„Byłam przy dziadku do samego końca, a nic mi się nie należało. Ktoś musiał maczać palce w jego testamencie”
„W salonie dziadka było duszno, jakby kurz zawisł w powietrzu ciężarem milczenia. Siedzieliśmy w półokręgu, jak na przedstawieniu, w którym nikt nie znał scenariusza, ale wszyscy chcieli być głównymi bohaterami. Roman rozsiadł się w fotelu po dziadku”.

- Redakcja
W dzieciństwie każde lato spędzałam u dziadka Zygmunta. Jego willa, zanurzona w zieleni i cieniu starych drzew, pachniała kurzem, lawendą i przeszłością. Gdy dorosłam, wszystko się zmieniło – tylko jedno pozostało niezmienne: nasze wieczorne herbaty przy dębowym stole w kuchni. Siedzieliśmy wtedy w ciszy albo rozmawialiśmy o jego młodości, o wojnie, o babci, o tym, jak bardzo świat się zmienił. W jego głosie było coś kojącego, jakby jego wspomnienia przykrywały ciężar moich własnych lęków.
Opiekowałam się nim do końca
Gdy był już słaby, nosiłam mu herbatę do łóżka. Masowałam obolałe stopy. Zmieniałam pościel. Nigdy nie mówił, że mnie kocha, ale wiedziałam to zawsze.
Willa dziadka... kiedyś tętniła życiem. Teraz była jak stary człowiek – pełna stukających zegarów, zmechaconych narzut i powietrza, które pachniało pamięcią. Mimo to czułam, że to mój dom. Znałam każdą skrzypiącą deskę, każdy cień, który przesuwał się po ścianach po zmroku.
Aż w końcu przyszli oni. Rodzina. Wujek Roman – ten wilk w garniturze, który zawsze wraca, gdy czuć pieniądze. Mama z tatą – Irena i Marek – jak zwykle zdystansowani, formalni. I pozostali – ciotki, kuzyni. Przyjechali, jak sępy, na odczyt testamentu.
Nie mogłam spać tej nocy. Coś we mnie krzyczało, choć nie potrafiłam tego nazwać. Lęk? Przeczucie? Może to tylko wyobraźnia. Ale kiedy Roman uśmiechnął się, witając mnie w drzwiach – wiedziałam. Coś było nie tak.
W salonie dziadka było duszno, jakby kurz zawisł w powietrzu ciężarem milczenia. Siedzieliśmy w półokręgu, jak na przedstawieniu, w którym nikt nie znał scenariusza, ale wszyscy chcieli być głównymi bohaterami. Roman rozsiadł się w fotelu po dziadku. Tym samym, z którego nie pozwalał nikomu korzystać. Patrzyłam na niego i w myślach powtarzałam sobie, że nie dam się sprowokować.
Notariusz otworzył teczkę i poprawił okulary. Zanim zaczął czytać, spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
– Testament Zygmunta Nowackiego, sporządzony dnia piątego lutego... – zaczął. – W skład spadku wchodzi: willa, ogródek działkowy i środki zgromadzone na kontach bankowych.
Przełknęłam ślinę. Willa to był mój dom. Działka to nasza wspólna ucieczka od miasta, gdzie sadziliśmy pomidory. A konto? Nie obchodziło mnie. Ale wtedy padły słowa, które zamroziły mi dłonie.
– Wszystkie wymienione składniki majątku zapisuję mojemu synowi Romanowi.
Zadrżała mi powieka
Nie chciałam patrzeć na nikogo, ale kątem oka zobaczyłam, jak Roman uśmiechnął się lekko, niby zaskoczony, niby pokorny.
– Barbarze zapisuję zegarek kieszonkowy mojego ojca, pamiątkę rodzinną.
Zrobiło mi się gorąco. Otworzyłam usta i powiedziałam głośniej, niż zamierzałam:
– To wszystko? Serio?!
Roman podniósł głowę, jakby pierwszy raz zauważył, że jestem w pokoju.
– Nie wiedziałem… Tata nic nie mówił… – mruknął.
Nie odpowiedziałam. Szukałam wzrokiem wsparcia, ale Marek spuścił wzrok. Wbił go w podłogę, jakby nagle znalazł tam coś bardzo interesującego. Mama odchrząknęła i poprawiła spódnicę. Nikt nie spojrzał mi w oczy.
W głowie mi huczało. Ten zegarek słyszał więcej wspomnień niż Roman kiedykolwiek. Był ze mną i z dziadkiem przez wszystkie te popołudnia, kiedy czas płynął tylko dla nas. A teraz miał być wszystkim, co mi po nim zostanie?
Czy to możliwe, że dziadek naprawdę tak postanowił?
Zamknęłam drzwi zbyt mocno, jakby to ich dźwięk miał uderzyć ich bardziej niż moje słowa. Mama siedziała przy stole w kuchni, z filiżanką herbaty, której nawet nie tknęła. Ojciec stał przy oknie, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Oboje wyglądali, jakby wiedzieli, że tu przyjdę. Jakby czekali.
– Dlaczego? – zapytałam. – Przecież byłam z nim codziennie.
Ojciec nie odpowiedział od razu. Otarł dłoń o spodnie, jakby miał je spocone.
– To był jego wybór – powiedział cicho.
– Może miał swoje powody – dodała mama. – Nie wiemy, co czuł. On… czasem nie mówił wszystkiego.
– A wy nie zamierzacie nic z tym zrobić? – podniosłam głos.
Mama spojrzała na ojca, ale on znowu uciekł wzrokiem. Westchnęła i wstała, chcąc mnie dotknąć, ale cofnęłam się o krok. Nie chciałam jej dotyku. Chciałam odpowiedzi.
– Może Roman coś zrobił… może na niego wpłynął – wyrzuciłam z siebie.
Ojciec zacisnął zęby i zaczął chodzić po kuchni. Mama usiadła z powrotem.
– On był wtedy już bardzo słaby – powiedziała cicho. – Niektóre dni… nie pamiętał, co się działo.
Nie wierzyłam. Przecież do samego końca miał jasność umysłu. Przecież rozmawialiśmy o sprawach ważniejszych niż testament.
Spojrzałam na nich. Ojciec sztywny jak mur, mama rozbita, z głosem, który drżał przy każdym słowie. I zrozumiałam, że nie zrobią nic. Nie podważą testamentu. Nie zapytają Romana. Nie będą drążyć. Nie chcą wiedzieć.
I nagle poczułam się, jakby ktoś odsunął mi krzesło spod nóg. Jakby wszystko, co budowałam przez ostatnie lata – opiekę, lojalność, miłość – zostało zapisane w testamencie jako „zegar kieszonkowy”.
Szłam do kuchni po szklankę wody
W środku było ciemno, ale światło sączyło się spod uchylonych drzwi salonu. Usłyszałam głosy. Zamiast wejść, przystanęłam w progu.
– To nie był ten testament, który widziałem rok temu – powiedział ojciec. Mówił cicho, ale jego głos miał ten specyficzny ciężar, który zawsze przychodził, gdy czuł się bezradny.
– Roman go odwiedzał wtedy często. I nagle wszystko się zmieniło… – mama westchnęła.
Zamarłam.
– Miał wpływ – dodał ojciec. – Ojciec nie był już sobą. Nie ten sam człowiek.
Otworzyłam drzwi gwałtownie. Oboje zamilkli. Mama podniosła się z krzesła, ojciec zrobił krok w tył.
– O czym wy mówicie?! Co zrobił Roman?! – głos mi zadrżał, ale nie zamilkłam.
Mama spojrzała na ojca, jakby to on miał coś powiedzieć. On patrzył na mnie, jakby szukał we mnie dziecka, które może jeszcze ochronić milczeniem.
– Powiedzcie mi prawdę – rzuciłam. – Chociaż raz.
– Basia… – zaczęła mama – to nie tak prosto. Nie mamy dowodów.
– Ale coś się stało. Coś, czego nie chcecie mi powiedzieć.
Ojciec odwrócił się i usiadł na krześle.
– Zobaczyłem ten pierwszy testament, rok temu – powiedział. – Wtedy wszystko było dla ciebie. Dla ciebie i dla Teresy. Potem Roman zaczął przychodzić. Dziadek się zmienił. A ja… nie pytałem. Nie chciałem widzieć.
Złapałam się blatu. Jakby kuchnia nagle przestała być moim miejscem. Czułam, jak w mojej głowie kotłują się pytania. Kłamali mi w oczy. Nie z niewiedzy. Ze strachu, wygody. Może z wstydu.
I zrozumiałam, że jeśli chcę prawdy – muszę jej szukać sama.
Ciotka Teresa mieszkała zaledwie kilka ulic dalej, w bloku z wielkiej płyty, którego klatka schodowa pachniała gotowaną kapustą i starą farbą. Zapukałam. Otworzyła niemal od razu, jakby czekała.
– Wejdź – powiedziała tylko.
W środku było ciepło i ciemno. Usiadłyśmy przy kuchennym stole, przy którym jadłam sernik jako dziecko. Teresa nalała mi herbaty, ale nie sięgnęłam po nią.
– Powiedz mi prawdę – zaczęłam. – Ty wiesz, co się stało.
Spojrzała na mnie długo, jakby ważyła, ile może mi powiedzieć.
– Roman był tu często. Ostatnie tygodnie przychodził niemal codziennie – powiedziała w końcu. – Twój dziadek był już wtedy bardzo słaby. Zapominał imiona, gubił się w rozmowie.
– Ale ja z nim rozmawiałam… do końca był przytomny – szepnęłam.
– Tak. Ale tylko przy tobie. Czasem miał przebłyski. I wtedy mówił, że „Roman wie najlepiej, że Roman się tym zajmie”. Miał do niego… dziwną ufność. Jakby Roman obiecał mu coś, czego my nie rozumieliśmy.
Zamilkła na chwilę, a potem dodała:
– Widziałam, jak wychodził z dokumentami. Z teczką. Dwa razy. I zawsze był nerwowy, pośpieszny. Twój dziadek był zmęczony, nie protestował.
Zacisnęłam pięści. Pamiętałam te dni – przychodziłam, a dziadek spał więcej niż zwykle. Mówił krótko, wymijająco. A ja myślałam, że to choroba.
– I nic nie zrobiłaś? – zapytałam.
– Byłam tylko siostrą. Nie miałam wglądu, nie miałam prawa. I nie wiedziałam, co dokładnie się dzieje – odparła. – Ale to nie był ten sam Zygmunt. To był człowiek, który bał się śmierci i szukał oparcia. A Roman… on wie, jak mówić, żeby zdobyć zaufanie.
Patrzyłam na nią, ale widziałam przed oczami dziadka. Jego ręce, które trzymałam, gdy zasypiał. Jego głos, który teraz brzmiał w mojej głowie jak echo, które nigdy już nie odpowie.
Czy moja opieka była dla niego niczym?
Czy wystarczyła obecność Romana i kilka słów, by przekreślić wszystko?
Zadzwoniłam do wszystkich i poprosiłam, żeby przyszli. Do willi. Chciałam spojrzeć im w oczy. Roman przyjechał pierwszy, jak zwykle punktualny. Wszedł pewnym krokiem, jakby wciąż był gospodarzem. Mama z tatą przyszli chwilę później. Siedzieliśmy w salonie. Tym razem to ja zajęłam fotel dziadka.
– Zabrałeś nie tylko dom – powiedziałam do Romana. – Zabrałeś mi dziadka.
Spojrzał na mnie, bez cienia zdziwienia. Usiadł powoli, złożył dłonie jak na spotkaniu biznesowym.
– Zająłem się tym, czego ty nie byłaś w stanie udźwignąć – odpowiedział spokojnie.
– Co ty wygadujesz?! – podniósł głos ojciec. – To był mój ojciec. A ty go zmanipulowałeś.
Roman westchnął i wzruszył ramionami.
– Widziałem, w jakim był stanie. Potrzebował decyzji. Pomocy. A Basia… była za blisko. Nie widziała, że on się rozpada.
– Byłam z nim każdego dnia! – krzyknęłam. – Ty pojawiłeś się nagle, i nagle wszystko się zmieniło!
– On mi ufał – odpowiedział chłodno Roman. – Nie wciągajcie mnie w wasze rozczarowania.
Mama próbowała przerwać, powiedzieć coś pojednawczego, ale nikt jej nie słuchał. Tata wstał, spojrzał Romanowi w twarz i przez chwilę milczał. Potem głos mu zadrżał.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że może on naprawdę chciał ci to oddać. Ale nie dlatego, że ci ufał. Tylko dlatego, że się ciebie bał.
Roman nie odpowiedział. Ale nie zaprzeczył. Siedział spokojnie, jakby wszystko to już raz przeżył. Jakby nic z tego go nie ruszało.
A ja… ja zaczęłam płakać. Głośno, bez wstydu. Bo wiedziałam, że tego już nie odzyskam. Ani domu, ani wspomnień, ani pewności, że dziadek naprawdę wiedział, co robi.
Barbara, 29 lat
Czytaj także:
- „Odkąd znam sekrecik teściowej, patrzę na nią z góry. Wiem, że jeśli go zdradzę, zniszczę naszą rodzinę”
- „Synowa zamiast iść do pracy, żeruje na moim synu. Biedaczek wziął nawet kredyt na wakacje na Krecie”
- „Domek na wsi był naszym marzeniem, ale los miał inne plany. Zabrał mi wszystko, co miałam, w ułamek sekundy”

