Reklama

Mówią, że na starość człowiek potrzebuje spokoju. Może i tak. Ale ja bym wolała choć raz w tygodniu usłyszeć:

– Babciu, jak się czujesz? Może wpadnę na herbatę?

Nazywam się Helena. Mam siedemdziesiąt cztery lata, mieszkam sama w małym domku na obrzeżach miasta. Ogródek zadbany, pies sąsiadów szczeka codziennie o szóstej, a zegar w kuchni tyka tak głośno, że w nocy wydaje się, jakby walił młotkiem. Czasem myślę, że to on mi przypomina, że jestem jeszcze na tym świecie.

Zawsze byłam kobietą praktyczną. Nie narzekałam. Po śmierci męża przyjęłam to, co przyszło – samotność, ciszę, czasem odległe, echo głosów z przeszłości. Moje dzieci... cóż, każde żyje po swojemu. Monika pracuje, nie ma czasu. Paweł – ten to już dawno ma mnie gdzieś. Gdyby nie Natalia, wnuczka, pewnie bym zapomniała, jak wygląda czyjaś obecność w moim domu.
Ale wtedy stało się coś, co zdarza się raz na milion przypadków. Dosłownie.

Wygrałam kupę kasy

Pewnego dnia, jak zwykle zrobiłam sobie herbatę malinową, usiadłam przy stole i zaczęłam sprawdzać kupony z totka. Tak dla sportu, dla przyzwyczajenia. Tyle razy człowiek obstawiał te same numery, że aż szkoda było przestać. I nagle… serce mi stanęło.

– Dziecko, ja chyba wygrałam w totka – powiedziałam do Natalii, która właśnie kończyła herbatę, śmiejąc się z jakiegoś głupiego filmiku w telefonie.

– Co? – parsknęła, odrywając wzrok od ekranu.

– Milion... – wyszeptałam.

– Babciu, przestań. – Natalia zmarszczyła brwi. – To chyba jakieś stare losowanie.

– Nie. Dzisiejsze.

Wstała od stołu i złapała za mój kupon. Przez chwilę jej twarz była taka poważna, jak jeszcze nigdy. Spojrzała na mnie, potem znowu na kupon.

– Babciu... to... to chyba naprawdę się zgadza...

Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy. A potem się rozpłakałam. Nie ze szczęścia. Ze strachu. Bo wiedziałam, że to zmieni wszystko.

Świetnie! Oto Rozdział 1 – Cicha sensacja, trzymający się limitu 1500 znaków:

Córka nagle sobie o mnie przypomniała

Przysięgłam Natalii, że nikomu nie powiem. „Jeszcze mnie zjedzą żywcem”, zażartowałam. Ale w głębi duszy czułam, że coś się zmieniło. Zaczęłam chodzić inaczej. Trzymałam to w sobie jak święty sekret, ale tajemnice... one mają dziwną tendencję do wypływania. Po trzech dniach zadzwoniła Monika. Pierwszy raz od Bożego Narodzenia.

– Mamuś? – zabrzmiała słodko jak lukier na drożdżówce. – Co u ciebie? Jakoś tak... zatęskniłam.

– Zatęskniłaś? – parsknęłam, nie kryjąc ironii. – Skąd nagle masz mój numer, kochanieńka?

– Oj, zawsze miałam! – zaśmiała się nerwowo. – Po prostu jakoś... życie pędzi, wiesz. A teraz sobie przypomniałam, że dawno nie dzwoniłam.

Zawiesiłam wzrok na zegarze w kuchni. Tykał dokładnie tak samo jak w dniu losowania. Po raz pierwszy jego dźwięk wydał mi się podejrzanie donośny.

– Wpadnę jutro – dodała Monika. – Tak po prostu, bez okazji. Upiekę ci szarlotkę.

Bez okazji. Jasne. Po tylu miesiącach nagle przypomniała sobie, że ma matkę. I jeszcze ciasto mi przyniesie. Odłożyłam słuchawkę. W brzuchu ścisnęło mnie dziwne uczucie. Wiedziałam, że to dopiero początek.

To był teatrzyk

Zaczęli schodzić się jak aktorzy na próbę generalną. Najpierw Monika z szarlotką i fałszywym uśmiechem. Później Paweł z żoną – nie widziałam jej od trzech lat, a teraz całuje mnie w oba policzki i mówi, że „zawsze byłam dla niej jak mama”.

Przynieśli ciasto, sok malinowy i torbę „witamin dla seniora”.

– Mamo, a ty tak sama? – Paweł siadł obok na tarasie. – A gdyby ci się coś stało? No wiesz... upadek, coś... Może warto pomyśleć o pełnomocnictwie? Tylko tak na wszelki wypadek.

Uśmiechnęłam się, choć w gardle ściskało mnie jakby połknęła szklankę.

– Pełnomocnictwo... Aż tak się o mnie martwicie?

– No jasne! – zaśmiała się jego żona. – Mama to skarb. Trzeba ją chronić.

Wtedy przyszedł Tomek. Mój wnuk. „Przypadkiem był w okolicy”.

– Babciu, ale pachnie! Co tam dobrego? – zagadał, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami.

Obserwowałam to wszystko z boku, jakby to nie był mój dom. Jakby wszyscy przyszli tu odegrać sztukę „Idealna rodzina – komedia w trzech aktach”. I wiecie co? Oklasków nie będzie.

Mieli swój plan

Myśleli, że śpię. Że staruszka po dziewiątej odpada jak mucha w grudniu. Ale ja tylko leżałam, przy zgaszonej lampce, nasłuchując. Z kuchni dobiegały stłumione głosy. Najpierw Monika.

– Musimy z nią porozmawiać. Tak spokojnie, bez naciskania. Najlepiej wszyscy razem.

– No jasne – dodał Paweł. – Przecież nie będziemy się kłócić. To są jej pieniądze, ale... skoro wygrała, to może by się podzieliła? Jakoś... uczciwie.

– Dokładnie. Dzieci, wnuki. Każdy coś dostanie. Niech się poczuje, że ma rodzinę, co?

Zrobiło mi się słabo. Jeszcze nie zdążyłam z tych pieniędzy wydać złotówki, a oni już planują podział. Jakby w totka wygrał cały ród, a nie ja – Helena, która przez lata nie była nikomu potrzebna.

– I trzeba to załatwić szybko – powiedziała Monika. – Póki jeszcze jest taka... miła.

– Miła? – prychnął Paweł. – Nie żartuj.

Nie wytrzymałam. Wstałam, otworzyłam drzwi i weszłam do kuchni boso, w szlafroku.

– A może zamiast planować, jak mnie ograbić, zapytacie, czy w ogóle mam ochotę się dzielić? – spytałam.

Zamarli. Paweł opuścił wzrok, Monika pobladła.

– Mamo... – zaczęła, ale przerwałam jej.

Nie jestem głupia. I jeszcze żyję. Więc może nie róbcie z mojego życia podziału spadku za życia. Bo kto wie... może już wszystko rozdysponowałam.

Zamilkli. I dobrze. Bo prawdziwa rozmowa miała dopiero nadejść.

Spisałam testament

Nie spałam całą noc. Leżałam z otwartymi oczami, słuchając tykania zegara i próbując uciszyć burzę w głowie. Czy powinnam się podzielić? Oddać dzieciom po kawałku tej wygranej, jakby to była rodzinna chałka na święta?

Przez całe życie nie pytali, czy mam na opał. Nie dzwonili w listopadzie, żeby zapytać, czy nie marznę. A teraz – wielka miłość, serdeczne objęcia i gotowe koperty z pytaniami o pełnomocnictwa.
Ale to są moje dzieci. Moje wnuki. Choć boli, że miłość przyszła dopiero z pieniędzmi, przecież kiedyś trzymali się mojej spódnicy. Może to ja coś przegapiłam?

Kilka dni później zaprosiłam wszystkich na obiad. Natalia siedziała obok mnie, cicho, z wyraźnym napięciem. Paweł i Monika udawali, że wszystko gra, ale widziałam, jak zerkają na kopertę leżącą przede mną.

– Spisałam testament – powiedziałam w końcu. – I... wciąż się zastanawiam.

Mamo, chodzi tylko o sprawiedliwość – Monika uniosła brew.

– Właśnie – przytaknął Paweł. – Wszyscy jesteśmy rodziną.

– Wszyscy? – spojrzałam im w oczy. – Czy byliście nią również wtedy, gdy byłam w potrzebie?

Cisza. Nie powiedziałam jeszcze, jak zdecydowałam. Może jeszcze nie wiedziałam. Ale wiedziałam jedno – dziś naprawdę pierwszy raz słuchali mnie uważnie.

Nagle się troszczyli

Po tym obiedzie coś się zmieniło. Monika zaczęła przyjeżdżać z zupkami w słoikach, które kiedyś uważała za „obciach z PRL-u”. Paweł zaczął mnie zapraszać na spacery – ten sam Paweł, który wcześniej nie miał czasu odebrać mojego telefonu. Nawet Tomek przyniósł mi książkę o ogrodnictwie, choć wiem, że nie odróżnia pelargonii od kalafiora.

– Babciu, chcesz, to ci posadzę nowe kwiatki – rzucił z miną niewinnego aniołka.

– Tylko nie zapomnij, gdzie masz ręce – mruknęłam, udając, że nie widzę, jak zerka na telefon, który wciąż leżał ekranem do góry.

Zrobiło się miło. Zbyt miło. A ja nie jestem głupia. Wiem, jak wygląda teatr i kiedy aktorzy przesadzają z gestem. Tylko Natalia się nie zmieniła. Wciąż przychodziła bez zapowiedzi, w dżinsach i rozciągniętym swetrze, czasem z bułką w dłoni i herbatą na wynos. Siedziałyśmy razem w ciszy. Prawdziwej, nie tej udawanej, w której ktoś zerka ukradkiem na kopertę z testamentem.

– Nie wiem, dziecko... Może lepiej było udawać, że nic się nie stało – powiedziałam, patrząc na złotą jesień za oknem.

– Nie, babciu. Pokazałaś im wszystkim, kto jest kim – szepnęła Natalia, ściskając moją dłoń.

I wtedy poczułam coś rzadkiego. Spokój. Nie z powodu pieniędzy. Z powodu prawdy.

Tylko wnuczka zasłużyła

Siedziałam przy stole i przeglądałam stare zdjęcia. Monika miała wtedy jeszcze warkoczyki, Paweł – kolana poranione od piaskownicy. Na jednym zdjęciu był mój mąż – z tą swoją wiecznie rozczochraną grzywką i uśmiechem, którego nie widziałam już od tylu lat. Patrzyłam na te twarze i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy wszystko się popsuło. Czy to był jeden moment? Jedna rozmowa, której nie odbyliśmy? A może po prostu życie tak robi – rozciąga ludzi jak stary sweter. A potem przychodzi kasa i wszystko pęka.

Po ogłoszeniu testamentu zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Telefon przestał dzwonić, drzwi nie skrzypiały od odwiedzin. Monika wysłała tylko jednego SMS-a: „Przesadziłaś”. Paweł nawet tego nie napisał. A Tomek – cóż, nawet nie próbował udawać, że mnie jeszcze lubi.

Została tylko Natalia. To ona dostanie wszystko. Przychodziła, jak zawsze – w dresie, z bułką i herbatą, jakby nic się nie zmieniło. Jakby nie chodziło o milion.

– Nie jesteś sama, babciu – powiedziała kiedyś, patrząc na mnie spod grzywki.

Uśmiechnęłam się wtedy. Bo choć było mi cholernie przykro, to wiedziałam, że ma rację. Nie zostałam sama. Straciłam dzieci, które chciały tylko wygraną. Ale zachowałam kogoś, kto był przy mnie jeszcze zanim cokolwiek wygrałam. I to było więcej warte niż cały ten przeklęty totolotek.

Helena, 74 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama