„Chcę wyjechać z dziećmi na ferie, ale mnie nie stać. Dla mnie każde zakupy w dyskoncie kończą się paragonem grozy”
„Potrzeby są duże, a ceny w sklepach prawie przyprawiają mnie o zawał. Zostawiam w kasie 150 zł, a nie wynoszę ze sklepu nic konkretnego. Kiedyś za taką sumę można było zrobić zakupy na cztery, a nawet pięć dni, jeżeli wybierało się tańsze produkty. Teraz, muszę tyle wydawać co drugi dzień”.

- listy do redakcji
Serce mi się kraje, gdy widzę, jak Agata i Marcin udają, że wcale nie chcieli wyjechać na ferie zimowe. Że wolą spędzać czas w mieście, zamiast zjeżdżać na sankach, uczyć się jeździć na nartach i podziwiać zaśnieżone stoki. Kochane dzieciaki. Rozumieją, w jak trudnej sytuacji jesteśmy. Troski dorosłych nie powinny dotyczyć dzieci. Bardzo chciałabym spakować walizki i zabrać gdzieś moje dwa słoneczka. Ale jak? Ledwo stać mnie na podstawowe wydatki.
Mam wyrozumiałe dzieci
– Co dziś chcecie robić? – zapytałam dzieci, gdy wyjrzałam za okno i zobaczyłam, że jest piękny zimowy dzień. – Może pójdziemy na łyżwy? – zaproponowałam.
– Nie mam ochoty – odpowiedział Marcin, mój jedenastolatek.
– Ja też nie – powtórzyła za bratem jego starsza o trzy lata siostra.
– Przecież uwielbiacie jeździć – zdziwiłam się. – W zeszłym roku nie mogłam ściągnąć was z lodowiska.
– Ale w tym roku wypożyczenie łyżew jest droższe, a my nie mamy pieniędzy – stwierdziła Agata.
– Dzieci, nie jesteśmy bogaci, ale stać nas jeszcze na łyżwy.
– Nie martw się, mamo. Mamy co robić – pocieszył mnie synek. – W domu kultury będą dziś zajęcia z rysunku i z gry na gitarze.
– Właśnie, w dodatku całkowicie za darmo.
Zrobiło mi się smutno, gdy to usłyszałam. Dzieci nie powinny martwić się domowym budżetem i zastanawiać się, na co stać ich matkę. Nie na tym polega dzieciństwo. Cieszę się, że potrafią zrozumieć nasze położenie, ale wolałabym, żeby nie musiały być dla mnie takie wyrozumiałe. Tylko co ja mogę zrobić?
Zaszłam w ciążę jako nastolatka
Nie miałam łatwego startu. Moja mama zmarła, gdy miałam cztery lata. Wychowywał mnie ojciec, choć słowo „wychowywał” jest tu lekkim nadużyciem. Bardziej niż ja interesowało go to, co stało w barku. Powiedzieć, że zbyt często zaglądał do kieliszka, to jak nic nie powiedzieć. Rozumiałam, że był chory, ale nie rozumiałam, dlaczego nawet nie chce spróbować podjąć leczenia. Nienawidziłam go za to. Przysięgłam sobie, że gdy tylko skończę osiemnaście lat, spakuję swoje rzeczy i wyniosę się z domu.
Jak obiecałam, tak zrobiłam. Zamieszkałam razem z Robertem, moim chłopakiem. Był ode mnie starszy o pięć lat. Miał pracę, więc był w stanie opłacać wynajmowane mieszkanie. To było dla mnie bardzo ważne. Nie chodziło tylko o to, bym miała dach nad głową. Najważniejsze było dla mnie, by nasze dziecko miało dom. Bo gdy wprowadzałam się do Roberta, byłam już w ciąży.
Między nami nie układało się idealnie, ale było znośnie. Najważniejsze było dla mnie, że nasza córka miała obojga rodziców. W domu jednak nie przelewało się. Musieliśmy podjąć jakąś konkretną decyzję, by poprawić naszą sytuację.
– A może poleciałbyś do Anglii? – zaproponowałam pewnego dnia.
– Do Anglii? – zdziwił się Robert.
– A czemu nie? Za tę samą pracę zarabiałbyś kilka razy więcej. Radek poleciał i dobrze na tym wyszedł. Ostatnio spotkałam jego mamę. Nie mogła nadziwić się, jak dobrze teraz mu się żyje.
– W sumie może i masz rację... to wcale nie jest głupi pomysł.
– Oczywiście, że nie. Na razie zostałabym w Polsce, a gdy się tam jakoś urządzisz, a Agatka podrośnie trochę, dołączymy do ciebie.
Dokładnie przemyśleliśmy ten pomysł i gdy wróciliśmy do tej rozmowy, oboje uznaliśmy, że w naszej sytuacji nie ma innego wyjścia.
Mój chłopak dziwnie się zachowywał
Gdy odłożyliśmy na bilet i na pierwszy miesiąc życia na Wyspach, Robert złożył wypowiedzenie w pracy i poleciał. Zamieszkał u swojego kolegi, więc przynajmniej o to nie musieliśmy się martwić. Szybko znalazł zatrudnienie i rzeczywiście, polskie wynagrodzenie nie mogło równać się z angielskim. Co miesiąc przysyłał nam pieniądze. Nie mogę powiedzieć, że żyłam dostatnie, ale nie brakowało mi na opłaty, jedzenie i inne podstawowe rzeczy, a to było najważniejsze.
Czas mijał, a Robert ani słowem nie odezwał się o naszej przeprowadzce. Zlatywał do Polski na święta, a gdy wspominałam o tym, zawsze miał tę samą wymówkę: „Wciąż mieszkam u Roberta. Mieszkania są tam strasznie drogie i jeżeli teraz wynajmiemy coś sami, nie damy sobie rady. Musimy się jeszcze wstrzymać, aż znajdę lepszą pracę” – twierdził. To było dziwne. Znałam kilka rodzin, które mieszkały w Anglii i wszyscy jakoś dawali sobie radę. Ale wierzyłam, że mówi prawdę. W końcu musiałam jednak postawić sprawę na ostrzu noża.
– Robert, musisz przesłać pieniądze na bilet dla mnie i Agatki. Nie możemy dłużej czekać.
– A to niby dlaczego?
– Bo będziemy mieli drugie dziecko.
– Co? Drugie dziecko?
– Nie przesłyszałeś się. Jestem w ciąży.
– To może niech martwi się o to ojciec twojego dziecka, bo ja nim na pewno nie jestem – zaczął się wypierać.
– Robert, co ty mówisz? Przecież trzy tygodnie temu byłeś w Polsce. Już zapomniałeś, co robiliśmy nocami?
– To niczego nie dowodzi. Na co dzień nie ma mnie przy tobie. Kto wie, z kim się spotykasz.
– Zamierzasz robić ze mnie puszczalską? Oszalałeś?
– Taka jest prawda. To nie moje dziecko – powtórzył i przerwał połączenie.
Dał dyla z inną
Próbowałam do niego dzwonić, ale jego numer nie odpowiadał. W końcu zadzwoniłam do Radka.
– Nie chcę cię martwić, ale Robert nie mieszka u mnie prawie od dwóch lat.
– Ale jak to? Przecież mówił mi, że nie stać go na wynajęcie mieszkania.
– Iza, lubię cię, ale będę z tobą szczery. On ma jakąś panienkę. Nie planował sprowadzić cię do Anglii. Ani ciebie, ani waszego dziecka.
– Gdzie on teraz jest?
– A kto go tam wie? Na pewno nie ma go w Blackpool. Mówił coś o Londynie, ale nie znam żadnych szczegółów.
– Radek, proszę cię. Jeżeli wiesz, gdzie on mieszka, powiedz mi.
– Przysięgam, Iza. Powiedziałem ci wszystko, co wiem.
Z dnia na dzień zostałam samotną matką. Przestał przysyłać mi pieniądze. Nie miałam pracy ani żadnych konkretnych oszczędności. Zachomikowałam kilka tysięcy, ale na ile mogła wystarczyć taka skromna suma? Zaczęłam starać się o mieszkanie socjalne. Nie było mnie już stać na wynajem. Jako kobieta spodziewająca się dziecka, byłam w uprzywilejowanej sytuacji i nie musiałam długo czekać.
Ale to nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam, z czego będziemy żyć. Nie miałam nikogo, kto mógłby pomóc mi przy dziecku. Poza tym kto zatrudniłby kobietę w ciąży? Na moją korzyść nie przemawiał też brak wykształcenia, bo muszę przyznać ze wstydem, że nie mam nawet matury.
Nie jest nam lekko
Od tamtej pory musimy sobie jakoś radzić. Mam osiemset plus na każde z dzieci i otrzymuję alimenty z funduszu alimentacyjnego. Od czasu do czasu podłapię jakąś dorywczą pracę. Dobrze radzę sobie z nożyczkami, igłą i nitką, więc gdy trzeba coś przerobić, skrócić lub zacerować, znajome wiedzą, do kogo się udać. Ale potrzeby są duże, a ceny w sklepach prawie przyprawiają mnie o zawał.
Zostawiam w kasie 150 zł, a nie wynoszę ze sklepu nic konkretnego. Kiedyś za taką sumę można było zrobić zakupy na cztery, a nawet pięć dni, jeżeli wybierało się tańsze produkty. Teraz, muszę tyle wydawać co drugi dzień. Jak niby mam odłożyć pieniądze na zimowisko?
Pęka mi serce, gdy Agata i Marcin opowiadają, gdzie wyjechali ich rówieśnicy. Chciałabym, żeby moje dzieci też zobaczyły góry i wiele innych ciekawych miejsc. Mówią, że wcale nie chcą, ale ja wiem, że po prostu nie chcą robić mi przykrości. Może kiedyś los się do nas uśmiechnie. Może znajdę pracę. Obiecuję sobie, że jeżeli mi się uda, będę ciułać grosz do grosza, a gdy już odłożę wystarczająco dużo pieniędzy, zabiorę moje skarby na takie ferie, których nie zapomną do końca życia.
Iza, 32 lata
Czytaj także:
„Mąż miał mnie zabrać na luksusowe ferie w górach, a trafiłam do piekła turystów. Wszystko przez jego brudne sekrety”
„Ufałam mężowi, ale poczułam waniliowe perfumy. Dobrze wiedziałam, kto od lat lubi taki zapach”
„W piwnicy znalazłam tajną skrytkę męża. Wtedy do mnie dotarło, dlaczego zawsze był takim centusiem”