„Byłem przekonany, że na emeryturze grozi mi samotność. Jednak dopiero teraz czuję się potrzebny jak nigdy wcześniej”
„Z Krzysiem widywaliśmy się regularnie. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej. Czasem tylko graliśmy w gry, innym razem rozmawialiśmy o życiu. A raczej ja mówiłem, a on słuchał z pozorną obojętnością, ale widziałem, jak czasem drgnie mu kącik ust, jak zapamiętuje daty i nazwiska z moich opowieści”.

- Redakcja
Na emeryturę czekałem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła mnie wizja wolnego czasu, z drugiej – przerażała świadomość, że nikt mnie już nie potrzebuje. Dzieci wyjechały, znajomi się porozjeżdżali albo chorują, a żony już od lat nie ma. Poranki stawały się zbyt ciche, a dni za długie. Przez pierwsze miesiące tylko sprzątałem, gotowałem i czytałem, aż znienawidziłem ciszę w mieszkaniu. Miałem wszystko uporządkowane, ale pustkę w środku. Myślałem, że tak już będzie zawsze. Że do końca dni będę tylko wspominał. Aż pewnego dnia zadzwonił telefon i wszystko się zmieniło.
Cisza miała trwać wiecznie
Obudziłem się jak zwykle o szóstej trzydzieści. Nawet budzik już mi niepotrzebny – organizm sam pamięta porę, kiedy kiedyś wychodziłem do pracy. Tyle że teraz nie czekały na mnie ani raporty, ani kawy w plastikowych kubkach, ani nawet korki w drodze do biura. Była tylko kuchnia, w której czajnik zagwizdał z uprzejmości, a potem cisza.
Usiadłem z herbatą przy stole, patrząc przez okno na puste podwórko. Nikt nie przeszedł. Nawet pies sąsiadów już nie szczekał tak ochoczo jak kiedyś. Zrobiłem sobie jajecznicę, włączyłem radio, ale po dziesięciu minutach wyłączyłem – nie miałem siły słuchać ani polityki, ani muzyki, która przypominała mi młodość.
Po śniadaniu chodziłem po mieszkaniu, poprawiałem poduszki na kanapie, starłem kurz z półki, przestawiłem ramkę ze zdjęciem Marysi, mojej żony, o centymetr w lewo, jakbym tym coś zmieniał. Zrobiłem to samo co wczoraj i przedwczoraj. Życie na emeryturze miało być spokojne, ale nikt nie uprzedził, że ten spokój może mieć posmak opuszczenia.
Nie chciałem być żałosny, ale wieczorami zdarzało mi się mówić do Marysi, jakby siedziała ze mną na kanapie. Opowiadałem jej, co przeczytałem, co zjadłem na obiad, jak się czuję. Może to głupie, ale czułem, że dzięki temu choć trochę żyję. Poza tym... nie miałem do kogo innego się odezwać. Aż w końcu zadzwonił ten telefon.
Telefon, który zmienił wszystko
Dźwięk dzwonka wyrwał mnie z drzemki. Spojrzałem na zegar – dwunasta piętnaście. Na ekranie wyświetlił się numer, którego nie znałem. Odruchowo odchrząknąłem, zanim odebrałem.
– Dzień dobry, pan Stefan N.? – zapytała kobieta po drugiej stronie.
– Tak, słucham.
– Mówi Barbara G. z ośrodka wsparcia seniorów na ulicy M. Dostałam pana numer od pana Piotra – byłego kolegi z pracy. Wspomniał, że może chciałby pan się zaangażować w nasz program wolontariatu międzypokoleniowego.
– Wolontariatu? – powtórzyłem niepewnie. – Ale ja jestem już na emeryturze.
– Właśnie dlatego. Szukamy kogoś z doświadczeniem życiowym. Starszego pana, który mógłby odwiedzać naszych młodszych podopiecznych. Dzieciaki z trudnych domów. Chodzi o rozmowę, grę w szachy, wspólne czytanie. Czasem po prostu obecność.
Zamarłem. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Ja? Opiekować się dziećmi? Przecież całe życie byłem księgowym. Nudnym, precyzyjnym, nieśmiałym. Z dziećmi nie miałem kontaktu od czasu, gdy moje wyfrunęły z domu.
– Nie musi pan odpowiadać od razu – dodała kobieta ciepło. – Proszę się zastanowić. Zapraszam na spotkanie w przyszłym tygodniu. Tylko porozmawiamy.
Zgodziłem się, zanim rozłączyłem się na dobre. Potem usiadłem w fotelu i przez długi czas patrzyłem w ścianę. Może i głupio to zabrzmi, ale od dawna nikt niczego ode mnie nie chciał. A teraz ktoś potrzebował... mnie?
Znowu wśród ludzi
W dzień spotkania w ośrodku ubrałem się jak na rozmowę kwalifikacyjną – wyprasowana koszula, marynarka, nawet buty wypastowałem. Głupie? Może. Ale chciałem zrobić dobre wrażenie. Chciałem poczuć, że jeszcze potrafię być kimś więcej niż tylko samotnym facetem. Ośrodek mieścił się w dawnym przedszkolu. Budynek z zewnątrz wyglądał niepozornie, ale w środku panował gwar, śmiech i… życie. Już od progu poczułem się dziwnie. Jakby ktoś uchylił drzwi do świata, który zapomniałem, że istnieje.
Barbara, ta sama kobieta, z którą rozmawiałem przez telefon, okazała się osobą w średnim wieku, z szerokim uśmiechem i oczami, które nie oceniały. Uściskała mnie jak dawnego znajomego.
– Panie Stefanie, mamy tu takiego jednego gagatka, który potrzebuje mądrego, spokojnego towarzysza. Nazywa się Krzyś. Dziewięć lat, wiecznie naburmuszony. Matka w szpitalu, ojca nie ma. Prawie nie odzywa się do nikogo. Ale myślę, że pan może być dla niego kimś ważnym – powiedziała.
Nie odpowiedziałem od razu. Dziewięć lat. Mały chłopiec, który nie ufa nikomu. Co ja mogłem mu dać? Stare opowieści o życiu w PRL-u i parę sucharów z lat młodości? Ale Barbara nie czekała na deklarację. Po prostu zaprowadziła mnie do jednej z sal.
– Krzyś, to pan Stefan. Będzie z tobą od czasu do czasu pogrywał w planszówki. Chcesz?
Chłopiec tylko wzruszył ramionami, nie patrząc mi w oczy. Ale nie uciekł. A ja poczułem, że właśnie przekroczyłem jakąś ważną granicę.
Poczułem się potrzebny
Z początku nasze spotkania z Krzysiem były ciche. On siadał przy stole, ja po drugiej stronie. Planszówki rozkładałem sam. Grał ze mną, ale bez słowa. Kiwał głową, gdy wygrywał, i wzruszał ramionami, gdy przegrywał. Ani razu nie zapytał, jak się nazywam. Ale przychodził.
To wystarczyło, że przychodziłem i ja. Czekałem na niego z termosikiem herbaty i paczką kruchych ciastek, które sam piekłem – bo przecież nie mogłem przyjść z pustymi rękami. Z czasem zaczął zabierać więcej ciastek niż jedno. Potem raz się uśmiechnął. Potem zapytał, czy mogę go nauczyć grać w warcaby. Któregoś dnia przyniósł zeszyt.
– Masz ładny charakter pisma – powiedział cicho, pokazując mi zadanie z matematyki. – Mógłbyś mi pokazać, jak się to robi?
I wtedy, dokładnie w tej chwili, poczułem w środku coś, czego nie czułem od lat. Coś ciepłego. Zaufanie. Potrzebę. Moje serce, przyzwyczajone do rytmu ciszy, zabiło szybciej.
– Jasne, Krzyś. Pokaż, co tam masz.
Zrobiłem herbatę, pokruszyłem ciastka na talerzyk i zaczęliśmy liczyć. Znowu miałem sens. Nie jako były księgowy. Nie jako wdowiec. Nie jako emeryt. Jako człowiek, którego ktoś potrzebował. Nie powiedział mi „dziękuję”. Ale kiedy wychodził, rzucił:
– Przyjdziesz też jutro?
Wyszedł pierwszy. A ja zostałem, z lekko mokrymi oczami i drżącymi dłońmi. Bo wiedziałem, że to dopiero początek.
Nie tego się spodziewałem
Z Krzysiem widywaliśmy się regularnie. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej. Czasem tylko graliśmy w gry, innym razem rozmawialiśmy o życiu. A raczej ja mówiłem, a on słuchał z pozorną obojętnością, ale widziałem, jak czasem drgnie mu kącik ust, jak zapamiętuje daty i nazwiska z moich opowieści. Przestał być tym chłopcem z problemami. Stał się Krzysiem – moim małym kumplem.
Któregoś dnia przyszła Barbara i usiadła obok mnie na ławce w ogrodzie.
– Chciałam panu coś powiedzieć – zaczęła. – Krzyś zrobił ostatnio ogromny postęp. W szkole, w zachowaniu. Psycholog powiedziała, że to dzięki regularnej obecności kogoś, komu może zaufać.
Milczałem. Nie potrafiłem znaleźć słów.
– I jeszcze jedno – dodała. – Krzyś poprosił, żeby pan był z nim na przedstawieniu szkolnym. Gra wilka w „Czerwonym Kapturku”. Chce, żeby pan był na widowni. Te słowa trafiły mnie jak grom. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Zbyt wiele lat czułem się nikomu niepotrzebny, a teraz… ktoś chciał, żebym był świadkiem jego małych zwycięstw.
W dniu przedstawienia ubrałem się jeszcze staranniej niż wtedy, gdy pierwszy raz przyszedłem do ośrodka. Usiadłem w drugim rzędzie. Gdy Krzyś wyszedł na scenę, rozglądał się po sali, aż w końcu mnie zauważył. Uśmiechnął się i poprawił kaptur wilka. Poczułem dumę. Taką, jaką kiedyś czułem, patrząc na własne dzieci. To nie był koniec, jakiego się spodziewałem na starość. To był nowy początek.
Nowy początek na stare lata
Często słyszy się, że starość to czas zamykania rozdziałów. Ludzie chowają się w swoich mieszkaniach, czekając, aż przyjdzie ten ostatni dzień. Też myślałem, że tak to wygląda. Że jestem tylko cieniem tego, kim byłem, i że już nikt nie będzie wypowiadał mojego imienia z prawdziwym zainteresowaniem.
Ale Krzyś nauczył mnie czegoś, czego nie potrafiłbym znaleźć sam. Dzięki niemu przestałem patrzeć wstecz i zacząłem żyć tu i teraz. Dzień po dniu, małymi krokami. Już nie analizuję, co było. Zamiast tego planuję – kiedy odwiedzimy zoo, co mu opowiem następnym razem, jakiego ciasta go nauczę piec. Tak, teraz pieczemy razem. Krzyś mówi, że moje kruche ciasteczka są „najlepsze na świecie” i że kiedyś będziemy je sprzedawać na festynie. Śmieję się, ale kto wie.
Nie jestem już tylko emerytem. Jestem kimś ważnym w czyimś życiu. I to jest więcej warte niż dawne tytuły zawodowe, premie i dyplomy. To jest sens, którego przez tyle lat mi brakowało. Nie dostałem drugiej młodości, ale dostałem coś cenniejszego – drugą szansę na bycie człowiekiem potrzebnym.
Na starość nie czekają na mnie puste pokoje, tylko mały chłopiec w kapturze wilka, który biegnie przez korytarz i woła:
– Stefan! Chodź, pokażę ci mój nowy rysunek!
I wiecie co? Biegnę.
Stefan, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa zobaczyła mnie ze znajomym i wywołała burzę w szklance wody. Teraz muszę się tłumaczyć mężowi”
- „Poleciłem szwagra do roboty, a teraz świecę za niego oczami. Ten nierób pokazał swoje prawdziwe oblicze”
- „Małżeństwo z prawnikiem było porażką. Udawałam szczęście, bo 10. każdego miesiąca trafiał przelew na moje konto”

