacie, za wyrwanym snem, za ciągłym zmęczeniem. Teraz każde z nas miało swoją przestrzeń.
Rano spotkaliśmy się w kuchni. Jak co dzień. Tomek nalał sobie kawy, ja smażyłam jajecznicę.
– Dobrze spałeś, Eskimosie? – rzuciłam z uśmiechem.
– Doskonale. A ty, moja tropikalna królowo? – spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Parsknęłam śmiechem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Nie było napięcia. Nie było frustracji.
Czegoś mi brakowało
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że osobne sypialnie uratują nasze małżeństwo, roześmiałabym mu się w twarz. Przecież to absurd! Związek to wspólne życie, wspólne łóżko, wspólne zasypianie i budzenie się. A jednak…
Odkąd Tomek przeniósł się do drugiego pokoju, przestaliśmy walczyć. Nie było więcej nocnych manewrów przy termostacie, nie było cichych dni po kolejnej kłótni. Każde z nas miało swoją przestrzeń, swoje warunki, swój komfort.
Na początku było dziwnie. Przyzwyczaiłam się do jego obecności obok mnie – do ciepła jego ciała, do miarowego oddechu, do cichego mruczenia przez sen. Ale potem zrozumiałam, że to nie on mi przeszkadzał. To zimno.
Teraz zasypiałam szybko i spokojnie. Nie budziłam się w nocy, nie walczyłam z kołdrą, nie marzłam. Tomek też wyglądał lepiej – wyspany, uśmiechnięty, bez wiecznego narzekania, że gotuję go żywcem. Nasze rozmowy znów były lekkie, pełne śmiechu. Nie obrzucaliśmy się docinkami, nie przerzucaliśmy winy.
Pewnego wieczoru, leżąc w swoim łóżku, zdałam sobie sprawę, że tęsknię. Za tym, jak mnie przytulał, zanim zasnęłam.
Następnego ranka, kiedy Tomek usiadł naprzeciwko mnie przy stole, powiedziałam:
– Może czasem… będziemy spać razem? W weekendy?
Uśmiechnął się.
– Może. Ale w twoim pokoju.
Roześmiałam się. Czasem, żeby być bliżej, trzeba nauczyć się być osobno.
Marta, 33 lata
Czytaj także:
„Dostałam bukiet sztucznych tulipanów na Dzień Kobiet. Mąż uznał, że to oszczędność, bo nie zwiędną”
„Zamiast w kochanka mąż nocą zmienia się w ryczący traktor. Marzę, by robić coś innego, niż zatykanie uszu”
„Prezent od męża na Dzień Kobiet doprowadził mnie do łez. Od razu wiedziałam, że muszę szykować papiery rozwodowe”