Reklama

Mam czteroletnią córkę Lenę, którą kocham nad życie. Mieszkamy z mężem Pawłem… i jego mamą, Danutą. Tak, wiem. Zawsze się obiecywałam, że nigdy nie zamieszkam z teściową pod jednym dachem. A jednak. Życie. Najpierw miało być „na chwilę”. Tymczasowo. Po ślubie, zanim znajdziemy coś swojego. Minęły cztery lata.

Nie przepadałam za teściową

Paweł to dobry człowiek, naprawdę. Kocham go. Ale czasem mam wrażenie, że został zrobiony z plasteliny. Takiej, którą jego mama ugniata, lepi i formuje od dzieciństwa. A teraz ja muszę oglądać ten kształt codziennie rano, kiedy robię kawę i słyszę od Danuty, że za głośno stawiam czajnik.

Kiedy byłam w ciąży, marzyłam o tym, że będziemy mieć ciepły, spokojny dom. Że Lena będzie rosła otoczona radością, wsparciem, śmiechem. Że będziemy jeździć na wycieczki, chodzić do teatru dla dzieci, na basen… No właśnie. Ten basen. Marzenie z czasów, gdy jeszcze wierzyłam, że mogę decydować o czymkolwiek.

Pamiętam, jak raz powiedziałam przy śniadaniu, że Lena uwielbia wodę i że może warto zapisać ją na zajęcia. Danuta spojrzała na mnie z góry i rzuciła, nie odrywając wzroku od swojej kanapki z pasztetem:

– Woda w wannie jej nie wystarcza?

Od tamtej pory wiem, że każde moje „chciałabym” w tym domu kończy się pytaniem „po co?”, a każdy pomysł — oceną. Bo przecież „za moich czasów to dzieci bawiły się patykiem w błocie i jakoś wyrosły”. Bywa, że nie mam już siły się kłócić. Ale kiedy chodzi o Lenę… coś się we mnie gotuje.

Pokłóciliśmy się

– Zapisałam Lenę na basen – powiedziałam wczoraj przy obiedzie, tak mimochodem, niby spokojnie, jakby to była najzwyklejsza decyzja na świecie. Bo w końcu... była.

Paweł sięgnął po ziemniaka, a Danuta spojrzała na mnie, jakbym właśnie zapowiedziała, że zamierzam wysłać dziecko w kosmos.

– Na basen? – zmarszczyła brwi. – A po co?

– Bo lubi wodę. Bo to dobre dla dzieci. Rozwój, odporność, ruch, kontakt z rówieśnikami…

– A kto to wymyślił? Telewizja? – przerwała mi z irytacją. – Kiedyś wystarczało, że dziecko się wykąpało raz dziennie. A teraz to trzeba robić z tego wielkie wydarzenie?

– Mamo… – Paweł podjął nieśmiałą próbę, ale zaraz zamilkł.

Woda w wannie jej nie wystarczy? – Danuta podniosła głos. – Za moje czasy to dzieci się myły i żyły. I żadnych basenów nie potrzebowały.

– Nie chodzi o mycie – odpowiedziałam chłodno. – Chcę, żeby miała coś swojego. Coś, co ją cieszy. Nie musi całe życie siedzieć pod kocem z bajką, tylko dlatego, że tak ci pasuje!

– Justyna, spokojnie… – Paweł w końcu się odezwał, ale tylko dolał oliwy do ognia. – Może mama ma trochę racji.

Zamarłam. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Racji?! – rzuciłam wściekle. – Paweł, czuję się tu jak służąca we własnym domu, a ty nawet nie potrafisz mnie poprzeć!

Danuta wstała z hukiem, zabierając talerz.

– No pięknie. Teraz jestem ta zła, bo mam inne zdanie. W tym domu wolno mieć tylko twoje!

Zostałam sama przy stole, z łyżką w dłoni i duszą ściśniętą złością.

Byłam zła na męża

Wieczorem siedzieliśmy w sypialni w zupełnej ciszy. Paweł udawał, że coś przegląda w telefonie, a ja leżałam tyłem do niego, z narastającym ciężarem w klatce. W końcu nie wytrzymałam.

Wiesz, że mnie zawiodłeś? – powiedziałam cicho, bez pretensji, raczej jakby to była smutna obserwacja.

– Justyna… nie chciałem… Po prostu… – jęknął, odkładając telefon. – To wszystko jest trudne, rozumiesz? Mieszkamy razem, trzeba jakoś się dogadywać.

– Nie. Ja się dogaduję. Codziennie. Ustępuję, milczę, zaciskam zęby. A kiedy raz coś postanowię, to jestem egoistką. Znowu.

– Ona naprawdę chce dobrze. Wiesz, że ma dobre intencje…

– Dobre intencje? – odwróciłam się gwałtownie. – Paweł, ona podważa każdą moją decyzję. Każdą! Od tego, jak ubieram Lenę, po to, co jej gotuję. Jakby była moją matką i egzaminowała mnie z bycia kobietą. Mam dość.

– Ale wiesz, jaka ona jest. Jak coś się uprze, to…

– A ty? Jaki ty jesteś? – przerwałam mu. – Kim ty jesteś w tej rodzinie? Mężem? Ojcem? Czy tylko synem swojej matki?

Zamilkł. Przełknął ślinę i spuścił wzrok.

– Przepraszam – dodałam ciszej. – Ale ja nie mam już siły czuć się obca we własnym życiu.

Nie odpowiedział. Tylko sięgnął po telefon i przewinął ekran. Jakby tam miała się znaleźć odpowiedź na wszystko. Zamknęłam oczy. A potem usłyszałam, jak mówi bez przekonania:

– Może naprawdę za bardzo się tym wszystkim przejmujesz…

To była ostatnia rzecz, jaką chciałam wtedy usłyszeć. I w tamtej chwili zrozumiałam – jestem w tej walce sama.

Podobno byłam rozrzutna

Nie spałam prawie całą noc. Lena spała wtulona w swoją różową poduszkę w pokoju obok, a ja leżałam z oczami wlepionymi w sufit. W głowie kołatały mi się słowa Pawła: „może się przejmujesz”. Niby spokojne, a raniły jak cios. Rano, kiedy szykowałam Lenę do przedszkola, usłyszałam rozmowę z kuchni. Przypadkiem. A może los chciał, żebym usłyszała.

– Ona wydziwia. Kiedyś dziecko myło się w misce, teraz musi chodzić na basen – mówiła Danuta. – Po co to wszystko? Żeby pokazać sąsiadkom, że nas stać? A potem płacz, że nie ma na rachunki.

– Mamo, spokojnie… – jęknął Paweł. – To nie tak…

– A jak?! Ty nie widzisz, że ona tylko pieniądze wydaje? Wszystko musi być „nowocześnie”. Przedszkole z jogą, basen… A Lena i tak biega z katarem. Za moich czasów…

Nie słyszałam już dalej. Wchodząc do kuchni, miałam tylko jedną myśl – nie dam się.

– Skoro wasza rodzina jest taka idealna, to może wychowajcie Lenę sami – powiedziałam zimno, stając w progu.

Danuta zamilkła, Paweł zbladł.

– Justyna… ja nie…

– Nie. Już za dużo razy „nie tak to miałaś zrozumieć”. Ja wszystko rozumiem aż za dobrze. Nie jestem tu żoną. Jestem dodatkiem. Oczy do pilnowania garnków i usta do milczenia.

Nie przesadzaj – zaczęła Danuta, ale ja uniosłam dłoń.

– Proszę. Już nic nie mów. Bo nie wiem, co zrobię.

Odwróciłam się i wyszłam. Wzięłam torebkę, kurtkę Leny i w milczeniu zamknęłam za nami drzwi. Coś we mnie pękło. Nie byłam już tą samą Justyną.

Córka była szczęśliwa

– Mamusiu, a basen będzie dzisiaj? – zapytała Lena, kiedy zapinałam ją w foteliku.

Spojrzałam w jej oczy. Były takie jasne, pełne zaufania. Zamiast odpowiedzieć, po prostu się uśmiechnęłam.

– Będzie, kochanie. Dzisiaj pierwszy raz.

Jechałam, jakby kierownica prowadziła się sama. W radiu leciała jakaś lekka piosenka, ale ja czułam się, jakbym właśnie skakała z klifu. Do czego ja właściwie dążę? Czy to ma sens, żeby się aż tak szarpać? Ale potem spojrzałam w lusterko. Lena śpiewała pod nosem, bujając nóżkami. I przypomniałam sobie, po co.

W szatni basenu były inne mamy. Młodsze, starsze, jedna rozmawiała przez telefon, druga pomagała dziecku zakładać okularki. Byłam jedną z nich. Po raz pierwszy czułam się… normalna.

– Wskakujemy? – zapytałam Lenę, trzymając jej małą dłoń.

– Tak! – zawołała.

Woda była ciepła, a Lena śmiała się tak głośno, że aż ratownik się uśmiechnął. Chlapała, pływała z deską, pokazywała mi, jak robi „rybkę”. Po zajęciach wycierałam ją ręcznikiem, a ona szepnęła:

Mamo, kocham basen. I ciebie też.

Po powrocie do domu panowała cisza. Danuta siedziała w fotelu z gazetą, nawet nie spojrzała. Paweł stał przy zlewie, obracał kubek w dłoni. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy były inne. Jakby pierwszy raz zobaczył we mnie kogoś, kogo nie znał.

– Byłyśmy na basenie – powiedziałam, nie zdejmując butów.

Kiwnął głową.

– Wiem. – I?

– I… Lena wygląda na szczęśliwą.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy Lena wbiegła do kuchni.

Tata! Byłam w wodzie jak syrenka!

Paweł uśmiechnął się. A ja poczułam… ulgę. I lęk. Bo wiedziałam, że to dopiero początek.

Przestałam być miła

Wiedziałam, że to nie przejdzie bez echa. Nie minęły dwa dni, kiedy Danuta z impetem weszła do kuchni, akurat gdy pakowałam Lenie śniadaniówkę.

– Musimy porozmawiać – oznajmiła tonem generała.

– Słucham – odpowiedziałam chłodno, nie odrywając wzroku od kromki z serkiem.

– Nie podoba mi się to. Wychodzisz z dzieckiem, nie mówiąc nic nikomu. Nie uważasz, że to nie na miejscu?

– Nie uważam.

Ty chyba zapominasz, w czyim domu mieszkasz – Danuta mówiła coraz ostrzej. – Ja nie mam zamiaru być babcią od grzania obiadu, kiedy ty się włóczysz po basenach.

– To opieka nad własnym dzieckiem – spojrzałam jej w oczy. – I tak, przypominam sobie, w czyim domu mieszkam. Dlatego poważnie myślę, żeby się wyprowadzić.

Zamilkła. Jakby przez chwilę naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.

– Nie rób tego. Ja tylko… chciałam pomóc – wyszeptała po chwili ciszej. – Od początku, odkąd tu jesteście. Myślisz, że to łatwe, patrzeć, jak młodzi robią wszystko inaczej?

– Pomoc to nie kontrola – odparłam cicho. – Nie potrzebuję, żebyś poprawiała mnie na każdym kroku. Potrzebuję przestrzeni. Dla siebie i dla Leny.

– Jesteś młoda, jeszcze się przekonasz, że matka wie najlepiej.

– Ale to ja jestem matką Leny – powiedziałam stanowczo. – Nie ty.

Danuta odetchnęła ciężko.

Ty mnie nienawidzisz.

– Nie. Ale nie pozwolę już dłużej decydować ci za mnie.

Po raz pierwszy to ja wyszłam z kuchni pierwsza. Zostawiłam ją samą. Ze swoimi racjami. I swoim żalem.

Justyna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama