Reklama

Minęło dwadzieścia pięć lat od momentu, gdy staliśmy przed ołtarzem i składaliśmy sobie przysięgę. Teraz, zamiast dzielić wspólne życie, z Julianem tylko egzystujemy tuż obok siebie… Mamy nawet oddzielne sypialnie, od kiedy mąż oznajmił, że moje nocne wyprawy do toalety zakłócają mu sen.

– Ale za to ty wydajesz z siebie dźwięki niczym pociąg parowy – odparowałam. – Przysłowie o garnku i kotle pasuje tu idealnie.

Urażona, przeniosłam się wtedy do mniejszego pokoju. Byłam przekonana, że mąż poprosi mnie, abym w końcu wróciła do naszej sypialni, lecz moje oczekiwania okazały się błędne. Minęła jedna noc, potem kolejna, trzecia, dziesiąta... W ciągu dnia prowadziliśmy normalne rozmowy, ale nadejście nocy oznaczało, że każde udaje się do swojej przestrzeni.

Początkowo było mi przykro, ale szybko zaczęłam doceniać komfort samotnego spania. Julian faktycznie potwornie chrapie, poza tym wierci się, zabiera mi kołdrę, rozmawia przez sen, więc święty spokój, który zagościł w moim łóżku, bardzo mi odpowiadał. Nie odczuwałam też braku zbliżeń fizycznych, ponieważ od dawna uprawialiśmy miłość rzadko i bez dawnej namiętności. Wieczorami jestem tak wyczerpana, że marzę tylko o tym, by się położyć i zregenerować siły, więc cieszyłam się nawet, że nie muszę szukać wymówek i symulować migreny.

Moja matka zawsze powtarzała, że gdy małżonków przestają łączyć intymność i wspólne posiłki, jedynym, co pozostaje, jest wspólna kasa, a to prowadzi do jeszcze szybszego rozpadu relacji. Miała rację. Zaczęliśmy się od siebie oddalać emocjonalnie… Pozornie wszystko było w porządku, gdyż nie kłóciliśmy się tak gwałtownie, jak kiedyś. „Rób, jak uważasz” – mówił Julian, a ja odpowiadałam: „Niech tak będzie, obojętne mi to, zgadzam się, podejmij decyzję, jak sądzisz!”

Nie spędzaliśmy razem czasu

Kiedy nasza córka, Iwona, jeszcze mieszkała z nami, zasiadaliśmy wspólnie do obiadu i kolacji, ale odkąd wyjechała do Anglii, ten obyczaj zaniknął. Jemy o zupełnie innych godzinach, każdy w swoim kącie, albo z talerzem na kolanach, oglądając telewizję. Zmieniły nam się też upodobania kulinarne: on wybiera wędliny, ja serki, on jajka, ja gotowane na parze warzywa.

W domu panuje harmonia, cisza i porządek, bo staramy się sprzątać po sobie, zupełnie jakbyśmy byli gośćmi w hotelu. Jak mogłam przeoczyć fakt, że nasze małżeństwo się rozpada? Staliśmy się coraz mniej zainteresowani sobą nawzajem, nikt nie pytał: co słychać w pracy, jak się czujesz, co ci chodzi po głowie, czy nasze uczucie wciąż trwa? Pocałunki na powitanie i pożegnanie były przelotne, w pośpiechu, bez czułości.

Kiedy składałam Julianowi życzenia z jakiejś okazji i mocno go przytuliłam, usztywnił się, stał w moim uścisku z bezwładnymi ramionami, jakby tylko czekał na uwolnienie. To mnie wtedy bardzo zraniło.

– Może gdzieś pojedziemy albo pójdziemy na spacer? – pytałam.

– Nie, jestem wykończony, wolę zostać w mieszkaniu – odpowiadał. – Ale ty śmiało idź, jeśli masz ochotę. Mną się nie przejmuj!

Więc szłam spotkać się z przyjaciółkami, z których prawie każda borykała się z problemami w związku, a ja czułam, że los mi sprzyja, bo u nas panuje zgoda. Naprawdę tak myślałam. Nie dostrzegłam, że wszystko się wali, a ja, nieświadoma zbliżającej się katastrofy, bawię się, jak na pokładzie tonącego statku.

Wtedy się dowiedziałam

Przebudzenie nadeszło późną jesienią, w szary, chłodny, dżdżysty dzień moich czterdziestych ósmych urodzin. Od samego rana czułam się okropnie. Miałam bóle kości, dreszcze i gorączkę. Głowa pulsowała mi ostrym, nieznośnym, rozrywającym bólem. Zadzwoniłam do pracy, aby wziąć dwa dni zaległego urlopu. „Wyleżę się, wygrzeję, i minie...” – pomyślałam. „Jeśli jednak nie przejdzie, udam się do lekarza”. Zastanawiało mnie, że nie mam ani kaszlu, ani kataru. „To jakaś nietypowa infekcja” – myślałam. „Dlatego jest tak dokuczliwa!”. Czułam ból w prawym ramieniu, szyi, uchu i szczęce. Podejrzewałam, że mnie przewiało, więc owinęłam się ciasno kocem i obdzwoniłam rodzinę, aby nikomu nie przyszło do głowy składać mi życzeń osobiście, dopóki nie wyzdrowieję.

Julian wyszedł z domu, kiedy jeszcze spałam. Byłam pewna, że zadzwoni i jak zawsze powie: „Wszystkiego najlepszego z okazji Twojego święta, w zdrowiu i w związku… Kwiaty i prezent wręczę, kiedy wrócę”. Kiedy na wyświetlaczu pojawił się numer jego telefonu, nie czekając, aż się odezwie, wyjęczałam:

– Odwołałam wszelkie spotkania… Czuję się fatalnie. Nie spiesz się z powrotem.

– Wspaniale – usłyszałam nieznajomy, kobiecy głos. – Właśnie miałam zamiar poinformować, że Julian dzisiaj w ogóle nie wróci do domu, więc to idealna sytuacja.

– Jak to „w ogóle nie wróci”? Dlaczego? Co się wydarzyło?

– Nic. Po prostu spędzi noc u mnie. Tę i następne…

– A kim pani jest?

– Kimś niezwykle dla niego istotnym. Tą najważniejszą kobietą!

To było coś niesamowitego. Nie byłam w stanie wymówić ani jednego słowa. Zdołałam tylko wyszeptać:

– Ty...

– Chcesz mnie obrażać? – kobieta po drugiej stronie miała wyraźną przewagę. – Mów do woli. Jest mi to obojętne. Niebawem otrzymasz w prezencie dokumenty rozwodowe. On teraz należy do mnie – dodała i zakończyła połączenie.

Czy to był jakiś żart?

Byłam w takim szoku, że nie mogłam przetworzyć tej informacji. Wybierałam numer Juliana, ale jego telefon był już nieaktywny. Zadzwoniłam do jego firmy, powiedziano mi, że wyszedł i już dzisiaj nie wróci. Czułam przyspieszony puls, obawiałam się udaru. Chciałam wstać, ubrać się, gdzieś iść, szukać mojego męża, ale byłam pozbawiona sił. W dodatku ramię, plecy po prawej stronie kręgosłupa, szyja, a nawet skóra głowy zaczęły mnie strasznie swędzieć. Byłam przekonana, że to jakiś atak.

Dobrze, niech tak będzie... Kiedy wróci, zobaczy, co zrobił. Nad moimi zwłokami zapłacze krwawymi łzami. Ma kochankę? To jest niemożliwe! Jak on mógł?! Nie pamiętam, co działo się dalej... Ocknęłam się, gdy Julian smarował moją prawą stronę ciała jakąś białą, gęstą substancją, przypominającą pastę.

– Co ty robisz? – wydusiłam.

– Leż spokojnie. To zalecona przez lekarza maść. Teraz powinno być nieco lepiej.

Wszystko mnie boli – poskarżyłam się. – Każdy milimetr skóry.

– Jesteś taka biedna – usłyszałam. – Ale to minie.

W resztkach świadomości majaczyło mi, że nie powinno go tu być, bo ma inną kobietę. Jakim cudem pojawił się w domu? Może przyszedł zabrać swoje rzeczy i został ze współczucia? Chciałam o to zapytać, ale się bałam. „A może to był tylko sen? Nie było żadnego telefonu, a ja takim pytaniem sprowokuję nieszczęście? Lepiej zamilknąć… Porozmawiam z nim, gdy poczuję się lepiej”.

W zdrowiu i chorobie

Julian nie odstępował mnie na krok. Przeniósł mnie do naszej wspólnej sypialni i spał bardzo czujnie, gotów zerwać się na każde moje westchnienie. Trzymał mnie za dłoń, robił chłodne okłady, podawał picie, karmił, choć nie miałam apetytu. Był jak najbardziej opiekuńcza pielęgniarka, pełen zrozumienia, czuły. Kiedy nie mogłam zasnąć, kładł moją głowę na swoim ramieniu i delikatnie głaskał włosy. Nie wiedziałam, co działo się naprawdę, a co było efektem majaczeń w gorączce. Jednego byłam jednak pewna: tak szczęśliwa, jak podczas tej choroby, nie byłam od wielu lat.

Powoli wracałam do zdrowia. Ślady po wysypce robiły się bledsze, swędzenie mniej dokuczało, zniknęły dzwonienie w uszach i zawroty głowy. Odzyskiwałam siły… Postanowiłam, że muszę zmierzyć się z prawdą o naszym związku i dowiedzieć, czy on w ogóle jeszcze istnieje. Pewnego wieczoru Julian, gasząc lampę, powiedział:

– Już śpijmy, bo jest późno...

Wtedy zadałam pytanie:

– Masz kogoś innego? Chcę poznać prawdę… Boję się, ale powiedz mi, jak wygląda sytuacja?

– Dlaczego jesteś tak przerażona?

– Bo zrozumiałam, że nadal cię kocham. Nie chcę, żebyś mnie zostawił.

– Co byś powiedziała, gdybym chciał odejść?

– To, co mówiłam w trakcie choroby... Że wszystko mnie boli. Czy wtedy byś został?

– Posłuchaj – Julian mówił spokojnym tonem. – Mnie też to wszystko boli. Oboje zostaliśmy zranieni, chociaż nie mamy widocznych siniaków. Faktycznie, miałem zamiar rozpocząć nowy etap życia, ale jest mi żal, bo kiedyś było między nami pięknie. Tylko nie mam pewności, czy moje uczucia wciąż są miłością? Lubię cię, wzruszasz mnie, gdy potrzebujesz pomocy, pociągasz mnie jako kobieta, tyle nas łączy, mamy córkę… Ale, czy to wystarczy na miłość?

– A ta druga kobieta?

– Tak długo, jak tu jesteś, tamta nie istnieje w moim życiu. Tego możesz być absolutnie pewna.

„Jednak była”. Czy mam mu wybaczyć i zapomnieć o zdradzie?

– Nadal wszystko mnie boli! – powtarzam w ciemnościach. – Uściskaj mnie mocno, może to zadziała jak najlepsze lekarstwo? Nie ucieknę już do drugiego pokoju...

– Jeśli to jest obietnica, to może się uda.

Dorota, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama