Reklama

Nie wiem, czy to było bardziej naiwne, czy po prostu ludzkie, ale naprawdę wtedy wierzyłam, że jakoś to będzie. Że wszystko się ułoży, jeśli tylko się postaram. I że miłość wystarczy. Z Adamem poznaliśmy się na początku pandemii. On był tym typem faceta, który potrafi sprawić, że czujesz się bezpieczna. Serio – w środku największego chaosu, kiedy świat dookoła trząsł się w posadach, on potrafił ugotować mi rosół, włączyć komedię z lat 90. i powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”. I to jeszcze tak, że mu wierzyłam.

Nie powiedziałam od razu, że jestem w ciąży. Bałam się. Nie byliśmy razem długo, ale kiedy już się dowiedział, powiedział tylko:

— Damy radę. Zamieszkaj ze mną. Nie będziesz sama.

Wtedy to miało sens. Byłam zakochana, w ciąży, bez pewnej pracy i z wynajmowanym mieszkaniem, w którym grzyb wychodził znad szafki kuchennej. A on miał własne cztery kąty. Mieszkał jeszcze z matką, ale mówił, że to tymczasowe. Że zaraz coś znajdziemy razem.

Wprowadziłam się do nich pod koniec trzeciego miesiąca. Trochę mnie to męczyło, bo wiedziałam, że to nie nasze miejsce, że jest „jej”, nie moje, ale bardzo chciałam wierzyć, że to tylko etap przejściowy. Że przecież każda przyszła mama czasem musi z czegoś zrezygnować.

Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, pojawił się już na samym początku. Teresa, mama Adama, nie powiedziała: „Cieszę się, że jesteś z nami”, tylko „No to teraz trzeba będzie wszystko poukładać od nowa”. Nie lubię wspominać, jak bardzo się wtedy starałam. Kupowałam kwiaty, żeby uczynić salon „bardziej swojskim”. Sprzątałam po obiedzie, mimo że nie byłam gościem. Uśmiechałam się, kiedy robiła aluzje, że „to nie takie łatwe być mamą, oj nie”.

Adam śmiał się wtedy, obejmował mnie od tyłu i mówił:

– Nie przejmuj się. Ona po prostu tak ma.

I ja to łykałam. Bo chciałam, żeby nasza przyszłość wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażaliśmy. Razem. Tyle że nie wiedziałam, że w tej przyszłości ja jestem sama. Że kiedy przyjdzie co do czego, Adam nie będzie po mojej stronie. Ale wtedy, na początku, jeszcze mi to nie przeszkadzało.

Nie byłam spokojna

— Może ty nie powinnaś tyle spać w dzień, bo potem w nocy nie możesz – rzuciła Teresa, gdy ziewnęłam po obiedzie.

To był trzeci dzień po tym, jak się wprowadziłam. Niby drobiazg, nieszkodliwa uwaga, ale sposób, w jaki to powiedziała, ton, którego użyła, sprawił, że poczułam się jak dziecko, które ktoś właśnie skarcił przy stole. Adam siedział obok, zajadał schabowego i w ogóle nie zareagował. Nie pierwszy raz.

Jeszcze tego samego dnia weszła do naszej sypialni bez pukania, bo musiała zobaczyć, czy firanki nie wiszą za nisko i się nie pogniotą od kaloryfera. Nawet nie zapukała. Kiedy powiedziałam Adamowi, że czuję się pozbawiona prywatności, tylko wzruszył ramionami.

— Julia, nie przesadzaj — mruknął. — Ona tu mieszka całe życie, musi się przyzwyczaić, że jest ktoś jeszcze.

— A ja muszę się przyzwyczaić, że nie mam swojego kąta, tak? — rzuciłam z goryczą.

— Kochanie, po prostu bądź dla niej miła — ciągnął łagodnie, jakby nic do niego nie docierało. — Ona się o ciebie martwi.

I tak codziennie. „Zjadłaś parówki z lodówki? One były dla Adama”. „Ojciec Adama też był taki spokojny, że aż człowiek się musiał domyślać, co myśli. Ty też taka jesteś”.

Nie, nie byłam spokojna. Byłam cicho, bo próbowałam trzymać nerwy na wodzy. Aż któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy z Adamem we dwoje, wybuchłam:

— Dlaczego nic nie mówisz, kiedy ona mnie traktuje jak dziecko?

Adam nawet nie podniósł głowy znad telefonu.

— Bo nie chcę się z nią kłócić, Julia — stwierdził po prostu. — Ona tylko chce dobrze.

I wtedy pierwszy raz pomyślałam: A co, jeśli jemu to wszystko pasuje?

Czekałam cała nabuzowana

Zaczęło się od wyprawki. Chciałam sama wszystko wybrać – łóżeczko, kołyskę, kolory pościeli, delikatne ubranka. Spędziłam godziny, przeglądając strony internetowe, porównując składy materiałów. Zamarzyłam o delikatnej mięcie i beżu.

— A nie za smutne to? — Teresa zerknęła mi przez ramię. — Wokół dziecka powinno być kolorowo, nie ponuro jak w grobie.

Uśmiechnęłam się sztywno, ale nie odpowiedziałam. Trzy dni później wróciłam z pracy i zastałam pokój w trakcie przemeblowania. W rogu stała ogromna, pluszowa żyrafa, na ścianie wisiały pstrokate naklejki z bajek, a łóżeczko zakrywała różowa pościel w księżniczki.

— Co to ma być? — wycedziłam, choć w sumie nie musiałam o pytać.

— Dostałam wszystko od koleżanki z pracy. Szkoda, żeby się zmarnowało. Kolory są przyjazne, takie wesołe. – Teresa wzruszyła ramionami. – Ty jeszcze nie jesteś matką, więc nie wiesz, co najlepsze dla dziecka.

Poczułam, jak zalewa mnie gniew. Weszłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Kiedy Adam wrócił, czekałam cała nabuzowana.

– Ona nie ma prawa decydować za mnie! — rzuciłam ostro, gdy tylko wszedł.

— Przecież to tylko pokój… — jęknął. — Przestań się czepiać.

Tego wieczoru nie odezwałam się już ani słowem. Ale w środku nadal mną telepało.

Następnego dnia Teresa rzuciła mi „niewinny” komentarz przy śniadaniu:

— Powinnaś jeść mniej białego pieczywa. Spójrz na biodra… No i dziecku też to nie służy.

Wtedy nie wytrzymałam.

— To moje ciało i moje dziecko — powiedziałam ostro.

— Jeszcze nie urodziłaś, a już się wymądrzasz? – fuknęła. — Poczekaj, jeszcze ci się wszystko w głowie przewróci, jak nocami będziesz ryczeć z bezsilności.

Spojrzałam na Adama. Nawet nie drgnął. I wtedy pomyślałam drugi raz: On mnie nie broni, bo może mu to nie przeszkadza.

To był koniec

Nadeszła niedziela. Padało od rana, a ja ledwo wstałam z łóżka. Byłam w szóstym miesiącu i miałam coraz większe problemy ze swobodnym poruszaniem. Poszłam do kuchni napić się wody, ale kiedy usłyszałam głosy z salonu, zatrzymałam się w pół kroku. Z jednej strony chciałam usłyszeć, o czym mówią, z drugiej — bałam się tego, jakie słowa mogą paść.

— Adam, no bądź rozsądny — mówiła Teresa. — Wpakowała się do ciebie z tym brzuchem i teraz wszystko będzie na twojej głowie. Myślisz, że to przypadek?

Zrobiło mi się niedobrze.

– Mamo… nie mów tak — zaprotestował słabo Adam. — To nie było planowane.

— No właśnie! — W głosie jego matki pobrzmiewał triumf. — I może czas się zastanowić, czy naprawdę chcesz się w to ładować. Jeszcze nie jest za późno. Można to jakoś odkręcić.

Zapadła cisza. A ja stałam tam jak zamrożona, z wodą w ręce. Czekałam, aż Adam coś powie. Aż zaprotestuje. Gdyby chociaż szepnął raz jeszcze: „Nie mów tak, mamo”. Ale nie. Nie doczekałam się. Wobec tego weszłam do pokoju.

— Naprawdę tak o mnie myślisz? — spytałam, ledwo panując nad głosem.

Adam zerwał się z kanapy jak oparzony. Teresa tylko skrzyżowała ramiona na piersi.

— Julia, to nie tak… — zaczął Adam.

— Nie tak? — przerwałam. — Kiedy twoja matka mówi, że się do ciebie „wpakowałam z brzuchem”, a ty milczysz, to jak niby jest?

Adam nie wiedział, co powiedzieć. Gapił się na mnie z otwartymi ustami. A Teresa? Wzruszyła tylko ramionami.

— Mówię tylko to, co każdy by pomyślał — burknęła.

— Nie każdy traktuje kobietę w ciąży jak intruza – odparowałam.

— To nie jest twoje mieszkanie — syknęła Teresa.

— Wiem. — Uśmiechnęłam się do niej chłodno i uniosłam dumnie głowę. — I właśnie dlatego długo tu już nie zabawię.

Poszłam do sypialni. Tam wzięłam głęboki oddech. To był koniec.

Odchodzę

Zaczęłam pakować się po północy. Po cichu, żeby nikogo nie obudzić. Skręcało mnie brzuchu z nerwów – jakby i dziecko dokładnie wiedziało, że musimy się stąd wynosić. Że nie jesteśmy tu mile widziane. Rzeczy składałam automatycznie, jedną za drugą. Najpierw te dla małej – ubranka, kocyki, kremy. Potem moje. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, reszta mogła poczekać. Albo nawet przepaść.

Nie płakałam ani przez chwilę. Płakałam przez poprzednie tygodnie, gdy z dnia na dzień czułam się coraz bardziej niewidzialna. Teraz nie było już po co wylewać łez. Wiedziałam, że muszę stamtąd uciekać: dla siebie i dla niej.

Adam obudził się, kiedy domykałam walizkę.

— Co ty robisz? — zapytał zaspanym, zdezorientowanym głosem.

— Odchodzę — oświadczyłam spokojnie.

— Teraz? W nocy? — wymamrotał.

— A co to zmienia? — Wzruszyłam ramionami. — Przecież już dawno mnie tu nie ma. Dla ciebie już dawno jestem nikim.

— Julia, przecież… — Zawahał się przez moment. — Nie wiedziałem, że to tak odbierzesz. Mama po prostu…

— Po prostu mogła mówić, co chce, a ty jej pozwalałeś — weszłam mu w słowo. — Wiesz, czego od ciebie potrzebowałam? Żebyś mnie chociaż raz obronił. Nie zrobiłeś tego. Nigdy.

Stał w drzwiach, w bokserkach, jak mały zagubiony chłopiec.

— Naprawdę chcesz odejść? — zapytał trochę ciszej.

— Już to zrobiłam. — Popatrzyłam z ukosa. — W twoich wyobrażeniach. W idealnej wizji świata twojej i twojej mamusi. Teraz tylko zabieram, co moje.

Na to nic nie powiedział. Przesunął się jedynie na bok, jakby robił mi miejsce.

Zamknęłam za sobą drzwi i wezwałam taksówkę. Zanim dojechałam do mamy, była trzecia nad ranem. A ona już na mnie czekała, jakby coś przeczuwała. Otworzyła drzwi w szlafroku i tylko mnie przytuliła.

— Dobrze, że wróciłaś — szepnęła. — Tu jesteś bezpieczna.

I wtedy, pierwszy raz od miesięcy, znowu się rozpłakałam.

Nie stworzymy rodziny

Przez pierwsze dni tylko spałam. Mama podawała mi jedzenie pod nos, nie zadawała pytań, nie naciskała. Wiedziała, że jeszcze nie czas. Wiedziała, że muszę odpocząć – od Adama, od jego matki, od wspomnienia siebie samej w tamtym domu.

Zaczęłam chodzić na terapię. Zgłosiłam się sama, bez żadnego namawiania Potrzebowałam porozmawiać z kimś, kto nie będzie mówił „a może przesadzasz” albo „ona pewnie nie chciała źle”. Może i nie chciała, Ale zrobiła. A Adam? On po prostu na to pozwalał.

Czasem się odzywał. Dzwonił. Nigdy z pretensją, raczej z próbą wyjaśnienia. Ale każde „chciałem ci tylko powiedzieć…” brzmiało jak wykręt. Nie odbierałam już później. Nie miałam siły na słuchanie jego usprawiedliwień. W moim brzuchu rosła mała istota. Kopała. Reagowała na muzykę, na mój śmiech, na mój płacz. Obudziła we mnie czułość. Tylko do niej– nie do niego.

— Dobrze, że jesteś— powiedziała mama pewnego wieczoru, kiedy siedziałyśmy razem na kanapie. – Razem sobie poradzimy.

– Wiem – odpowiedziałam. I to była prawda.

Nie miałam już złudzeń. Nie stworzymy z Adamem żadnej rodziny. To nie znaczyło jednak, że nie dam rady stworzyć kochającego domu dla mojego dziecka. Nawet gdyby miała być z nami tylko moja mama.

Julia, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama