„Całe święta czekałam, żeby ukochany zostawił żonę i dzieci. Dopiero w sylwestra zrozumiałam, że zawsze będę tą drugą”
„Święta spędzał z żoną, w Wigilię składał mi życzenia z łazienki. Nie przychodził, nie odpisywał, znikał na całe weekendy. A ja udawałam, że to normalne. Bo przecież praca, dziecko, obowiązki… Powiedział, że w Sylwestra będzie tylko mój. Że zostanie aż do rana. Że po raz pierwszy Nowy Rok zaczniemy razem. Wierzyłam mu”.

- Redakcja
Czasem zastanawiam się, czy to wszystko w ogóle miało sens. Czy ten związek... jeśli można to tak nazwać... był wart tych wszystkich dni czekania. Poranków, w które budziłam się z pustym miejscem obok i wiadomością: „Nie mogę dziś przyjechać. Coś wypadło.” Tylko że zawsze coś wypadało.
Mam na imię Aneta. Mam trzydzieści cztery lata, uczę języka polskiego w liceum. Mieszkam sama, w dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze bloku, w którym od lat psuje się domofon. Mój świat to rytm dzwonków w szkole i dźwięków przychodzących wiadomości w telefonie. Gdy ktoś zapyta mnie, czy jestem szczęśliwa, uśmiecham się sztucznie i mówię „jakoś leci”. Bo tak wypada. Bo tak robią wszyscy.
Bartka poznałam dwa lata temu, na jakimś szkoleniu dla nauczycieli. Był jednym z wykładowców, mówił o motywowaniu uczniów i nowoczesnych narzędziach dydaktycznych, a ja patrzyłam na niego jak zaczarowana. Nie tylko dlatego, że miał ciepły głos i świdrujące spojrzenie. To była ta aura – że niby wie więcej, czuje więcej, rozumie więcej. Po zajęciach podszedł do mnie, powiedział, że mam ładny uśmiech. I tak się zaczęło.
Od razu powiedział, że ma żonę. Że to trudna relacja. Że są razem tylko ze względu na dzieci. Że już nic ich nie łączy poza papierem. Niby wiedziałam, co to znaczy, ale w głowie od razu pojawił się scenariusz: że to tylko kwestia czasu, aż zdecyduje się odejść. Że ja będę tą, z którą będzie szczęśliwy. Naiwnie, prawda?
Na początku czułam się wyjątkowa. Pisał do mnie codziennie, spotykaliśmy się w jego „okienkach”, w samochodzie, w hotelach na obrzeżach miasta. Kiedyś powiedział, że nie pamiętał już, jak to jest czuć się potrzebnym, aż do momentu, kiedy mnie poznał. Myślałam wtedy: „Jest mój. Zostanie. Musi”.
Ale potem przyszły te dni, kiedy święta spędzał z żoną. Kiedy w Wigilię składał mi życzenia z łazienki. Gdy na moje urodziny przysłał tylko serduszko. Gdy nie przychodził, nie odpisywał, znikał na całe weekendy. A ja udawałam przed sobą, że to normalne. Bo przecież praca, dziecko, obowiązki…
I nagle zbliżał się Sylwester. Powiedział, że tym razem będzie tylko mój. Że zostanie aż do rana. Że po raz pierwszy Nowy Rok zaczniemy razem. Wierzyłam mu. I dziś jest ten dzień.
Jeszcze się łudziłam
Od rana krzątałam się po mieszkaniu, chociaż tak naprawdę wszystko miałam już gotowe. Mięso zamarynowałam dzień wcześniej, sałatka czekała w lodówce. Ciasto piekłam wieczorem, tylko dlatego, że chciałam jakoś zapełnić czas. Bartek nie pisał od rana. Patrzyłam co chwilę na telefon, ale ekran pozostawał ciemny.
Zaczęłam przebierać sukienki. Najpierw wzięłam granatową, tę, którą lubił. Potem czerwoną, o której kiedyś powiedział, że wyglądam w niej jak „kobieta, której nie da się zapomnieć”. W końcu założyłam czarną – klasyczną, dopasowaną, skromną. Upięłam włosy i zrobiłam mocniejszy makijaż. Mimo wszystko chciałam, żeby to było coś wyjątkowego. To miał być pierwszy Sylwester, który spędzimy razem. Na spokojnie. Bez pośpiechu, bez wymówek.
Kiedy zegar wybił dwudziestą pierwszą, siedziałam już w salonie. Na stole stały talerze, kieliszki i zapalona świeca. Czułam napięcie, które ściskało gardło. Dziesięć minut później odblokowałam telefon i napisałam: „Jedziesz?”. Nie odpisał.
Zaraz przed dwudziestą drugą ekran wreszcie zaświecił. „Będę, tylko trochę później. Ola coś podejrzewa”. Słowa, które znałam już niemal na pamięć. Nie odpisałam. Po prostu wstałam i zaczęłam znów poprawiać makijaż, jakby to miało coś zmienić.
Przyjechał po dwudziestej trzeciej. Usłyszałam dzwonek i już miałam biec do drzwi, ale coś mnie zatrzymało. Jakby ciało wiedziało więcej niż serce. Otworzyłam i zobaczyłam go takiego, jak zwykle: spiętego, z telefonem w dłoni, rozglądającego się nerwowo.
– Cieszę się, że jesteś – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
– Na chwilę. Nie mogłem inaczej. Ola… zadaje pytania.
Stał w progu i nawet nie zdjął kurtki. Spojrzałam na jego ręce, na to, jak mocno ściska telefon.
– Czyli znowu nie zostaniesz? – zapytałam. Nie miałam siły, żeby ukryć zawód.
– Nie zaczynaj, proszę. Jestem tu, prawda?
Nie odpowiedziałam. Wpuściłam go do środka i zamknęłam za nim drzwi. Czułam, że wszystko jest nie tak, ale jeszcze się łudziłam. Jeszcze wierzyłam, że może tym razem będzie inaczej.
Nie tak sobie to wyobrażałam
Siedzieliśmy na kanapie, obok siebie, ale jakby osobno. Bartek co chwilę zerkał na telefon, odpisywał krótko, bez słowa. Nie pytał o sałatkę, nie zauważył świecy ani tego, że talerze są inne niż zazwyczaj. Włączyłam muzykę, cichutko, żeby coś zagłuszyło ciszę między nami, ale i tak było słychać tylko dźwięki stukającego o ekran palca.
Wybijała północ. Wzięłam butelkę i dwa kieliszki, ale zanim zdążyłam cokolwiek nalać, powiedział:
– Muszę lecieć, bo Ola zaczęła coś podejrzewać. Nie mogę dłużej.
Zamarłam z ręką w połowie ruchu. Stał już przy drzwiach, jakby tylko czekał na odpowiedni moment, żeby uciec.
– Obiecałeś. Chociaż jedna noc... – powiedziałam cicho. Nawet nie wiem, czy do niego, czy do siebie.
– To i tak dużo, że przyszedłem – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Naprawdę chciałem. Ale nie mogę.
Podszedł i pocałował mnie w czoło. Nie w usta, tylko w czoło. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie.
Stałam w miejscu, z kieliszkami w rękach, słysząc za oknem odgłosy fajerwerków. Ludzie witali Nowy Rok, śmiali się, wznosili toasty, obejmowali. A ja siedziałam na kanapie, patrzyłam przez okno i czułam, że ten wieczór wcale nie był wyjątkiem. Był dokładnie taki jak wszystkie inne, tylko ja obiecywałam sobie po nim więcej.
Wtedy coś zaczęło się we mnie łamać. Nie krzyczałam, nie rzucałam niczym, nie płakałam nawet. Po prostu siedziałam w milczeniu, z tą samą myślą, która powtarzała się w kółko: „Zgodziłam się być dodatkiem do cudzego życia. Kimś do zabawy, kiedy nikt nie patrzy”. Czułam, jak coś we mnie cichnie. Nie bunt, nie gniew. Raczej zmęczenie.
Wróciły do mnie wspomnienia
Postawiłam kieliszki na stole, nie ruszając nawet butelki. Usiadłam w fotelu i sięgnęłam po telefon. W głowie wciąż miałam jego ostatnie zdanie: „To i tak dużo, że przyszedłem”. Otworzyłam galerię zdjęć i przewijałam powoli. Nasze wspólne selfie w lustrze hotelowego pokoju. Zdjęcie jego dłoni na moim udzie, zrobione ukradkiem w kinie. Fotka sałatki, którą zrobiłam dla niego, bo mówił, że lubi z rukolą. Te zdjęcia miały kiedyś smak czułości, teraz były jedynie kolejnym upokorzeniem.
Przewijałam jego wiadomości sprzed miesięcy. Na samym początku był inny. Pisał, że za mną tęskni. Że nie wie, jak to wszystko się stało. Że nie umie już być w tamtym domu. Że z Olą to wszystko się wypaliło. Pamiętam jedną rozmowę. Wracałam wtedy do domu autobusem, a on zadzwonił. Głos miał niski, trochę zmęczony, ale czuły.
– Ona i ja… jesteśmy razem tylko na papierze. Ty jesteś tą, której pragnę.
Milczałam wtedy długo, ale serce biło mi jak szalone.
– Więc kiedy to zakończysz?
Po chwili odpowiedział:
– Jeszcze nie teraz, ale zrobię to. Obiecuję.
Obietnica. Słowo, które powtarzał zbyt często. I które tak skutecznie mnie przy nim trzymało. Potem zaczęły się wymówki. Potrzebował czasu. Musiał poczekać, aż córka skończy szkołę. Później coś z pracą. A potem… potem już przestałam pytać. Przestałam oczekiwać. A mimo to wciąż czekałam. Cicho, w samotności.
Spojrzałam na zegar. Była pierwsza trzydzieści. Na dworze wciąż wybuchały pojedyncze fajerwerki. Ludzie tańczyli, śmiali się, robili sobie zdjęcia. A ja siedziałam w fotelu i próbowałam sobie przypomnieć, kim byłam, zanim zaczęłam kochać kogoś, kto mnie nigdy naprawdę nie wybrał.
W końcu to do mnie dotarło
Minęła druga, potem trzecia. Wciąż siedziałam w tym samym miejscu, z telefonem w dłoni. Od czasu do czasu odblokowywałam ekran, jakby to mogło coś zmienić. Jakbym mogła wymusić jego obecność. W końcu napisałam: „Jesteś już w domu?”. Wiadomość wyświetliła się jako dostarczona, ale nie przeczytana. Czekałam jeszcze chwilę, po czym napisałam kolejną: „Ola coś mówiła?”. Nic, cisza.
Nagle dobiegł mnie zapach jedzenia z kuchni. Nie tknął niczego. Przez cały wieczór nie spojrzał nawet na stół, który tak starannie przygotowałam. Wstałam, podeszłam i zaczęłam powoli chować jedzenie do lodówki. Każdy ruch wydawał się cięższy niż powinien. Ręce mi drżały. Czułam, że zaraz się rozsypię, ale powstrzymywało mnie jedno – upór. Może nawet nie duma. Po prostu nie chciałam już płakać za kimś, kto nie potrafił zostać na noc.
Próbowałam zadzwonić. Raz. Drugi. Za każdym razem po kilku sygnałach połączenie było odrzucane. Wiedziałam, że trzyma telefon w ręku. Znałam go aż za dobrze.
Siedziałam znowu w fotelu, nogi miałam podciągnięte pod brodę, jakbym próbowała się schować przed tym, co się działo w środku. Myśli krążyły jak szalone. Raz wracałam do jego dotyku, do tych chwil, gdy był dla mnie czuły, a raz do momentów, kiedy przez całe dni potrafił się nie odzywać. Próbowałam sama przed sobą usprawiedliwiać go jeszcze przez chwilę, ale głos w środku mówił coś innego: „To nie ty jesteś tą, do której wraca.”
Może jego żona wie. Może się domyśliła. Może właśnie teraz z nią rozmawia, tłumaczy się, przytula. Może już wybrał. Może zawsze to była ona, tylko nie chciałam tego widzieć.
Nie pamiętam dokładnie, kiedy to powiedziałam. Może na głos, może tylko w głowie. Ale pierwszy raz pozwoliłam, żeby ta myśl wybrzmiała w całości: muszę z nim skończyć. Nie dlatego, że mnie skrzywdził. Nie dlatego, że nie dotrzymał obietnicy. Ale dlatego, że się w tym zatraciłam. Każdego dnia czuję się, jakby mnie było mniej, jakbym znikała. A on nawet tego nie zauważył.
Nie chciałam być tą drugą
Obudziłam się z telefonem w dłoni, wciąż ubrana w sukienkę, którą wczoraj starannie dobrałam na wieczór. Słońce już wschodziło, a w mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami miasta. Ekran telefonu nie świecił się – żadnej wiadomości od niego. Może spał. Może wysłał później wiadomość i dopiero teraz ją zobaczę. Ale nie, nic. Tylko cisza.
Spojrzałam w lustro. Twarz była zmęczona, oczy podkrążone, a włosy przyklejone do policzków. Wyglądałam na starszą niż się czułam. Przez chwilę dotarło do mnie, że nie muszę już sprawdzać telefonu co chwilę. Nie muszę dłużej czekać. Nie muszę godzić się na bycie czyjąś opcją, czekając na kogoś, kto nigdy nie traktował mnie tak, jakbym tego chciała.
Chciałam napisać wiadomość. Wzięłam telefon, palce zawahały się nad klawiaturą. Pierwsza wersja brzmiała jak prośba, błaganie: „Czy możemy porozmawiać?”. Skasowałam ją. Druga była dłuższa, tłumacząca wszystkie moje uczucia, pretensje, żal. Skasowałam ją. W końcu napisałam jedno zdanie: „Już nie chcę być tą drugą”.
Nie wysłałam. Odłożyłam telefon na stolik obok i poczułam coś dziwnego. Pustka. Pustka, która nie bolała. Nie była gniewem, ani smutkiem. Była ulgą. Ulga, że w końcu mogę oddychać własnym powietrzem, decydować o sobie, nie czekać.
Wstałam, przeciągnęłam się i wyszłam na balkon. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, wciągnęłam je głęboko i poczułam, że coś się zmienia. Ludzie w dole wracali do domów po nocnych zabawach, śmiali się, rozmawiali. Obserwowałam ich przez chwilę, myśląc o wszystkich wieczorach, w których pozwalałam, by ktoś stawiał mnie na końcu listy.
Poczułam, że jestem gotowa ruszyć dalej. Nie wiedziałam jeszcze dokładnie dokąd, nie wiedziałam, co czeka mnie za rogiem, ale wiedziałam jedno: nie wrócę do miejsca, w którym zawsze byłam tylko tłem.
Aneta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako wdowiec nie liczyłem na radosne święta. Wtedy zdarzył się wigilijny cud i dostałem od losu najcenniejszy prezent”
- „Teściowa mieszała moje świąteczne dania z błotem. Gry ukroiłam jej kawałek makowca, nagle odebrało jej mowę”
- „Koperta z banku miała mi dać nadzieję na lepsze święta. A zostałam samotną matką z pustym kontem, długami i bez pracy”

