Reklama

Od lat byłam tą, co nosi zakupy, ogarnia recepty, dzwoni do lekarzy, gotuje rosołki, co przypomina o wizytach, wietrzy po nocy i szuka w aptece maści, której już nigdzie nie ma. Nie dla siebie. Dla teściowej. Bo przecież „kto, jak nie ja”? Nie, nie byłam jakąś Matką Teresą. Po prostu robiłam to, co uważałam za słuszne. Mąż pracował, dzieci się wyprowadziły, a staruszka po śmierci męża została sama. Przez trzydzieści lat gotowałam dla niej pomidorówkę w środę i piekłam szarlotkę w sobotę. Nawet jak mnie wkurzała, to i tak robiłam swoje. Bo przecież rodzina.

A potem nadszedł ten dzień. Po tylu latach opieki, troski i poświęceń spodziewałam się… no, przynajmniej wdzięczności. Jednak to, co usłyszałam, sprawiło, że opadłam na krzesło i długo nie mogłam się podnieść. Nie dlatego, że było mi przykro. Byłam wściekła. Bo teściowa umiała do końca postawić na swoim. Nawet zza grobu.

Ręce mi lekko drżały

Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.

– A może właśnie zobaczyłam. Twoją matkę. Ostatni raz, czarno na białym.

– To znaczy?

– Odczytali testament twojej matki. Romek już wszystko wie, dzwonił rano. A ja się właśnie dowiedziałam, że po trzydziestu latach noszenia jej nocnika dostałam… figę z makiem.

– Co ty gadasz? Przecież mama obiecywała, że dom będzie twój.

– No właśnie. Obiecywała. A w testamencie napisała, że dom na Romana, „bo on zawsze miał trudniej”.

– Trudniej? On się do niej nie odzywał przez piętnaście lat! Raz do roku przysłał kwiatki na imieniny, a ty ją myłaś, kiedy miała zapalenie płuc!

– Nie przypominaj mi. A wiesz, co jest najlepsze? Że zostawiła mi ręcznie pisany liścik z podziękowaniami. Za oddanie.

– I co ty na to?

– Nawet nic nie mów.

Czułam się wykorzystana

– Przestań się tak złościć – Stefan próbował mnie uspokoić, ale tylko dolał oliwy do ognia.

– Złościć?! – uniosłam się. – Ja się powinnam wściekać co rano, kiedy jej gotowałam kleik, bo znowu „żołądek jej stanął”. A nie mówiłam nic. Tylko się uśmiechałam. Zgrzytałam zębami, ale się uśmiechałam!

Wiem, że było ci ciężko.

– Nie, nie wiesz. Bo ty siedziałeś w pracy, a ja tutaj... Dzień w dzień. Słuchałam, jak narzeka na pogodę, rząd i na mnie. A potem parzyłam jej rumianek i tuliłam, bo „nikt jej nie rozumie”. A teraz co? Nic. Nie zostałam uwzględniona.

– No dobrze, ale może… może to nie była złośliwość. Może mama chciała tylko...

Oszczędź mi, proszę. – Machnęłam ręką. – Ona zawsze wiedziała, jak zadać cios. Tyle że nie robiła tego pięścią, tylko słowem. Albo milczeniem.

– Może Roman potrzebuje tego domu bardziej?

– Nie. On potrzebuje kogoś, kto będzie mu sprzątał, gotował i podsuwał pod nos. Tak jak ja przez trzydzieści lat twojej matce. Dość.

– Nie chcę, żebyś czuła się wykorzystana.

– Za późno. Czuję się nie tylko wykorzystana. Czuję się jak głupia. Głupia, która dała się nabrać.

Zamilkł. Po raz pierwszy nie próbował nic dodać.

Byłam darmową opiekunką

– No i co teraz? – zapytał Stefan, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole.

– Co teraz? Życie, kochanie. Życie jak po pogrzebie. Trochę pustki, trochę złości i bardzo dużo sprzątania po cudzych decyzjach.

Chodzi ci o dom?

– O wszystko. Przez trzy dekady żyłam tak, jak się komuś podobało. Najpierw dzieci, potem twoja mama. A ja? Ja byłam dodatkiem do obowiązków. „Danusiu, a możesz tylko zajrzeć, czy mama nie zostawiła pieca włączonego?” Albo: „Danusiu, wynieś śmieci, bo mamuśka znowu ma ten ból biodra”.

Sama mówiłaś, że nie możesz patrzeć, jak się męczy.

– Bo nie mogłam! A teraz nie mogę patrzeć na to, jak mnie wystawiła. Rozumiesz?

Mąż spuścił wzrok. Westchnął głęboko, jakby miał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy powinien.

– Co?

– A może... może zróbmy coś z tym domem. Może pogadamy z Romanem? Przecież on sam nie będzie tam mieszkał.

Nie pogadam z Romkiem. Nie teraz. Nie po tym, jak sobie pozwolił mówić, że „mama chciała wynagrodzić jego trudne dzieciństwo”. Trudne dzieciństwo?! On miał wszystko, bo był synusiem. A ja? Ja byłam darmową opiekunką.

– Danusia, wiem, że boli.

– Boli to mało powiedziane. Ale mam zamiar sobie to wszystko przemyśleć. I nie, nie będę się z nikim kłócić. Ale nie licz na to, że pójdę na kawkę do Romana i będziemy wspominać mamusię.

– Rozumiem. – mąż westchnął.

Nie chciałam ochłapów

– Romek dzwonił – rzucił Stefan dwa dni później, ledwo przekroczył próg. – Chciałby przyjechać, porozmawiać. Mówił, że spokojnie.

– Spokojnie? On? – prychnęłam. – Po tym, jak rzucał tekstami o tym, że „to sprawiedliwy podział”? Niech sobie idzie pogadać z tą swoją sprawiedliwością.

– On chyba się nie spodziewał, że cię to aż tak ruszy.

– A czego się spodziewał? Że zrobię mu kanapki w prezencie?

– Danusiu…

– Dobrze, powiedz mu, że może przyjść. Tylko nie obiecuję, że nie powiem, co o nim myślę.

Roman zjawił się po południu.

– Dzień dobry. Przyszedłem, żeby... – zaczął.

– Siadaj. I nie rób z siebie ofiary. Bo to ty dostałeś cały dom, nie ja.

– Nie wiedziałem, że mama tak to zapisze. Przysięgam. Myślałem, że wszystko pójdzie po równo…

– To, czemu nie zareagowałeś, kiedy czytali testament?

– Bo... byłem w szoku. I trochę też... może się cieszyłem. No co, nie będę ściemniał. Jednak teraz myślę, że można by coś z tym zrobić. Może chciałabyś zamieszkać w domu mamy? Zrobimy aneks. Albo... sprzedam i się z wami podzielę?

– Nie chcę ochłapów, chciałam tylko uczciwości. Żeby ktoś zobaczył, co znaczyło moje życie przez te wszystkie lata.

To był wybór mamy, nie mój.

– Wiem. I dlatego mam zamiar ten wybór uszanować.

Byłam rozczarowana i zła

– To ty naprawdę chcesz się tak odciąć? – spytał Roman, wciąż siedząc sztywno na brzegu kanapy. – Przecież jesteśmy rodziną…

Rodziną byliśmy, kiedy mama jeszcze żyła. Kiedy podawałam jej leki, nosiłam pampersy i słuchałam, jak opowiada po raz dziesiąty, co jej powiedziała sąsiadka z naprzeciwka. A wy wtedy? Gdzie byliście?

– Pracowałem. Miałem swoje sprawy, dzieci…

– A ja co? Nie miałam? Myślisz, że mnie się nie chciało mieć własnego życia? Tylko że ktoś musiał zostać.

– Wiem, że to boli. Może jednak spróbujmy jakoś to naprawić?

– Nie da się naprawić rzeczy, które nie były zepsute. One były po prostu źle zrobione od początku. Wasza mama nigdy mnie nie lubiła. Tolerowała mnie, bo nie miała wyjścia. A ja naiwnie myślałam, że może z czasem...

– Nie wiedziałem, że tak się czujesz. Myślałem, że... no, że jesteście blisko.

– Blisko? Ona zawsze zwracała się do mnie jak do służącej. Nigdy nie powiedziała, że mnie ceni. A jak raz nazwała mnie „porządna kobieta”, to i tak z dodatkiem: „jak na swoją rodzinę”.

– Przepraszam. Wiem, że czasu nie cofnę.

– Nie musisz cofać. Po prostu odpuść. Już wiem, ile jestem warta. I od dziś przynajmniej nie będę się łudzić.

Romek skinął głową. Bez słowa. Wstał i spojrzał na mnie jeszcze raz, ale nic nie powiedział. I dobrze. Bo nie miałam już siły słuchać.

– Zamknij za sobą drzwi. I nie martw się. Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam.

Miałam dość

Po wyjściu Romka długo siedziałam w kuchni.

– Zaparzyć ci herbaty? – zapytał cicho mąż, wychylając się zza framugi.

– Nie. Dziękuję. Nie teraz.

Usiadł naprzeciwko mnie i w milczeniu patrzył na moje ręce, złożone na stole.

– Ja też cię zawiodłem. Nie broniłem cię, nie stawałem po twojej stronie, kiedy trzeba było.

– Wiem.

– Ale... może jeszcze nie wszystko stracone?

– Nic już nie chcę. Ani rekompensat, ani wyjaśnień. Chcę tylko spokoju. I życia bez bycia tłem do cudzego dramatu.

– A ze mną?

Spojrzałam na niego. Wreszcie szczerze, bez złości.

– Z tobą... zobaczymy.

– Co to znaczy?

– Że już nigdy nie powiesz mi, że „nie wypada się złościć”. Bo mi wypada. Po tylu latach wypada mi wszystko.

Uśmiechnął się lekko. Chyba z ulgą. Chwycił moją dłoń.

– Zrobię ci herbatę.

I tak siedzieliśmy w kuchni. Pierwszy raz od dawna było cicho. Nie ciężko. Po prostu… spokojnie.

Danuta, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama