„Były mąż oskubał mnie do ostatniej złotówki. Stać go na spa z kochanką, a ja nie mam na pasztet do kanapek dla dzieci”
„W państwie, które uczyło mnie od dziecka, że sprawiedliwość istnieje i że są instytucje, które chronią słabszych, nie byłam nikim więcej niż numerem w aktach. Kobietą, której były mąż wykonał zniknięcie jak sztukę cyrkową”.

- Redakcja
Codzienność ma smak porannej kawy, którą piję z kartonowego kubka, stojąc przy kuchennym blacie, podczas gdy jedno dziecko szuka skarpetek, a drugie płacze, bo mleko z płatkami jest za mokre. Mam dokładnie dziewięć minut na zebranie ich do wyjścia i jeszcze cztery, żeby złapać autobus. A jeśli się spóźnię, kierowniczka znów spojrzy tym swoim wzrokiem jakby mówiła „inni czekają na twoje miejsce”.
Z planowaniem tygodniowego budżetu jest jak z układanką, z której ktoś ukradł kilka puzzli – niby próbuję, kombinuję, ale zawsze czegoś brakuje. Wieczorami sprzątam szkoły, te same, do których chodzą moje dzieci. Śmiesznie się składa, bo ich mamy udają, że mnie nie poznają, kiedy zmywam korytarze.
Nie lubię wracać do tematu rozwodu, ale nie chcę też ściemniać. Filip – mój były – kiedyś był inny. Ciepły, śmieszny, robił mi kanapki w nocy, kiedy nie mogłam spać, mówił, że damy radę razem. Na początku, zaraz po narodzinach drugiego dziecka, usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:
– Zaczynamy od zera. Będę szukał pracy. Ułożymy wszystko na nowo.
A potem przestał wracać do domu na noc, przestał dzwonić, przestał płacić. Zniknął. Zostawił dzieci i mnie. Komornik próbował coś zdziałać – wysyłał pisma, coś sprawdzał. Ale w końcu usłyszałam tylko:
– Pani Doroto, on oficjalnie nie ma dochodów. Wszystko przepisane na partnerkę. Jesteśmy bezsilni.
Nie mam siły myśleć o zemście. Ale czasami, kiedy wracam zmęczona z pracy, patrzę w szyby tramwaju i wyobrażam sobie, że spotkam kiedyś Filipa i powiem mu prosto w oczy, że jego dzieci nie mają za co żyć.
Żyjemy w biedzie
– Mamo, a będę mogła dalej chodzić na angielski? – spytała mnie córka pewnego wieczoru, siedząc na dywanie i licząc monety z puszki.
Popatrzyłam na nią i nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież to nie jej wina, że ojciec uznał, że zaczynanie od zera oznacza porzucenie wszystkiego.
Kiedy odebrałam list polecony z kancelarii komorniczej, miałam w sobie jeszcze nadzieję. Może tym razem coś się zmieniło. Może znaleźli jakiś trop, jakiś dowód, może Filip jednak gdzieś pracuje i tylko udaje tego, który nie ma nic.
Usiadłam na brzegu łóżka i powoli otworzyłam kopertę. Przeczytałam pismo dwa razy, zanim do mnie dotarło, co naprawdę znaczy: „brak możliwości egzekucji z uwagi na brak majątku oraz dochodów dłużnika”. I jeszcze: „dochody wpływają na konto partnerki, nie figuruje w żadnym systemie zatrudnienia”.
Siedziałam z tym papierem, który nie był wart więcej niż papier toaletowy, i czułam się jak idiotka, która naiwnie wierzyła, że państwo stanie po jej stronie.
Wszystko nam zabrał
Chwyciłam za telefon i wykręciłam numer kancelarii. Po kilku sygnałach odebrała kobieta.
– Dzień dobry, dostałam właśnie pismo w sprawie alimentów. Chciałabym zapytać, co dalej? Co mam zrobić?
– Pani Doroto, sprawa wygląda tak, jak zostało to napisane. Dłużnik nie posiada majątku, nie wykazuje dochodów. Wszystkie formalne możliwości zostały wyczerpane.
– Ale przecież on żyje. Mieszka z kimś, jeździ samochodem. To nie możliwe, żeby nie miał żadnych pieniędzy.
– Oficjalnie nie ma. Żadne z kont, z których korzysta, nie jest na jego nazwisko. Wynagrodzenie wpływa na konto partnerki. My nie możemy wejść na cudze środki bez postanowienia sądu. Nawet jeśli podejrzewamy, że te środki de facto należą do niego.
– Czyli co? Nic nie da się zrobić?
– Na ten moment – niestety, nie.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam, żeby słyszała, że zbierają mi się łzy.
– Dobrze, dziękuję.
Byłam bezsilna
Przez chwilę siedziałam w ciszy. Wtedy właśnie uderzyła mnie ta bezradność. W państwie, które uczyło mnie od dziecka, że sprawiedliwość istnieje i że są instytucje, które chronią słabszych, nie byłam nikim więcej niż numerem w aktach. Kobietą, której były mąż wykonał zniknięcie jak sztukę cyrkową, a teraz cicho i wygodnie żył w cieniu czyjegoś nazwiska. A ja miałam tylko faktury, paragon za mleko i zeszyt z zadaniami z matematyki do odrobienia z dziećmi.
Zaczęłam myśleć, że samotność boli bardziej niż brak pieniędzy. Wtedy, po tej rozmowie z komornikiem, poczułam to z całą siłą. Nikt mnie nie obroni. Muszę dźwignąć wszystko sama. Po prostu nie mam wyboru.
Wzięłam dodatkowe zlecenia. W soboty wstawałam o piątej. Wkładałam roboczy polar i buty na grubej podeszwie, bo na szkolnych korytarzach zawsze było zimno. Sprzątałam trzy budynki – wcześnie rano, zanim pojawiły się dzieciaki na zajęciach dodatkowych. Pachniało środkami do podłóg i kurzem. Po sześciu godzinach szłam do pracy w kiosku. Czasem, gdy byłam sama, przysypiałam na krzesełku za ladą.
Ledwo dawałam radę
W poniedziałek, odbierając Zosię, zamieniłam kilka słów z panią nauczycielką. Uśmiechała się uprzejmie, ale widziałam, że chce coś powiedzieć.
– Zosia radzi sobie dzielnie, ale mam wrażenie, że coś ją rozprasza – powiedziała delikatnie.
Przytaknęłam tylko, nie chcąc się tłumaczyć. Wiedziałam, że Zosia czuje wszystko. Wiedziała, że brakuje nam na jedzenie. I że tata nie dzwoni.
Wieczorem, gdy zmywałam naczynia, podeszła do mnie cicho.
– Mamo, a tata już nas nie lubi? – zapytała.
Zakręciłam wodę. Usiadłam na taborecie i przyciągnęłam ją do siebie.
– Nie wiem, kochanie. Może po prostu nie umie już być z nami.
To był zwyczajny dzień. Wyszłam z kiosku trochę wcześniej, bo Magda zgodziła się mnie zmienić. Chciałam wreszcie załatwić jedną sprawę w urzędzie, która od tygodni czekała na moją odwagę. Ale los najwyraźniej miał inny plan.
Zatrzymałam się na czerwonym świetle przy głównej ulicy i wtedy go zobaczyłam. Filip stał po drugiej stronie, uśmiechnięty, ubrany w elegancki płaszcz, z torbą pełną zakupów w ręku. Obok niego szła kobieta – wysoka, zadbana, śmiała się z czegoś. Trzymali się za ręce.
Nie wytrzymałam
Ruszyłam przed siebie, nie czekając na zielone światło. Zatrzymałam się dwa metry przed nimi. Zauważył mnie pierwszy. Uśmiech zgasł.
– Dorota… – zaczął. Nie dokończył. Spojrzałam mu w oczy.
– Cześć – powiedziałam cicho.
Partnerka Filipa przyglądała się uważnie.
– Filip – powiedziałam, powoli i spokojnie. – Codziennie haruję, żeby dzieci miały co jeść. Żeby mogły się uczyć. Żeby nie musiały pytać, dlaczego tata ich nie kocha.
Zrobił krok w moją stronę, ale się cofnęłam.
– Jak ci się z tym śpi? – zapytałam.
Zapadła cisza. Patrzyłam, jak spuszcza wzrok, jak unika mojego spojrzenia. Partnerka pociągnęła go za rękę. Nie protestował. Odszedł bez słowa. A ja stałam tam jeszcze chwilę. Nie czułam triumfu, ale też nie czułam się słaba. Po prostu wreszcie przestałam milczeć.
Dorota, 36 lat
Czytaj także:
- „Żona zamiast zajmować się synem, ciągle gapiła się w telefon. Przez nią o mało nie doszło do tragedii”
- „Siostra cieszyła się, że bogata ciotka da jej kasę na budowę domu. Naiwnie myślała, że to za darmo”
- „Wyjechałem na wakacje do Hiszpanii i dałem klucze sąsiadowi. Po powrocie nie mogłem uwierzyć w to, co zastałem w domu”

