„Byłam w 7. niebie, gdy szef wreszcie dał mi awans. Moja radość znikła szybciej niż przecenione towary na Black Friday”
„To było jak lot. Jakbym leciała w górę po tych mitycznych szczeblach kariery, o których mówi się na studiach, ale które zazwyczaj okazują się śliską drabiną prowadzącą donikąd. Tym razem było inaczej”.

Wiedziałam jedno – nie chcę wracać ani do rodzinnej miejscowości, ani do życia, w którym co drugie zdanie zaczyna się od „może kiedyś”. Gdy skończyłam studia, spakowałam walizkę, wzięłam od mamy słoik ogórków i ruszyłam w świat z przekonaniem, że w dużym mieście, pachnącym możliwościami, wszystko się zacznie: dorosłość, samodzielność, życie, w którym jestem kimś.
Spełniłam marzenia
Wynajęłam pokój z zielonymi zasłonkami, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, aż w końcu – trafiłam. Agencja kreatywna – sama nazwa brzmiała jak spełnienie marzeń. Po pierwszym dniu pracy wyszłam na zewnątrz i zadzwoniłam do mamy. Kipiałam z ekscytacji.
Od tamtej pory pracowałam z niespożytą energią. Nie wiedziałam nawet, że mam jej w sobie tyle. Kiedy szef mówił „super robota”, miałam ochotę skakać z radości. Kiedy starsza koleżanka z naszego działu klepała mnie po ramieniu i mówiła, że dobrze się zapowiadam, czułam, jak dosłownie puchnę z dumy.
To było jak lot. Jakbym leciała w górę po tych mitycznych szczeblach kariery, o których mówi się na studiach, ale które zazwyczaj okazują się śliską drabiną prowadzącą donikąd. Tym razem było inaczej. Tym razem byłam pewna – to jest to.
Chciałam zabłysnąć
Wyjazd integracyjny był dla mnie czymś w rodzaju rytuału przejścia. Miałam za sobą kilka tygodni intensywnej pracy, coraz odważniejsze zadania i… awans. Szef wręczył mi go oficjalnie, przy wszystkich, chwaląc moją kreatywność i zaangażowanie. Uśmiechałam się wtedy, ale serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Po godzinach myślałam tylko o tym, że w żaden sposób nie mogę tego zawalić. Mimo wszystko – byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że zasłużyłam.
Na wyjeździe czułam się pewnie. Zajęłam miejsce przy stole obok mojego szefa Pawła i Natalii. Paweł opowiadał anegdoty z poprzednich lat, a ja śmiałam się w odpowiednich momentach, słuchałam uważnie i dolewałam wina, kiedy trzeba było. Wiedziałam, że jestem zauważana. Kilka osób z zespołu rzucało w moją stronę spojrzenia, ale nie były to już spojrzenia sympatii.
Wcześniej Natalia podsuwała mi linki do inspiracji, tłumaczyła, jak działają nasze narzędzia, mówiła, że warto trzymać się blisko Pawła, bo lubi mieć swoich ludzi. Teraz prawie się do mnie nie odzywała.
Byłam podekscytowana
Wyszłam na taras przewietrzyć się i zapalić. Natalia też tam była. Stała z kieliszkiem wina, oparta o poręcz.
– Fajnie ci się wiedzie – powiedziała bez uśmiechu.
– Staram się. Chcę się nauczyć jak najwięcej.
– I szybko się uczysz, to trzeba ci przyznać – dodała, patrząc gdzieś w bok. – Paweł lubi pracować z takimi osobami, które nie zadają zbyt wielu pytań.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wcześniej Natalia była dla mnie jak mentorka, a teraz czułam, że coś jest nie tak. I nie chodziło o drobiazgi. Od tamtej chwili wyczuwałam w niej dystans.
Kiedy wróciłam do środka, dwie dziewczyny z działu siedziały razem, śmiejąc się z czegoś przy telefonie. Przeszłam obok nich, a one momentalnie zamilkły.
W pokoju, przed snem, leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. Czułam, że zaczynam tracić jakąś niewidzialną nić, która wcześniej łączyła mnie z zespołem. Wciąż byłam na fali, ale zaczynałam dostrzegać, że nie każdy się z tego cieszy. Zaczęło mnie to uwierać, chociaż nie umiałam jeszcze tego nazwać.
Coś się zmieniło
Po powrocie z wyjazdu zadań było więcej niż wcześniej. Paweł rzucał mi kolejne projekty, nie pytając, czy dam radę.
– To na jutro rano, dasz radę, prawda? – mówił, jakby to była tylko formalność.
Chciałam udowodnić, że potrafię. Zostawałam po godzinach, często sama w biurze, gdzie światło monitora było jedyną lampką w całym open space. Zespół trzymał się na dystans. Dziewczyny przestały odpowiadać na moje „cześć”. Gdy próbowałam zagadać w kuchni, Marta spojrzała na mnie z uśmiechem, który wcale nie był ciepły.
– Jak ty to robisz, że wszystko ci tak gładko idzie? – rzuciła, patrząc mi prosto w oczy.
– Staram się po prostu robić swoje – odpowiedziałam spokojnie.
– No pewnie. Niektórzy mają dar. Prawda, Anka?
Anka skinęła głową, nawet nie udając, że chce wchodzić w rozmowę. Odeszły razem, zostawiając mnie przy ekspresie z dłonią zaciśniętą na filiżance.
Miałam tego dość
W drodze do domu czułam, że coś nie gra. Przecież o to walczyłam – o zaufanie szefa, o odpowiedzialne zadania, o to, żeby być kimś, ale zaczynałam się zastanawiać, dlaczego coraz częściej wracałam do pustego mieszkania z uczuciem, jakbym komuś musiała się tłumaczyć. Nawet przed samą sobą.
To był zwyczajny poniedziałek. Otworzyłam skrzynkę mailową, a tam kolejne zadanie – na wczoraj. Paweł nie napisał nic nowego: „Zróbmy to na szybko, jutro prezentacja. Wierzę w ciebie”. To „wierzę w ciebie” bardziej mnie zmęczyło niż sama praca.
Zostałam w biurze do drugiej w nocy. Nikt już nie był zdziwiony, że tam siedzę. Marta i Anka nawet przestały się interesować, że zostaję do późna. W kuchni zniknęły rozmowy. Było tylko moje klikające „enter”. Następnego dnia weszłam do gabinetu szefa z gotowym projektem i wydrukowanym wypowiedzeniem. Położyłam je na biurku.
– To koniec – powiedziałam.
Uniósł wzrok znad laptopa.
– Słucham?
– Odchodzę. Składam wypowiedzenie.
Chciałam powiedzieć coś w stylu „dziękuję za wszystko”, ale nie miałam już w sobie nic, co brzmiałoby jak wdzięczność.
– Rozczarowujesz mnie jako człowiek – powiedział w końcu cicho.
– Pewnie, ale przynajmniej nie siebie – odpowiedziałam i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Zaczęłam od nowa
Spakowałam się szybko, nie miałam dużo rzeczy: kubek, notes, krem do rąk. Zamieszkałam z mamą. Mój pokój wyglądał tak samo jak wtedy, gdy go zostawiłam – zasłonki w groszki, biurko pod oknem, półka z książkami z liceum. Wracałam jako ktoś, kto przegrał, ale czułam, że właśnie tym razem nie przegrałam.
Zaczęłam szukać pracy, ale bez gorączki. Nie wysyłałam CV wszędzie, nie zależało mi na tym, żeby znów się wspinać po szczeblach kariery. Czasem zastanawiam się, czym właściwie jest dla mnie dorosłość. Kiedyś myślałam, że chodzi o sukces, własne mieszkanie, stanowisko. A teraz mam wrażenie, że dorosłość to raczej moment, w którym wiesz, czego nie chcesz, nawet jeśli nie masz pojęcia, czego chcesz.
Nie jestem pewna przyszłości. Nadal się boję, ale już nie daję się popychać. Przestałam się zgadzać na uśmiechy, za którymi coś się kryje i na pochwały, które kosztują więcej, niż się wydaje.
Czuję się wolna. Trochę zraniona, trochę lżejsza, ale jestem sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Aleksandra, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W plecaku córki znalazłam pozytywny test ciążowy. Zamiast od razu robić aferę, powiedziałam jej 1 kluczowe zdanie”
- „Mąż zawsze był jak bryła lodu. Gdy zaszłam w ciążę, myślałam, że to się zmieni, ale nawet widok śpioszków go nie rusza”
- „Mam 60 lat i nigdy nie byłam w związku. Myślałam, że przypadnie mi los starej panny, ale zdarzył się istny cud”

