Reklama

W kuchni pachniało kapustą z grzybami, a w radio leciała „Cicha noc”. Lena zawieszała ostatnie ozdoby na choince, a Kuba, jak zwykle w biegu, rozrzucał skórki z mandarynek po całym salonie. Daniel skręcał nową toaletkę dla Leny i co chwilę przeklinał pod nosem, gdy coś nie pasowało.

– Masz talent do pierogów jak twoja mama — mruknął, mijając mnie i klepiąc po ramieniu.

Uśmiechnęłam się. I naprawdę czułam szczęście. Takie spokojne, domowe, zasłużone. A jednak gdzieś pulsował niepokój. Taki, którego nie potrafisz wytłumaczyć. Niby wszystko jest dobrze, a jednak czujesz w brzuchu ścisk. Może dlatego, że za dobrze pamiętam, jak to jest stracić wszystko w jednej chwili. Może dlatego, że zbyt długo budowałam ten spokój, by teraz wierzyć, że zostanie na zawsze.

— Mamo, a czemu nigdy nie opowiadasz o tacie? — zapytała Lena.

Zamrugałam.

— Bo nie ma o czym opowiadać — powiedziałam powoli. — Najważniejsze, że mamy siebie.

Nie miałam pojęcia, że tego dnia wszystko zacznie się od nowa. I że już za chwilę przeszłość zapuka do naszych drzwi. I tak rozległ się dzwonek.

Myślałam, że śnię

— Ja otworzę! — zawołał Kuba i pobiegł w stronę drzwi.

— Nie, czekaj! — zareagowałam zbyt gwałtownie. Ale było już za późno.

W korytarzu rozległ się męski głos:

— Cześć, młody. Ale urosłeś!

Stanęłam w progu, czując, że nogi mam jak z waty. W progu stał on, Bartek. W czarnym płaszczu, z trzymanymi w jednej ręce prezentami, w drugiej… z bukietem róż?

— Cześć, Marta. Pięknie wyglądasz. Mogę wejść?

Przez chwilę myślałam, że śnię. A potem wszystko we mnie zaczęło wrzeszczeć. Jakim prawem tu jest? Po tylu latach? Po tym wszystkim?

— Co ty tu robisz? — wycedziłam.

— Przyjechałem poznać dzieci — oświadczył. — I cię przeprosić. Wiem, że spieprzyłem. Ale się zmieniłem.

Za moimi plecami pojawił się Daniel. Bez słowa stanął obok mnie. Patrzył na Bartka z twarzą, na której nie było żadnej emocji.

— Myślałem, że prawdziwy mężczyzna nie zostawia dzieci zaraz po porodzie — powiedział cicho.

Bartek pokiwał głową. Nie zbił go z tropu, nie speszył się.

— Macie rację. Zasługujecie na odpowiedzi. Ale najpierw… czy mogę po prostu złożyć im życzenia?

Lena podeszła powoli, przyglądając mu się uważnie. Kuba spojrzał na mnie pytająco, a ja… poczułam, jak cały ten dom zaczyna się chwiać. Zawsze myślałam, że ten dzień nigdy nie nastąpi. Że już jesteśmy bezpieczni. Myliłam się.

Zawstydziłam się

Drzwi zamknęły się za Bartkiem, a w domu zapadła cisza. Dzieci poszły do pokoju z nowymi zabawkami, a my z Danielem zostaliśmy w kuchni. Stał oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Ja siedziałam przy stole i gapiłam się w ślad po jego kubku.

Powiesz mi, co teraz? — zapytał spokojnie.

Nie miałam gotowej odpowiedzi. W głowie wszystko wirowało: słowa, obrazy, pytania, których nie zadałam. Tego nie da się poukładać w pięć minut.

— Daniel… ja naprawdę nie wiedziałam, że on się pojawi. Przysięgam.

— Wiem. Nie o to pytam. Tylko... co zamierzasz? — Spojrzał mi w oczy.

— Nie zamierzam do niego wracać, jeśli o to chodzi.

Pokiwał głową, ale w jego oczach nie było ulgi, tylko jakiś ciężar.

— Nie boję się Bartka — powiedział po chwili. — Boję się, że ty się zawahasz.

Zawstydziłam się. Bo gdzieś, pod tą złością, pod strachem, była też… ciekawość. Jak wyglądałby nasz świat, gdyby pięć lat temu został?

— Nie zawaham się — odpowiedziałam. — Ale jeśli dzieci będą chciały go poznać?

Westchnął.

— Nie jestem ich ojcem z nazwiska. Ale byłem przy nich. Codziennie. Kiedy Kuba miał gorączkę, kiedy Lena bała się szkoły, kiedy płakali przez głupie bajki. Nie wiem, Marta… Nie jestem z tych, co potrafią walczyć pieniędzmi. Ja mam tylko serce.

I właśnie wtedy poczułam, że to się sypie. Że nawet najcieplejszy dom może rozpaść się od jednego, niewinnego „wróciłem”.

Potrzebowałam oddechu

Zatrzymałam się w korytarzu. Drzwi do pokoju Leny były lekko uchylone.

— Tato… znaczy Daniel… A jeśli mama go znowu wpuści? — zapytała szeptem Lena. Było w tym dużo niepewności.

— Twoja mama jest mądrzejsza, niż myślisz — odpowiedział.

Zamarłam. Tato. Tak do niego powiedziała. A potem poczułam łzy, które spłynęły mi po policzkach. Nie weszłam. Odeszłam, zostawiając ich razem. Potrzebowali tego. A ja… potrzebowałam oddechu. Zastałam Bartka w salonie, rozpakowującego pudełko klocków. Kuba siedział obok, zaciekawiony, ale wycofany. Bartek próbował zagadywać, opowiadać anegdoty z dzieciństwa, których nie przeżył z synem. Ale nie potrafił dotknąć sedna. Mówił jak prezenter, nie jak ojciec.

— Kiedyś zwinąłem mamie kasę, żeby kupić sobie lizaka. To był mój pierwszy bunt.

Kuba popatrzył na niego obojętnie i wrócił do zabawki. Bartek uśmiechał się dalej, ale w oczach miał rozczarowanie. Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, usiadł naprzeciwko mnie. Bez maski.

— Wiesz, że nie spałem, kiedy rodziłaś? Patrzyłem przez szybę. Bałem się. Ale to był najpiękniejszy dzień mojego życia.

— A potem odszedłeś. Co wtedy czułeś?

Przygryzł wargę.

— Że jestem tchórzem. Że nie umiem być ojcem. Myślałem, że uciekając, chronię was przed sobą.

Patrzyłam na niego. To był inny człowiek... albo świetny aktor.

— A teraz? Co sprawia, że jesteś gotów?

Skulił ramiona.

— Strach. Że już nigdy nie zdążę.

Nie odpowiedziałam. Nie ufałam sobie na tyle, by wierzyć, że nie chcę go słuchać.

Wieczorem usiedliśmy razem

Leżałam na łóżku, patrząc w sufit, a w głowie miałam obrazy, które próbowałam zakopać od lat. Poród. Samotny. Bez ręki, która trzymałyby moją. Bez głosu, który mówiłby: „Dasz radę, kochanie”.
Bartek nie odbierał wtedy telefonu. Po prostu… zniknął. Tego nie da się wymazać, nawet jeśli dziś mówi, że patrzył zza szyby. Bo za tą szybą był świat, do którego nigdy nie wszedł.

A potem została cisza. Pustka. Samotne noce z noworodkiem, który płakał, bo chyba wyczuwał moją rozpacz. I wtedy pojawił się Daniel. Nie z kwiatami, nie z obietnicą, a z butelką mleka, ze ścierką, z cierpliwością. Z tym, czego Bartek nigdy nie miał. A teraz… patrzyłam, jak dzieci bawią się zabawkami od Bartka. Elektronika, kolorowe pudełka, gry, o których nawet nie słyszałam.

— Kuba, a pokażesz mi, co ten robot potrafi? — zapytał Daniel, klękając obok Kuby.

— Bartek mówił, że to najnowszy model! — krzyknął Kuba z błyskiem w oczach.

Daniel tylko się uśmiechnął. I ja też, choć z trudem. Bo zrozumiałam, że to nie Bartek przegra, jeśli odejdzie. Przegra Daniel. Ten, który zawsze tu był, ale nie potrafi rywalizować z obietnicą błyszczącej przyszłości. Wieczorem usiedliśmy razem. Powiedziałam cicho:

— Jeśli miłość ma być kupiona, to ja już przegrałam.

Daniel wziął moją dłoń.

Nie walcz z nim. Po prostu bądź matką. Jak dotąd.

I wtedy, jakby znów mówił do mnie ten mężczyzna, który pięć lat temu przytulił obce niemowlę i powiedział: „Nie bój się, damy radę”.

Wybrałam serce

Rano zastałam Bartka w kuchni. Siedział przy stole, z kubkiem kawy, której nie wypił. Patrzył przez okno, jak dzieci lepią bałwana z Danielem.

— Chyba nie potrzebują już ojca — powiedział cicho.

Usiadłam naprzeciwko niego. Chciałam, żeby zrozumiał.

— Nie chodzi o to, że cię nie potrzebują. Chodzi o to, że nie wiedzą, kim jesteś. A jeśli chcesz być ojcem… musisz zrozumieć, że to nie rola. To codzienność.

Spojrzał na mnie i pierwszy raz wyglądał jak człowiek, który naprawdę coś stracił.

— Nie umiem się w to wpasować. W to, co zbudowaliście. Ale nie będę przeszkadzać.

— Nie o to chodzi. Tylko… to wymaga czasu. I pokory.

Pokiwał głową.

— Dobrze. Będę czekał. Aż dzieci same zapytają. Aż będą chciały. — Wstał. Odsunął krzesło. Zanim wyszedł, powiedział jeszcze: — Dziękuję, że pozwoliłaś mi wejść. Choć na chwilę.

Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty. Dzieci spały, a Daniel układał coś w garażu. Cisza była inna niż zawsze — nie niepokoiła, tylko uspokajała. Spojrzałam na choinkę.
To nie była spokojna Wigilia. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale wybrałam serce. A ono, choć połatane, bije najgłośniej wtedy, gdy czuję się matką.

Po prostu był

Nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość. Może Bartek wróci, a może nie. Może Lena, kiedy dorośnie, będzie chciała wiedzieć więcej. Może Kuba któregoś dnia zapyta, czemu ojciec nie został na Wigilii. Nie mam na to odpowiedzi. Rodzina to jednak nie perfekcja. To nie papierki z urzędu, wspólne nazwisko ani drogie prezenty. Rodzina to decyzja, by zostać, nawet gdy łatwiej byłoby odejść. To dłonie, które podają herbatę, kiedy nie ma już słów. To milczenie, które nie boli, tylko koi.

Daniel został, choć nie musiał. Nie obiecywał niczego. Po prostu tu był — w dni zwyczajne i trudne, w te, kiedy dzieci chorowały, i w te, kiedy ja nie miałam siły wstać z łóżka. I właśnie dlatego wiem, że wybrałam dobrze. Bo miłość nigdy nie jest zbyt oczywista.

Marta, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama