„Całe życie pracowałam w urzędzie i byłam niewidoczna. Na emeryturze znalazłam miejsce, gdzie ktoś mnie potrzebuje”
„Każdego dnia rano wszystko robiłam tak samo. Śniadanie z dwóch kromek chleba, kawa w białej filiżance, którą dostałam od koleżanki z okazji odejścia na emeryturę. Siadałam przy oknie i czekałam, aż zrobi się ósma”.

Mam sześćdziesiąt osiem lat i emeryturę od trzech lat. Przez prawie całe dorosłe życie pracowałam w urzędzie miasta – najpierw w kadrach, potem w dziale planowania przestrzennego. Może to brzmi dziwnie, ale naprawdę lubiłam swoja pracę.
Lubiłam to robić
Miałam segregatory, kolorowe zakładki, plan dnia na każdy tydzień i dzwoniący codziennie telefon służbowy. Wiedziałam, co robię, po co i dla kogo. Wszystko miało sens.
– Grażyna, ty to powinnaś się urodzić w Szwajcarii – żartowała Jadzia, moja koleżanka z pokoju. – Tam wszystko chodzi jak w zegarku. Tak jak ty.
Kiedy przeszłam na emeryturę, dziewczyny zrobiły mi pożegnanie – kawa, ciasto, bukiet róż. Życzyły mi wszystkiego najlepszego.
– A co ty, Grażyna, będziesz robić na emeryturze? – zapytała wtedy Halinka z księgowości.
Pamiętam, że się wtedy tylko uśmiechnęłam. Nie wiedziałam. Od tamtej pory minęły trzy lata, a ja nadal nie wiem.
Codziennie nastawiam budzik na 6:30. Wstaję, biorę prysznic, suszę włosy, zakładam świeżo uprasowaną bluzkę, potem idę do kuchni, ścieram kuchenny blat, parzę kawę w mojej włoskiej kafetierce, układam talerzyk, łyżeczkę, serwetkę. Siadam przy stole i… nic się nie dzieje. Nikt nie dzwoni, nikt nie przychodzi.
Byłam niepotrzebna
Wczoraj złapałam się na tym, że odłożyłam widelec za blisko talerza i musiałam go poprawić. Tak bardzo brakuje mi porządku, który coś znaczy. Teraz jestem porządna, ale już niepotrzebna. Nie mam dzieci, mąż umarł osiem lat temu. Był kierowcą autobusu, odszedł we śnie.
Zdarza mi się siedzieć wieczorami przy telefonie i wmawiać sobie, że może ktoś zadzwoni. Może coś się wydarzy jeszcze, może jeszcze ktoś mnie potrzebuje. Ale nie dzwoni nikt. Ani moja siostrzenica, ani żadna z dawnych koleżanek z pracy. Nikt, jakby świat zapomniał, że jestem.
Każdego dnia rano wszystko robiłam tak samo. Śniadanie z dwóch kromek chleba, kawa w białej filiżance, którą dostałam od koleżanki z okazji odejścia na emeryturę. Siadałam przy oknie i czekałam, aż zrobi się ósma, potem dziewiąta. Czasami przed dziesiątą szłam do apteki zapytać, czy mają moje leki. Nawet jeśli jeszcze miałam zapas, to był jakiś pretekst, by wyjść i coś powiedzieć.
Nudziłam się
Potem sprzątałam. Miałam specjalną ściereczkę, której używałam tylko do szafek, drugą do blatów, trzecią do luster. Początkowo czułam satysfakcję, kiedy po całym dniu miałam porządek jak w katalogu. Teraz już nie. Miałam wrażenie, że mieszkanie sprząta się samo, a ja po prostu stoję i powtarzam te same ruchy. Włączałam radio na chwilę, żeby nie słyszeć ciszy, ale i ono mnie męczyło. Wszyscy tam mieli coś do powiedzenia, a ja nie miałam komu odpowiadać.
Próbowałam czytać książki, ale po trzech stronach odkładałam je na bok. Krzyżówki, które kiedyś mnie wciągały, teraz robiłam bez zastanowienia. Hasła przychodziły z automatu, jakby to był jakiś test, który zdawałam po raz setny.
Czasem siedziałam w fotelu, tym samym, w którym siadałam po pracy, i patrzyłam w telewizor bez włączania go. Znałam na pamięć wszystkie godziny, o których są wiadomości, seriale, programy.
– Jak emerytura, pani Grażyno? Odpoczynek? – zapytała mnie któregoś dnia sąsiadka, którą spotkałam przy skrzynkach. Młodsza ode mnie, ale też już na emeryturze. Uśmiechnęła się, jakby naprawdę była ciekawa.
Chciałam coś zmienić
– A tak, tak, bardzo dobrze. W końcu spokój – odpowiedziałam i szybko odwróciłam wzrok.
Nie miałam ochoty, żeby zapytała więcej. Może i tak wyczuła, że coś nie gra, albo po prostu znała ten ton, ten pusty głos, który mówi, że wszystko jest dobrze, bo już nawet nie chce się mówić, że nie jest.
Pewnego dnia sama siebie zaskoczyłam, gdy zamiast skręcić do sklepu, poszłam w stronę biblioteki. Była tam od lat, nieduży budynek między blokami, taki trochę zapomniany. W środku pachniało papierem i kurzem. Kobieta za ladą spojrzała na mnie nieco zaskoczona, ale się uśmiechnęła.
– Dzień dobry. Chciałam zapytać… Czy można się tu zgłosić na wolontariat? Na przykład do czytania dzieciom?
– Wolontariat? Nie mamy tu czegoś takiego, ale może pani zostawić numer telefonu, jakby coś się zmieniło… – odpowiedziała, unosząc brwi.
Poprosiła mnie o dane. Zostawiłam imię, nazwisko, numer telefonu. Czułam się głupio, ale wiedziałam, że potrzebuję się złapać jakiegokolwiek zajęcia.
Coś się zmieniło
Kiedy wyszłam, miałam wrażenie, że to był błąd. Przez następne dni nic się nie wydarzyło. Telefon milczał. Mijały tygodnie, a ja zaczynałam się wstydzić. Po co się tam pchałam? Pewnie nawet nie spojrzały na te papiery. Może wyglądam na kogoś nieprzydatnego, starą, smutną, nudną emerytkę.
Minął miesiąc. Już nawet nie zerkałam na telefon, bo i tak nikt nie dzwonił. Tego dnia wstałam później niż zwykle, zamiast kawy zrobiłam sobie herbatę. Nic się nie działo tak jak przez wszystkie poprzednie dni.
Dopiero koło południa, kiedy szukałam czegoś w szufladzie, usłyszałam krótki dźwięk. Wzięłam do ręki telefon z zamiarem sprawdzenia godziny i wtedy zobaczyłam wiadomość: „Dzień dobry, tu Biblioteka Publiczna. Jeśli ma Pani wciąż chęć poczytać dzieciom, zapraszamy w sobotę o 12”. Przeczytałam to trzy razy. Serce zaczęło mi bić szybciej. Usiadłam na krześle, żeby nie upaść. Ręce miałam lodowate, telefon drżał, kiedy odpisywałam: „Tak, oczywiście, będę”.
Znalazłam sens
W sobotę przyszłam chwilę przed dwunastą. W bibliotece czekało kilkoro dzieci z rodzicami. Bibliotekarka zaprowadziła mnie do kącika z literaturą dziecięcą, usadziła w fotelu i dała książkę. Przekartkowałam ją szybko i zaczęłam czytać.
Dzieci siedziały dookoła mnie w półokręgu, zasłuchane. Jeden chłopiec miał otwarte usta, dziewczynka wtuliła się lekko w ramię swojej mamy. Kiedy skończyłam rozdział, nikt się nie ruszył.
– Proszę pani, a będzie pani jutro? – zapytało cicho któreś dziecko.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Jeśli chcecie, to tak.
Główki kiwnęły zgodnie. Przez chwilę nie czułam się starsza, niepotrzebna, zapomniana. Przez chwilę wszystko miało sens.
Od tamtej poty chodzę regularnie co sobotę czytać dzieciom w bibliotece. Dzięki temu każdy dzień ma dla mnie początek i cel. W bibliotece czekają dzieci, a ja czytam im książki, które sama starannie wybieram. One słuchają, zadają pytania, śmieją się. Nauczyłam się ich imion, one moje znały od pierwszego dnia.
Grażyna, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na pogrzebie mamy zamiast płakać, obserwowałam obcego faceta. Czułam się, jakbym patrzyła w lustrzane odbicie”
- „Żal mi córki, bo związała się z przeciętniakiem. Ten chłopak zupełnie nie pasuje do naszej rodziny z tradycjami”
- „Nagle straciłam pracę, a mój mąż zgubił do mnie szacunek. Gdy stanęłam na nogi, nie mógł znieść mojego sukcesu”

