„Byłem przerażony, gdy ojciec wpadł na mój wieczór kawalerski. Zamiast emeryckiego dancingu urządził chwilę szczerości”
„Przez całe dzieciństwo obserwowałem, jak robił show z każdej rodzinnej uroczystości. Wydawało mi się, że świat już dawno odjechał z tej stacji, tylko ojciec uparcie stoi na peronie z walizką pełną plastikowych okularków i śmiesznych wianków”.

- Redakcja
Nigdy nie byłem typem gościa, który marzy o wieczorach kawalerskich z wielkim rozmachem. Nie potrzebowałem tancerek, hektolitrów wódki ani wyjazdu do Amsterdamu, żeby uznać, że przeżyłem „prawdziwy” kawalerski. Mój plan był prosty i, jak sądziłem, całkowicie bezpieczny – pizza, planszówki, kilku bliskich kumpli, zero dramatu. Tyle. Taki wieczór, na którym nie muszę udawać kogoś, kim nie jestem.
Gdyby Basia słyszała, jak to opowiadam, pewnie by się tylko uśmiechnęła. Dla niej to wszystko – ślub, kawalerski, weselne tradycje – było naturalną koleją rzeczy. I choć kocham ją całym sercem, coraz częściej łapię się na tym, że nie potrafię odróżnić, gdzie kończą się moje decyzje, a zaczynają oczekiwania innych.
Ojciec zawsze mówił, że „prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje aprobaty”, ale nigdy nie rozumiał, że ja nie chcę być jak on. Były król parkietów lat dziewięćdziesiątych, żywa legenda imprez zakrapianych wódką i tańcami na stołach.
Przez całe dzieciństwo obserwowałem, jak robił show z każdej rodzinnej uroczystości, nawet z niedzielnego obiadu. Nie potrafił przestać. Wydawało mi się, że świat już dawno odjechał z tej stacji, tylko ojciec uparcie stoi na peronie z walizką pełną plastikowych okularków i śmiesznych wianków.
Chciałem po swojemu
Wieczór kawalerski zaczął się dokładnie tak, jak to zaplanowałem. Marek przyniósł swoją kolekcję planszówek, Kuba z Tomkiem zajęli się pizzą i piwem. W tle leciała cicho muzyka, taka, co nikomu nie przeszkadza i nie zagłusza rozmów. Było zwyczajnie, może nawet odrobinę nudno – dokładnie tak, jak chciałem.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem pytająco na Marka, bo żaden z nas nie zamawiał nic więcej. Gdy otworzyłem, stał tam ojciec. Trzymał w jednej ręce torebkę, z której wystawała wielka butelka whisky i jakieś chipsy. Uśmiechał się szeroko, z tym swoim nieznoszącym sprzeciwu błyskiem w oku.
– Synu, przyszedłem uratować twoje ostatnie godziny wolności – oznajmił, jakby ogłaszał nadejście karnawału.
Zaparło mi dech. Nie wiedziałem, co powiedzieć, bo przecież nie zaprosiłem go na ten wieczór.
Byłem przerażony
Marek wyczuł sytuację i od razu podszedł, żeby pomóc ojcu rozpakować torbę. Kuba i Tomek wymienili szybkie spojrzenia, które z pewnością mówiły: „No to teraz się zacznie”.
– Tato, to miało być takie… spokojne spotkanie – wymamrotałem, choć wiedziałem, że zabrzmiało to żałośnie.
– Synu, nie ma czegoś takiego jak spokojny kawalerski. To ostatni dzień wolności! – powiedział z takim zapałem, że nie sposób było z nim dyskutować.
Widziałem, jak Kuba i Tomek walczą ze sobą, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Marek rzucił mi spojrzenie pełne współczucia, ale od razu zagaił:
– Tylko niech pan nie mówi, że pan nie przywiózł tych swoich słynnych hawajskich girland.
Ojciec rozsiadł się w fotelu, jakby to była jego własna impreza. Nie byłem w stanie powstrzymać lawiny, która właśnie zaczynała się toczyć.
Wszystko zepsuł
Wiedziałem, że nikt w tym pokoju nie rozumie, jak bardzo jego pokolenie różni się od mojego. Nie chodziło tylko o muzykę czy sposób spędzania wolnego czasu. Ojciec wierzył, że męskość to głośne śmiechy, toasty i szaleństwo, a ja chciałem tylko chwili spokoju. Zastanawiałem się, dlaczego nigdy nie potrafię powiedzieć mu wprost „Nie”. Nawet teraz, gdy cała moja twarz mówiła, że chcę zapaść się pod ziemię, nie byłem w stanie go zatrzymać.
Nie minęła godzina, a mój plan na spokojny wieczór stał się odległym wspomnieniem. Ojciec stawał się duszą towarzystwa w sposób, który był nie do zatrzymania. Opowiadał anegdoty z czasów, gdy „wieczory kawalerskie miały charakter, a nie były herbatką u cioci”. Wszyscy się śmiali, a ja siedziałem cicho, próbując wmówić sobie, że to tylko zabawne nieporozumienie, które zaraz minie.
– Piotrek, ty to chyba urodziłeś się stary – rzucił Tomek, gdy odmówiłem kolejnego kieliszka whisky.
Weszli w jego klimat
Nie odpowiedziałem, bo nie wiedziałem, czy to miał być żart, czy jednak wyrażenie czegoś, co wszyscy już o mnie myślą. Ojciec oczywiście uznał to za świetny temat do rozwinięcia.
– A wiesz, może coś w tym jest! Mały Piotruś zawsze chodził przy mnie z poważną miną. Na każdej imprezie taki dorosły z twarzy, a dzieciak z metryki. Mówię wam, trzymał się mamy, jakby ktoś mu zabronił się bawić.
Wszyscy się śmiali, nawet Marek próbował się uśmiechać, ale jego wzrok był już inny. Taki, który mówił: „Stary, wiem, że cię to boli, ale nie wiem, jak ci pomóc”.
Ojciec upił się szybko. Złapał mnie za ramię i zaciągnął do kuchni, jakbyśmy mieli załatwiać jakieś interesy w tajemnicy przed resztą świata. Zanim zdążyłem się wyrwać, wylał z siebie słowa, które utkwiły mi w głowie jak ostry drzazga.
– Ja… ja wtedy nie miałem odwagi powiedzieć „Nie”. A ty masz? – jego spojrzenie było mętne, ale dziwnie uważne.
Nie mogłem uwierzyć
Stanąłem jak wryty. Wiedziałem, do czego pije, ale nie chciałem tego słyszeć. Krępująca cisza wypełniła całą kuchnię, choć w salonie wciąż rozbrzmiewały śmiechy i żarty. Przez moment miałem ochotę uciec, ale moje nogi nie chciały się ruszyć.
Ojciec wzruszył ramionami, jakby to już nie była jego sprawa, i wrócił do gości. A ja zostałem, ściskając blat kuchenny, bo coś musiałem ściskać, skoro nie potrafiłem chwycić własnego życia. Uciekłem na balkon, jakbym potrzebował powietrza, choć wiedziałem, że nic mi ono nie da. Chwilę później Marek dołączył do mnie z dwiema butelkami piwa. Podał mi jedną bez słowa, a ja przyjąłem ją, choć nie czułem smaku.
– Chcesz się żenić, bo tego chcesz, czy bo tego oczekują? – zapytał cicho, patrząc gdzieś przed siebie.
– Nie wiem już, Marek. Serio, nie wiem.
Chciałem krzyczeć, wyrzucić z siebie cały ten gniew i rozczarowanie, które tłumiłem od miesięcy, ale coś mnie blokowało. Może to był strach, że jeśli powiem na głos, co czuję, nie będzie już odwrotu. Stałem więc obok najlepszego przyjaciela, który milczał razem ze mną, jakby wiedział, że cisza to jedyne, na co mnie teraz stać.
Byłem bezradny
Obudziłem się wcześnie. Ojciec siedział w mojej kuchni, zmęczony, ale bardziej prawdziwy niż kiedykolwiek. Spojrzał na mnie i bez zbędnych ceregieli powiedział:
– Synu, nie rób niczego, żeby ktoś inny mógł spać spokojnie. Ty musisz spać spokojnie.
Usiadłem naprzeciwko niego. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu zapytałem, choć głos miałem jakby nie mój:
– Tato… czy ty żałujesz swojego małżeństwa?
Ojciec spuścił wzrok i bawił się łyżeczką w kubku, jakby szukał odpowiedzi w herbacie. Wymijająco powiedział:
– Żałuję, że nigdy nie miałem odwagi być szczery wobec siebie. Z mamą nie było źle… ale nie było też prawdziwie.
W jego głosie nie było już ani śladu tego króla imprez, który wieczorem dyrygował moim salonem. Siedział przede mną człowiek, który przez całe życie uciekał przed własnymi wyborami. Nagle zrozumiałem, że cała ta jego wesołość to tylko sposób na to, by nie patrzeć w lustro zbyt długo.
Przez lata widziałem w ojcu kogoś, kim nigdy nie chciałem być, a dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo nasze losy są do siebie podobne. On wtedy nie miał odwagi powiedzieć „Nie”, a ja właśnie stałem przed tą samą decyzją.
Piotr, 29 lat
Czytaj także:
- „Nakryłam przyjaciółkę i mojego męża w naszej sypialni. Tej plamy na moim zaufaniu nie usunie żaden odplamiacz do tkanin”
- „Myślałam, że tworzę z mężem idealny duet. Wszystko rozsypało się przez jedną schadzkę w krzakach na polu borówek”
- „Wczoraj byłam szczęśliwą matką i żoną, dziś jako wdowa płaczę w poduszkę. Starość bywa okrutna i nie ma litości”

