Reklama

Nie wiem, jak to wszystko się rozpadło. Jeszcze parę lat temu miałam plan: prosty, uporządkowany, może nawet naiwny. Mąż, dwójka dzieci, praca, wakacje raz w roku, Wigilia przy jednym stole. Życie szybko sprowadziło mnie na ziemię. Teraz pracuję w osiedlowym sklepie na pół etatu, Marek od dwóch lat nie przysyła ani grosza alimentów, a dzieciom powtarzam, że „tak musi być”. Bo co mam im powiedzieć? Że mama nie daje rady?

Przynajmniej nie mam już kredytów. To takie specjalne umiejętności samotnych matek: jak z jednego kurczaka zrobić trzy obiady, jak choinkę z zeszłego roku przystroić tak, żeby wyglądała jak nowa. Bombki po mamie, światełka z odzysku, czekoladowe Mikołaje z przeceny. Prezenty? Jak się uda, to Asia dostanie książkę z biblioteki w nowej okładce, a Michał drewniany samochodzik, który znalazłam na OLX-ie za pięć złotych.

— Mamo, a kiedy ubierzemy choinkę? — zapytała ostatnio Asia, siedząc po turecku na wersalce.

— Już niedługo, kochanie. Jak tylko skończę zmianę.

Kasia, moja młodsza siostra, czasem pisze. Wysyła zdjęcia kawy, kwiatów, jakiejś nowej torebki. Nie mamy konfliktu — po prostu się oddaliłyśmy. Zakładam, że ona sobie radzi. Ona zawsze sobie radziła. Do świąt zostały niecałe dwa tygodnie. Nie mam planów, tylko prostą listę: barszcz, kilka pierogów, kompot z suszu. I cichy, głupi żal, że znowu wszystko zrobię sama.

W jej oczach widziałam ulgę

Kasia przyszła do mnie z własnej inicjatywy. Nie zapowiadała się wcześniej, po prostu zadzwoniła domofonem i powiedziała:

— Hej, wpadłam na herbatę. Mogę wejść?

Zaskoczyło mnie to. Zazwyczaj nie miała czasu. Zazwyczaj wszystko musiało być wcześniej umówione, zaplanowane. A teraz, tak po prostu? W starym płaszczu, bez makijażu, trochę jakby… przybita? Wpuściłam ją. W kuchni zrobiło się ciepło od czajnika i od jej obecności. Pachniało pomarańczami, bo dzieci jadły wcześniej. Kasia usiadła przy stole i przez chwilę nic nie mówiła.

— Trochę jak u mamy — odezwała się w końcu.

— Bo to jej stary obrus — powiedziałam cicho. — I te same światełka w oknie. Nic nowego.

Zaczęłyśmy rozmawiać o świętach. Kurtuazyjnie. Że „co planujesz”, „a może coś razem”, „jak dzieci”. I nagle ona spuściła wzrok.

— Magda… Ja nie mam pracy. Od września. Myślałam, że coś się znajdzie, ale… nie wyszło. I chyba nie będzie Wigilii u mnie.

Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo w mojej głowie brzmiało właśnie: „U mnie też nie będzie”. Ale nie od razu się przyznałam. Uśmiechnęłam się tylko lekko.

— To może zrobimy jedną Wigilię? Wspólną. Żeby nikt nie musiał udawać, że wszystko gra.

Spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam ulgę.

— A u ciebie… wszystko dobrze?

Wzięłam głęboki oddech.

— Nie. U mnie też jest kiepsko.

I wtedy, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczułam się mniej samotna.

Popatrzyłyśmy na siebie

Siedziałyśmy na podłodze w mojej kuchni. Zamiast przy stole — na zimnych kafelkach, z herbatą w kubkach po dzieciach. I z notesem, który kiedyś służył Asi do bazgrołów, a teraz miał stać się naszą listą świąteczną.

— Mam mąkę, trochę cukru, cynamon i jedno opakowanie maku — wymieniała Kasia, patrząc w ekran telefonu.

— Ja mam barszcz instant, opakowanie uszek i groch do kapusty. A! I suszone jabłka do kompotu — dorzuciłam.

Zapisałyśmy wszystko, jakbyśmy planowały największą wyprawę świata. Każdy pieróg był decyzją. Każdy owoc do kompotu: luksusem.

— A obrus? — zapytała Kasia.

— Stary, ale biały. Ten od mamy. Ma kilka plam, ale… da się ukryć.

— A świeczki?

— Mam dwie. Od sąsiadki. Z resztek robione, ale ładne. Pachną goździkami.

Popatrzyłyśmy na siebie i nagle parsknęłyśmy śmiechem.

— Pamiętasz, jak mama piekła z nami pierniczki? — spytała Kasia, wycierając łzy.

— I jak kazała nam czyścić paznokcie szczoteczką, „żeby nie wstyd było ciasta ugniatać”? — rzuciłam.

Śmiałyśmy się, aż rozbolały nas brzuchy. Potem trochę płakałyśmy i trochę milczałyśmy. A potem przyszedł Michał, mój syn.

— Ciocia, będziesz z nami na Wigilii? — zapytał, tuląc się do jej kolan.

Kasia spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmiechem.

— Jeśli mogę.

Trzeba zapytać aniołka pod choinką — odpowiedział Michał poważnie.

A ja pomyślałam, że to może być najbiedniejsza Wigilia w moim życiu… ale chyba też najbardziej prawdziwa.

Nie tęskniłam za pełnym stołem

W kuchni był chaos. Pachniało pierogami i barszczem. Asia kroiła ziemniaki na sałatkę jarzynową, bardziej je miażdżąc niż krojąc, ale nie miałam serca jej przerywać. Michał radośnie śpiewał „Przybieżeli do Betlejem”, zmieniając co drugie słowo, a Kasia właśnie próbowała uratować ciasto na piernik, które nie chciało się związać.

— Może być zakalec, ale będzie z sercem — rzuciła, machając drewnianą łyżką.

Wszystko dzisiaj będzie z sercem — odpowiedziałam i nalałam nam po łyku kompotu z suszu. Ciepłego, lekko za słodkiego. Idealnego.

Stół był przykryty poplamionym obrusem, ale same plamy zakryłyśmy talerzami i stroikiem z gałązek. Świeczki się paliły: te robione z resztek, nierówne, ale dające ciepłe światło. Kasia przyniosła stare figurki aniołków, które trzymała w pudełku po butach. Postawiłyśmy je obok siebie, jakby też były zaproszone. Prezenty były skromne. Asia dostała zeszyt w twardej oprawie i kolorowe długopisy — „Do pisania opowiadań, mamo!”. Michał rozpakował drewnianą ciuchcię, odnowioną przez Kasię. Ja od niej dostałam świecznik z masy solnej, a ona ode mnie… ciepły szalik, który dziergałam po nocach.

I wtedy, przy kolędach z radia, przy tej całej biedzie, przy dzieciach, które śmiały się z opłatkiem w ustach, Kasia powiedziała cicho:

— Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak… na miejscu.

A ja spojrzałam na nią, na dzieci, na nasze niedoskonałe święta i pomyślałam: Nie tęsknię za pełnym stołem. Tęskniłam za tym.

Poczułam, że mam wybór

Dwa dni po świętach siedziałyśmy z Kasią w kuchni, tym razem przy stole. Światełka nadal mrugały w oknie, ale dzieci bawiły się w drugim pokoju, a cisza była nowa, spokojna. Kasia mieszała herbatę w kubku, choć cukier już dawno się rozpuścił.

Myślałam, że wyjadę — powiedziała nagle. — Do Holandii. Znajoma obiecała, że pomoże z pracą. Pakowałam się już w głowie. Ale… po tych świętach nie jestem pewna, czy chcę.

Spojrzałam na nią. Była blada, zmęczona, ale jakoś… ciepła. Inna.

— Nie chcę znowu wszystkiego zaczynać od zera. Poza tym… może tu też mogę coś zacząć?

— Znowu? — zapytałam ostrożnie.

– Pamiętasz, jak kiedyś wynajmowałyśmy razem mieszkanie na studiach? Z łazienką, w której wiecznie kapał kran, i kuchnią, gdzie gotowałyśmy makaron na pięć sposobów?

Parsknęłam śmiechem.

— I z sąsiadem, który grał na trąbce o piątej rano? Jak miał dobry humor, to dawał „Sto lat” w wersji jazzowej.

— No właśnie — powiedziała. — Może… znów spróbujemy razem? Nie na trąbce, ale… może wspólny dom? Choćby na chwilę?

Poczułam, że robi mi się ciepło w środku. Ta myśl, nieplanowana, ale prawdziwa, była cudowna.

— Może wszystko się jeszcze ułoży — powiedziałam cicho. — Może nie tak, jak planowałam… ale wystarczająco dobrze.

Kasia się uśmiechnęła, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że mam wybór.

Dziś jest dobrze

Choinka wciąż stała w rogu pokoju. Dzieci wieszały na niej papierowe gwiazdki, które dorobiły po świętach. Bombki poprzestawiały tysiąc razy. Aniołek z papieru zsunął się z czubka, ale nikt go nie poprawiał. Było dobrze tak, jak było. Kasia gotowała zupę w mojej kuchni, jakby mieszkała tu od zawsze. Michał biegał z Asią po pokoju z nowymi skarpetami na rękach — udawali, że to pacynki. Patrzyłam na nich i myślałam: Nie wiem, jak długo to potrwa, ale dziś jest dobrze.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie i wzięłam do ręki zeszyt. Nie pisałam w nim od miesięcy. Leżał zakurzony w szufladzie, obok starych baterii i spinek do włosów. Teraz zapełniałam kolejne strony: „W tym roku nie było wielkiej kolacji. Nie było prezentów za pół pensji. Nie było nawet białych obrusów bez plam. Ale była Kasia. I dzieci. I kolędy z radia. I śmiech przy pierogach, które się nie chciały skleić. TO nie przetrwanie tych świąt było największym wyzwaniem, a przyznanie się, że nie daję rady. Że potrzebuję drugiego człowieka. Że nie muszę być zawsze silna. Może to właśnie są prawdziwe święta? Nie te z reklam i folderów reklamowych, tylko te, w których ktoś nalał ci herbaty i zapytał, czy naprawdę wszystko w porządku”.

Zamknęłam zeszyt. Kasia właśnie wycierała talerze i nuciła pod nosem. Przez uchylone drzwi słychać było spokojny oddech dzieci. Może nie wszystko jest idealnie, ale chyba… nie musi takie być.

Magda, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama