„Byłam szczęśliwa, że córka bogato wyszła za mąż. Gdy ona opalała się na Majorce, ja ledwo miałam na chleb z dyskontu”
„Po tamtej rozmowie nie zadzwoniła już nigdy, nie odwiedziła mnie ani razu. Przez rok łudziłam się, że to przez pracę, przez obowiązki, przez przypadek. Ale z każdym kolejnym milczeniem czułam, że odchodzi”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie dziś zapytał, co to znaczy być matką, pewnie odpowiedziałabym: to znaczy tęsknić do bólu. Takiej tęsknoty nie leczy czas. Nie ma na nią maści ani leków. To taki rodzaj samotności, który rozsiada się przy stole na miejscu twojego dziecka.
Zostałam sama
Każdy mój dzień wygląda podobnie: przegląd gazet w starym fotelu, spacer do warzywniaka, czasem dzwoni Ela z drugiego piętra, czasem przyjdzie sąsiadka Zofia, pogadać o sąsiedzie z naprzeciwka. Ale większość dnia spędzam z własnymi myślami. A one są bezlitosne.
Nie rozumiem, co się wydarzyło. Przecież byłam dobrą matką. Nie idealną – takich nie ma – ale zawsze byłam na przedstawieniach, na studniówce, przy rozstaniach i pierwszych miłościach, przy przeziębieniach i egzaminach. A potem przyszła miłość Ani – Michał, właściciel sieci aptek. Przystojny, pewny siebie, z pieniędzmi. „Wreszcie ktoś porządny”, mówiła. „Wreszcie ktoś, kto mi wszystko da”.
Ślub odbył się cicho, bez pompy, ale i bez mojego udziału. Tłumaczyła, że to była szybka decyzja, że tylko oni i świadkowie. Michał nie chciał szumu, wolał dyskretnie. Powiedziała mi to przez telefon, trzy dni po fakcie.
Była szczęśliwa
Później dzwoniła raz na dwa tygodnie. Rozmowy były krótkie, konkretne. Opowiadała o nowych zasłonach, o samochodzie, który kupili, o wakacjach w Hiszpanii.
– Mamo, wszystko w porządku? – pytała czasem, ale nie czekała na odpowiedź. – Michał już wrócił, muszę kończyć.
Ostatni raz rozmawiałyśmy na Wielkanoc, trzy lata temu.
– Nie damy rady wpaść, Michał ma dyżury w aptekach, wiesz, jak to jest… Ale pomyślimy o tobie. Wesołych świąt, mamo.
Po tamtej rozmowie nie zadzwoniła już nigdy, nie odwiedziła mnie ani razu. Przez rok łudziłam się, że to przez pracę, przez obowiązki, przez przypadek. Ale z każdym kolejnym milczeniem czułam, że odchodzi. Nie fizycznie, nie nagle, tylko po kawałku.
Zimą wysiadało mi serce. Lekarka mówiła, że to jeszcze nic groźnego, tylko trzeba kontrolować. Dostałam tabletki, miałam chodzić na badania co dwa miesiące. Nie mówiłam o tym nikomu, nawet Eli. Po co? I tak nikt nie mógł mi pomóc. Zresztą… miałam córkę, przynajmniej na papierze.
Zapomniała o mnie
Zdarzały się dni, kiedy wstawałam i wszystko bolało. Nie z tych bólów, które leczy się maścią. Bardziej taki ciężar, który rozsiada się w klatce piersiowej i nie chce zejść. Czasem gotowałam coś na dwa dni, czasem nie gotowałam nic.
Raz poszłam do opieki społecznej. W okienku siedziała młoda kobieta, mogłaby być w wieku Ani. Miała starannie ułożone włosy i długie paznokcie. Spojrzała na moje papiery i powiedziała, że mogę starać się o zasiłek, ale muszę przynieść zaświadczenie od lekarza i wypełnić jeszcze kilka formularzy.
– Mam córkę – powiedziałam cicho. – Ale nie chcę być ciężarem.
Popatrzyła na mnie uważnie, może nawet ze współczuciem, ale nie zapytała więcej. Dała mi kartkę z listą dokumentów i odesłała. Wyszłam stamtąd z poczuciem, jakbym przyznała się do czegoś haniebnego. Do porażki, której nie potrafiłam sobie wybaczyć.
Któregoś dnia usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że to Ela albo listonosz, nie spodziewałam się nikogo innego. Nikt więcej nie miał powodu, żeby przychodzić do mnie tak bez zapowiedzi. Gdy otworzyłam, zamarłam.
Nie spodziewałam się
Stała tam Ania. Miała płaszcz do kostek, włosy spięte w niedbały kok i pudełko z cukierni owinięte w złoty papier. Uśmiechała się niepewnie, jakby nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy wstydzić.
– Mamo… pomyślałam, że cię odwiedzę – powiedziała cicho, jak uczennica prosząca o podwyższenie oceny.
– Po trzech latach? Dlaczego dziś? – zapytałam spokojnie, nie poruszając się ani o centymetr.
Zmieszała się. Przesunęła ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– Michał wyjechał służbowo. Pomyślałam, że może powinnam…
Nie dokończyła. Patrzyłam jej w oczy, a tam nie było czułości, tylko niepewność, może litość. Stała przede mną jak ktoś, kto odrabia zaległe obowiązki, bo tak wypada.
– Wiesz, co boli najbardziej? – powiedziałam prawie szeptem. – Nie to, że nie przyjechałaś. Nie to, że zapomniałaś o moich imieninach, urodzinach, świętach. Nawet nie to, że nie dzwoniłaś. Boli to, że nie zapytałaś, czy mam co jeść.
Nie odpowiedziała. Wciąż trzymała to pudełko jak talizman, który miał nas pogodzić. Zamknęłam drzwi powoli, bez złości. Po prostu wiedziałam, że jeśli je teraz otworzę, to już nigdy nie będę mogła ich zamknąć. A ja musiałam chronić to, co mi zostało.
Przyjechała z litości
Usłyszałam ciche stukanie obcasów na schodach. Nie wychylałam się przez judasza. Nie chciałam już widzieć, jak odchodzi.
Przez długi czas siedziałam na krześle przy stole i patrzyłam w okno. Pudełko z ciastem zostało pod drzwiami. Nie ruszyłam go. Leżało tam aż do wieczora, aż zrobiło się ciemno. Dopiero wtedy otworzyłam drzwi i przeniosłam je na parapet w kuchni. Nawet nie zajrzałam do środka.
Wróciłam do tego, co umiałam najlepiej – myślenia, przewijania w głowie rozmów, których nie było, zdań, które chciałam powiedzieć, ale nie powiedziałam. Słów Ani. Tych kilku, wypowiedzianych z wahaniem, z dystansem, jakby to była rozmowa z obcą kobietą, nie z matką.
Może powinnam ją wpuścić, posadzić ją przy stole, zapytać, jak się ma, jak Michał, jak apteki. Ale coś we mnie się nie zgodziło. Gdzieś głęboko poczułam, że to nie była potrzeba serca tylko wizyta z obowiązku. Może ktoś jej powiedział, że powinna się odezwać, może sumienie dało znać. Nie czułam, że przyszła do mnie – matki. Przyszła, bo wypadało.
Nie miałam żalu
Nie chodziło o ciasto ani o to, że przez trzy lata nie dała znaku życia. Chciałam tylko, by mnie zapytała, jak się czuję, czy boli mnie ręka, która drętwieje w nocy, czy mam z kim pogadać w święta, czy jest mi zimno, kiedy przychodzi listopad. Chciałam, żeby mnie dostrzegła jako człowieka, a nie tylko figurę z przeszłości.
W głowie wracała mi rozmowa sprzed wielu lat. Ania miała wtedy może sześć lat. Siedziałyśmy razem na kanapie, czytałam jej książkę o dziewczynce, która bała się burzy. Ania przytuliła się wtedy do mnie i powiedziała szeptem:
– Mamo, ty zawsze będziesz mnie kochać, prawda?
Pocałowałam ją w czubek głowy i odpowiedziałam bez wahania:
– Zawsze. Nawet jak będziesz dorosła i ważniejsza od mamy.
Uśmiechnęła się wtedy. Takie chwile zostają w pamięci do końca życia. Trzymają człowieka przy zdrowych zmysłach, kiedy wszystko inne się wali. A potem przychodzi dorosłość. I ani miłość, ani wspomnienia nie wystarczają, żeby utrzymać drugiego człowieka przy sobie.
Bożena, 67 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że córka będzie się mną opiekować. Oddawałam jej emeryturę, a ona odkładała ją na wakacje pod palmami”
- „Po powrocie z wakacji nie poznałam domu. Syn miał tylko podlewać kwiatki, a zamienił mieszkanie w śmietnik”
- „Po rozstaniu z chłopakiem byłam jak przekwitły bez. Wakacje w Hiszpanii z przyjaciółką sprawiły, że zakwitłam na nowo”

