Reklama

Adam nie żyje. Mój mąż. Ojciec moich dzieci. Człowiek, którego kochałam. I którego, jak się potem okazało, wcale nie znałam. Ostatnie tygodnie były pełne ciszy. Był przy mnie ciałem, ale duchem… był gdzieś indziej. Patrzył przez okno godzinami, a na moje pytanie odpowiadał:

Jestem zmęczony.

Nie byłam zdziwiona, gdy zadzwonili ze szpitala. Serce. Szybko. Bez szans. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że ulga przyszła szybciej niż ból. Tylko że teraz… teraz ta ulga przeszła w coś innego. W gniew. W złość.

Zorganizowałam pogrzeb. Z godnością. Choć nie wiem, co to znaczy. Czy wdowa powinna stać prosto, ze złożonymi rękami i tą martwą miną, którą widuję na filmach? Czy powinnam płakać i rzucać się na trumnę? W środku wrzeszczałam, a na zewnątrz byłam zimna i twarda jak marmur. Wczoraj wieczorem, kiedy siedziałyśmy z córką w kuchni, zapytała:

– Mamo… co jeśli tata nas nie kochał?

Zamarłam. Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Bo w tej jednej sekundzie zrozumiałam, że ja sama już nie wiem, kim on był. Co było prawdziwe.

Zatkało mnie

Wiało. Zimny, nieprzyjemny wiatr smagał twarze, jakby niebo samo chciało przypomnieć, że nic nie trwa wiecznie. Stałam przy trumnie Adama, owinięta czarnym płaszcze. Dzieci milczały. Córka miała czerwone oczy, ale nie płakała. Syn patrzył w ziemię, jakby próbował policzyć ziarenka żwiru pod nogami. Tłum ludzi. Znajomi, sąsiedzi, daleka rodzina, ciotki, których nie widziałam od lat. Ksiądz mówił coś o odpuszczeniu win i wiecznym odpoczynku. Z jego ust to brzmiało jak formułka jak pacierz recytowany bez zrozumienia. Zerkając w stronę trumny, poczułam, że to nie była moja żałoba. To było coś publicznego, wystawionego na pokaz.

I wtedy ją zobaczyłam. Iwonę. Stała z boku. Elegancka, w ciemnym płaszczu, z włosami spiętymi w gładki kok. W rękach trzymała wieniec. Był duży, w oczy rzucała się złota wstążka. Podeszła spokojnym krokiem i położyła go tuż obok trumny. Kiedy odeszła kilka kroków w tył, zobaczyłam napis.

„Twoja na zawsze”.

Zatkało mnie. Bez zastanowienia zerwałam wstążkę i cisnęłam na ziemię. Ludzie wokół ucichli. Słyszałam tylko świst wiatru i szept jednej z kobiet:

Matko, co ona robi…

Moje dzieci zamarły. Córka odwróciła głowę, jakby wstydziła się patrzeć. Syn zrobił krok w tył.

On by tego chciał – powiedziała Iwona chłodno, patrząc mi prosto w oczy. – Masz coś do powiedzenia, to mów teraz – dodała, unosząc lekko brodę.

Nie przyszłaś tu, żeby go pożegnać, tylko mnie upokorzyć – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

On był mój – odpowiedziała bez cienia drżenia w głosie.

Stałam tam, pośród cmentarnych krzewów, wśród ludzi, którzy przyszli opłakiwać zmarłego. A ja walczyłam z żywą kobietą o martwego mężczyznę. I przez chwilę miałam wrażenie, że to nie ja straciłam grunt pod nogami. To cały ten świat.

Musiałam poznać prawdę

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Dzieci weszły pierwsze, zdjęły buty bez słowa i każde z nich zniknęło w swoim pokoju. Weszłam do kuchni, nalałam sobie szklankę wody, ale nie wypiłam. Stałam przy zlewie i patrzyłam przez okno na drzewo, którego gałęzie kołysał wiatr. Po kilkunastu minutach syn przyszedł do kuchni. Usiadł przy stole i nie podnosił wzroku. W końcu odezwał się cicho:

Kim była ta kobieta?

Westchnęłam. Chciałam powiedzieć, że nie wiem, ale przecież to nie była prawda. Wiedziałam. Nie chciałam tylko wiedzieć.

– To była… jego była – odpowiedziałam. – Zanim się poznaliśmy.

Tylko „była”? – zapytał, unosząc wzrok. – Czy coś więcej?

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie znałam odpowiedzi.

Nie wiem… chyba tak – odpowiedziałam w końcu, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.

Jak możesz tego nie wiedzieć?

To pytanie uderzyło mnie bardziej niż wszystko, co wydarzyło się na cmentarzu. Jak można nie wiedzieć, co się dzieje w twoim własnym małżeństwie? Jak można nie wiedzieć, że twój mąż przez całe życie kochał inną? Syn patrzył na mnie z rozczarowaniem. Może żal, a może tylko smutek. Chciałam mu powiedzieć, że to nie tak miało być, ale nie powiedziałam nic. Tylko odwróciłam się z powrotem do okna.

Wtedy pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Nie mogłam już żyć w niewiedzy. Bo jeśli Adam przez całe życie coś ukrywał, to ja musiałam się wreszcie dowiedzieć, kim był. I czy choć jedno z jego słów do mnie było prawdziwe.

Czułam się zdradzona

Wzięłam się za porządki w jego rzeczach dwa dni po pogrzebie. Nie chodziło o sprzątanie, nie oszukujmy się. Chciałam się czegoś dowiedzieć. Odszukać coś, co rozwieje moje wątpliwości, albo przeciwnie – wbije gwóźdź do trumny, tym razem mojej niewiedzy. Zacznę od szafy, potem biurko. W szufladzie, tej zamykanej na kluczyk, której zawsze „nie dało się otworzyć, bo zamek się zacina”, znalazłam koperty. Nie były nowe. Pożółkły papier, ręcznie zaadresowana, pismo kobiece, pochyłe, eleganckie. Otworzyłam pierwszą. Była od niej. Od Iwony.

„Czasami budzę się i mam wrażenie, że twoja ręka leży jeszcze na moim biodrze”.

Dalej nie przeczytałam. Zamrugałam szybko, jakby to mogło cofnąć słowa. Sięgnęłam po kolejne. Było ich kilkanaście. Różne daty. Niektóre sprzed ślubu, ale jeden z listów miał datę sprzed dwóch lat. Kończył się słowami:

„Twoja na zawsze”.

Usiadłam na łóżku. Trzymałam te listy na kolanach i patrzyłam na nie, jakby mogły same do mnie przemówić. Jakby te słowa, które tak pięknie brzmiały na papierze, miały mi wytłumaczyć, dlaczego przez lata żyłam z człowiekiem, którego nie znałam.

– Kłamał. Przez całe życie. Byłam ślepa. Głupia.

Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach, ale nie otarłam ich. Chciałam, żeby bolało. Bo tylko wtedy miałam szansę się uwolnić.

Nie wiedziałam, co powiedzieć

Znalazłam ją bez trudu. Miała salon kosmetyczny na obrzeżach miasta, o czym kiedyś przypadkiem wspomniała jedna z sąsiadek. Umówiłam się pod wymyślonym nazwiskiem, na manicure. Śmieszne. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Kiedy weszłam, od razu mnie poznała. Zamarła tylko na sekundę, ale wystarczyło.

– Chyba nie przyszła pani na paznokcie, prawda? – zapytała chłodno.

Przyszłam porozmawiać – odpowiedziałam i usiadłam naprzeciwko niej. – Czy on cię kochał?

Nie przestał. Nawet gdy się z tobą ożenił.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. To nie bolało tak, jak myślałam. Bolało gorzej. Cicho, od środka, jak powolne palenie.

– Dlaczego się ze mną nie rozwiódł? – zapytałam, a głos miałam taki spokojny, że sama się sobie dziwiłam.

Bo był tchórzem. I… ty miałaś dzieci.

Popatrzyłam na nią. Iwona westchnęła.

– Bo nie chciał nikogo ranić. Ale ranił nas obie. Tylko każdą inaczej.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę po prostu siedziałyśmy. Dwie kobiety, które przez lata żyły w cieniu jednego mężczyzny. A on... już milczał na zawsze.

Mieli mi za złe

Wieczorem usiedliśmy razem. Po raz pierwszy od pogrzebu. Ja, córka i syn. Kuchnia była cicha, zbyt cicha. Nikt nie jadł. Herbata ostygła. Dzieci patrzyły na mnie tak, jakby czekały, aż powiem coś, co rozwieje ich niepokój. Albo jakby już wiedziały i chciały tylko usłyszeć potwierdzenie.

– Muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam.

Głos miałam matowy, jakbym mówiła z dna jakiegoś zbiornika.

– Znalazłam listy. Od tej kobiety. Od Iwony.

Córka zamrugała.

– Tej, która przyszła na pogrzeb taty?

– Tak. W biurku waszego taty były listy. Kilkanaście. Pisała do niego przez lata. On jej odpisywał.

Zapanowała cisza. Taka, która nie zbliża ludzi, tylko ich od siebie oddziela.

– Tato umarł, a my dowiadujemy się, że nie był tym, za kogo go mieliśmy? – powiedziała w końcu córka. – Po co nam to powiedziałaś? – zapytała, patrząc na mnie z bólem, ale bez krzyku. – Po co to wszystko?

Zawahałam się. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć słowa, jakby to coś mogło zmienić.

– Bo nie chcę już żadnych kłamstw – odpowiedziałam.

Syn wstał, oparł się o blat i patrzył przez okno.

– A może niektóre kłamstwa są lepsze? – rzucił cicho. – Może wolelibyśmy nie wiedzieć?

Chciałam mu powiedzieć, że nie potrafiłam już ich chronić przed prawdą. Że ja też przez lata żyłam w czymś, co teraz okazało się półcieniem. Ale milczałam. Bo wiedziałam, że nie ma słów, które mogłyby coś naprawić.

Olga, 44 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama