„Były mąż mojej żony wchodzi do nas jak do siebie. Muszę z nim walczyć o tytuł głowy rodziny”
„Ludzie w miasteczku mówili, że pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Ale to jabłko było robaczywe od środka. Daniel nie traktował Lidii jak partnerki. Raczej jak coś oczywistego. Była dla niego wsparciem, sekretarką, księgową i powierniczką – aż w końcu pękła”.

- Listy do redakcji
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się to uczucie. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zastałem go siedzącego przy naszym kuchennym stole. Może wtedy, gdy mój sześcioletni syn zapytał, czy pan Daniel może z nami jechać na grzyby. A może jeszcze wcześniej – kiedy Lidia, moja żona, spojrzała na mnie i powiedziała: „Obiecałam jego matce, że jeśli będzie potrzebował pomocy, to mu jej udzielę”. Wtedy nie zapytałem, co to znaczy. Nie chciałem wiedzieć.
Przyjaźń z byłym
Nie mam dowodów. Lidia nigdy mnie nie zdradziła. Nigdy nie przekroczyła granicy, przynajmniej nie tej fizycznej. A jednak każdego dnia mam wrażenie, że ktoś z nami mieszka. Że jesteśmy troje, choć łóżko mamy dwuosobowe. Daniel to były mąż Lidii. Mężczyzna z przeszłości, który wraca z dokumentami, z fakturami, z kolejną sprawą do omówienia. Ona mu pomaga, bo jest dobra. Bo dotrzymuje słowa. A ja patrzę, jak krok po kroku coś się we mnie wypala.
Nie jestem zazdrosny. Jestem ostrożny. I zmęczony. Bo jak długo można walczyć z kimś, kto formalnie nie istnieje w twoim życiu, ale zawsze stoi tuż za drzwiami? Z zewnątrz wszystko wygląda normalnie. Ludzie mówią, że mamy piękne małżeństwo. Ale nikt nie widzi, ile trzeba siły, by co dzień witać w swoim domu cień. Cień, który nie przemija. I ciągle się gdzieś czai. Nie każdy wróg nosi broń. Nie każdy przeciwnik krzyczy. Najgroźniejsi są ci, którzy milczą i uśmiechają się zza filiżanki kawy w twojej własnej kuchni. Taki właśnie był Daniel. Ale ja wiedziałem lepiej.
Tamtego ranka wszystko miało być proste. Planowaliśmy wyprawę do lasu z naszym sześcioletnim synem. Staś od tygodni marzył o zbieraniu jagód i pokazywał mi miejsce, gdzie według niego ukrył skarb. Ucieszył się, kiedy potwierdziłem, że dziś jedziemy. Ale zanim zjedliśmy śniadanie, zadzwonił dzwonek do drzwi. Daniel. Jak zwykle bez zapowiedzi. Jak zawsze z teczką dokumentów. Uśmiechnięty, nonszalancki, w rozpiętej koszuli. I ten jego pewny ton, którego nie znosiłem.
– Cześć Lidka. Masz chwilę? Sprawa z kontrolą podatkową. Sam nie ogarnę.
Nie zapytał, czy może wejść. Po prostu wszedł. Lidia, choć zaskoczona, od razu zaprosiła go do kuchni. A ja? Stałem obok, jak powietrze.
– Mamo, pan Daniel może pojechać z nami? – spytał Staś.
Stałem jak zamurowany. Krew pulsowała w skroniach. Nie mogłem pozwolić, by ten człowiek ukradł też nasz czas rodzinny.
– Nie, synku. Jedziemy sami – powiedziałem, zbyt ostro.
Lidia rzuciła mi krótkie spojrzenie, coś między zdziwieniem a zrozumieniem. A Daniel… tylko się uśmiechnął. Jakby wiedział, że wygrał kolejną małą bitwę.
Przeszłość, która nie odpuszcza
W drodze do lasu Staś zasnął, przytulony do pluszowego misia. Ja zaś jechałem w milczeniu, wsłuchując się w dźwięk wycieraczek i chaos w głowie. Daniel był jak cień – nie krzyczał, nie groził, ale był zawsze obecny gdzieś obok. Czasem myślałem, że nawet gdyby zniknął z powierzchni ziemi, i tak bym czuł jego obecność. Znałem historię ich związku. Lidia mówiła o tym niewiele, ale z kontekstu, urwanych zdania i mimowolnych gestów wiedziałem wystarczająco. Daniel był jej pierwszą miłością. Znali się od podstawówki, potem razem studiowali. On – błyskotliwy, energiczny, z ambicjami na milionowe interesy. Ona – cicha, uporządkowana, lojalna do bólu.
Ludzie w miasteczku mówili, że pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Ale to jabłko było robaczywe od środka. Daniel nie traktował Lidii jak partnerki. Raczej jak coś oczywistego. Była dla niego wsparciem, sekretarką, księgową i powierniczką – aż w końcu pękła. Odeszła. Ale zanim to zrobiła, jego matka – kobieta, którą Lidia szczerze kochała – dała jej obietnicę, która teraz stała się przekleństwem.
– Chociaż nie odwracaj się od niego całkiem – powiedziała na łożu śmierci.
Lidia obiecała. Nie miałem wtedy serca, by jej tego zabronić. Ale teraz ten ciężar niósł się za nami, niszcząc każdy fragment spokoju, który razem budowaliśmy. Bo Daniel nie zapomniał. On ciągle czekał.
Po powrocie z lasu Staś znowu zapytał o Daniela. Czy mógłby zostać na obiad. Czy mogliby się pobawić. Jakby nie rozumiał, że ten „pan Daniel” to nie przyjaciel domu, a nieproszony gość zjawiający się nie w porę. Dla mojego syna był fascynujący – potrafił złożyć drona, opowiedzieć o podróży do Berlina, przynieść nową grę planszową. Ale ja widziałem w nim tylko intruza. Lidia nie wydawała się zaniepokojona. Dla niej obecność Daniela była czymś naturalnym. Może dlatego, że nigdy się od niego nie uwolniła. Może dlatego, że była za dobra, zbyt lojalna wobec obietnic złożonych dawno temu.
Miałem go dosyć
Wieczorem, kiedy Staś zasnął, usiedliśmy razem na kanapie. Milczenie wypełniało przestrzeń między nami. W telewizji leciał jakiś film, którego nikt z nas nie oglądał.
– On za często tu bywa – powiedziałem cicho.
Lidia spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Przesadzasz. Przychodzi z papierami. Tyle. To moja praca.
– Praca, która zawsze dzieje się przy naszym stole? W naszym domu? Nie ma innych księgowych?
– Nie chodzi o księgowość – szepnęła. – Chodzi o słowo, które dałam jego matce. To była umierająca kobieta.
Zamilkłem. Nie potrafiłem walczyć z tym argumentem. Ale jednocześnie czułem, że z każdym jego przyjściem, z każdym „dziękuję za pomoc”, Lidia odsuwa się o krok. Nie fizycznie. Ale emocjonalnie. A ja zostałem sam, pilnując, by Daniel nie zajął mojego miejsca całkowicie. Czasami budzę się w środku nocy i obserwuję Lidię. Śpi spokojnie, z twarzą wtuloną w poduszkę, z włosami rozsypanymi jak wachlarz. Próbuję wtedy uwierzyć, że jestem dla niej jedynym mężczyzną. Że to ja jestem jej teraźniejszością i przyszłością. Ale wciąż jest ta przeszłość – paląca jak żar w popiele.
Muszę mieć oczy szeroko otwarte
Kilka dni temu dowiedziałem się od znajomego, że Daniel rozstał się z kolejną kobietą. Nie była to żadna nowość. On nigdy nie budował długich relacji. Jakby nie potrafił. Albo – co bardziej prawdopodobne – jakby nie chciał. Bo wciąż czekał.
– Kochasz mnie? – zapytałem kiedyś Lidię, zupełnie bez kontekstu, przy kolacji.
Podniosła wzrok. – Co za pytanie...
– Po prostu powiedz.
– Tak. Kocham cię. I jestem z tobą. Z wyboru.
Ale wybory można zmieniać. Nie oskarżam jej. Nie mam podstaw. Lidia nigdy mnie nie zdradziła. Nie flirtowała. Nie ukrywała niczego. Ale niepokój nie bierze się z logiki. Bierze się z intuicji. Z tego, że Daniel istnieje. Że wciąż tu jest. Zamykam drzwi i przekręcam zamek. Ale wiem, że dopóki jego cień gdzieś się czai – nie jestem bezpieczny. Bo najgroźniejsze zagrożenia nie przychodzą z hukiem. One przysiadają cicho przy kuchennym stole i czekają, aż zgaśnie światło.
Adrian, 37 lat
Czytaj także:
- „Zięć obraził mnie przy stole, a córka udawała, że tego nie słyszała. Nie pozwolę sobą pomiatać”
- „Życie nowych sąsiadów pachniało drogimi perfumami, a moje schabowym. Zazdrościłam im, aż poznałam ich tajemnicę”
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”

