„Randka z aplikacji skończyła się śniadaniem. Rano dowiedziałam się, że obok mnie leży mój nowy szef”
„Stał oparty o framugę, nagi od pasa w górę, z miną zbitego psa. Cisza między nami gęstniała z każdą sekundą. W końcu odezwałam się pierwsza, chociaż głos ledwo mi drżał: – I co teraz? Wpadniesz na poranne spotkanie zespołu i rzucisz: Poznajcie Kasię, świetnie zna mój materac?”.

- Redakcja
Byłam przekonana, że to będzie po prostu niezobowiązująca randka z aplikacji – coś lekkiego, niezobowiązującego, jakich wiele. Chciałam odciąć się od ostatnich emocjonalnych zawirowań i po prostu przypomnieć sobie, że wciąż potrafię flirtować, śmiać się i... cieszyć bliskością drugiego człowieka. Wysłałam wiadomość do Adama, którego zdjęcie od razu wpadło mi w oko – ciemne włosy, uśmiech nieco łobuzerski, coś w nim było. Spotkaliśmy się w piątek. Kolacja, drink, uśmiechy – a potem… łóżko. A rano? Rano runęło wszystko.
Profil jak z marzeń
Zarejestrowałam się na tej aplikacji po długim namyśle. Miałam już dość samotnych wieczorów, wpatrywania się w ekran telewizora i zastanawiania się, co robi teraz mój były z tą swoją nową „duchową bliźniaczką”. Mój przyjaciółka Zosia powtarzała mi:
– Daj sobie szansę. To tylko aplikacja, nie musisz od razu wychodzić za mąż!
I tak, po kilku nieudanych rozmowach, pojawił się on. Adam. Zdjęcia? Niby normalne, bez przesadnych póz, ale z jakimś ciepłem. Opis? Krótki, ale konkretny. Że lubi jazdę na rowerze, kuchnię tajską i dobre kino. Brzmiał... zwyczajnie. Ale może właśnie tego mi było trzeba. Napisał pierwszy. Zaskoczył mnie inteligentnym żartem na temat mojego bio, które zaczynało się od zdania: „Szukam kogoś, kto nie ucieknie na widok mojej książkowej kolekcji”.
– Jeśli to „Harry Potter”, jestem gotów zaryzykować – odpisał.
Zaczęliśmy pisać codziennie. Poranki zaczynałam z jego wiadomościami, a zasypiałam z uśmiechem, czytając jego wieczorne relacje z dnia. Po tygodniu zaproponował spotkanie. Nie w barze, nie w klubie, tylko w niewielkiej knajpce z domową kuchnią, gdzie można było naprawdę pogadać.
Przyszedł punktualnie. Był jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach. Ciemne oczy, uważne spojrzenie i ten uśmiech – nieco zadziorny, ale szczery. Rozmowa płynęła sama. Nawet nie wiem, kiedy zdecydowałam, że pójdę z nim do niego. To miała być tylko ta noc. Nic więcej.
Wieczór jak z filmu
Weszliśmy do jego mieszkania śmiejąc się, bo próbował otworzyć drzwi łokciem, trzymając mnie w objęciach. Był uroczo niezręczny, jakby też nie do końca wierzył, że to się naprawdę dzieje. Przekroczyliśmy próg, i nagle wszystko ucichło – jakby świat się zatrzymał na tej jednej chwili. Przez sekundę po prostu na siebie patrzyliśmy, zanim delikatnie musnął moje usta.
Nie pamiętam, żeby ktoś ostatnio tak się o mnie troszczył. Woda z cytryną, miękka kołdra, szeptane pytania „czy tak ci dobrze?”, „czy chcesz się zatrzymać?”. Niby obcy facet z internetu, a czułam się bezpiecznie. Zasypiając przy jego boku, myślałam tylko jedno – dobrze, że się odważyłam.
Obudziłam się tuż przed siódmą. Cicho, ostrożnie, nie chcąc go budzić, wyciągnęłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro – potargane włosy, cień tuszu pod okiem, ale uśmiech... szczery. Chciałam mu zrobić kawę, może zostawić jakiś liścik z numerem, może nawet zaproponować kolejne spotkanie – wbrew moim wcześniejszym postanowieniom.
Zajrzałam do salonu w poszukiwaniu kubków, kiedy kątem oka zobaczyłam leżącą na szafce teczkę z logo mojej firmy i napisem „Projekt: Fuzja – zespół zarządzający”. Podeszłam odruchowo, bez złych intencji. Otworzyłam – schematy, nazwiska, identyfikator z jego zdjęciem. I wtedy zamarłam. Adam. Ten sam uśmiech, ta sama twarz. Opisany jako „Nowy dyrektor operacyjny ds. strategii”. Mój nowy szef.
Poranek pełen niedowierzania
Zamknęłam teczkę tak gwałtownie, że aż podskoczyła. Stałam przez chwilę z sercem bijącym jak oszalałe, patrząc w jeden punkt. To nie mógł być przypadek. To był on. Ten sam uśmiech, ta sama postawa, wszystko się zgadzało. Gdyby to była tylko fotografia, może bym zwątpiła, ale tam było też jego imię i nazwisko – Adam O. Dokładnie tak, jak podpisał się w aplikacji.
Usiadłam na kanapie, owinięta jego kocem, z uczuciem gorąca, które nie miało nic wspólnego z przyjemnością. Czułam się tak, jakby mi ktoś wlał wrzątek do klatki piersiowej. Może powinien mnie uprzedzić? Może sam nie wiedział? Ale nie, przecież musiał mieć świadomość. Wspominałam o swojej firmie. Mówiłam, że właśnie zmieniam stanowisko, że będę pracować z nowym zespołem. Usłyszałam, jak skrzypią drzwi sypialni.
– Hej – jego głos był zaspany, ciepły. – Wstałaś?
Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego tak, jakby nagle był kimś zupełnie obcym.
– Ty jesteś... Adam O. – powiedziałam sucho, nie kryjąc już niczego.
Zamarł. Widziałam, jak przechodzi przez niego fala zrozumienia. Podrapał się po karku, próbując coś wymyślić.
– Kurczę – mruknął tylko pod nosem, a potem od razu dodał – Przepraszam. Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. Myślałem, że może jakoś... odwlec ten moment.
Spojrzałam na niego. Jeszcze wczoraj był „tym facetem z aplikacji”. Dzisiaj – moim nowym szefem. I chyba nie miałam pojęcia, co teraz.
Przespałam się z własnym szefem
Siedziałam na tej kanapie jak wrośnięta, a on stał oparty o framugę, nagi od pasa w górę, z miną zbitego psa. Cisza między nami gęstniała z każdą sekundą. W końcu odezwałam się pierwsza, chociaż głos ledwo mi drżał:
– I co teraz? Wpadniesz na poranne spotkanie zespołu i rzucisz: „Poznajcie Kasię, świetnie zna mój materac”?
– Kasia, no błagam cię… – westchnął. – Nie planowałem tego. W ogóle nie sądziłem, że my… Że ty… że to się tak potoczy.
– A jak sądziłeś, że się potoczy? – przerwałam mu. – Chciałeś się zabawić przed pierwszym dniem w nowej pracy?
Wyprostował się, zbliżył do mnie, ale ja cofnęłam się instynktownie.
– Nie, naprawdę nie o to chodzi. Myślałem, że może zanim dojdzie do czegokolwiek między nami w pracy, to jakoś się rozpoznamy, powoli. A potem… nie wiem, może powiedziałbym ci przy kawie. Ale to się wydarzyło szybciej, niż myślałem.
– To bardzo kiepski plan.
Zerwałam się i zaczęłam szukać swoich rzeczy. Sukienka była zmięta, rajstopy miały dziurę, a ja czułam się jak idiotka. Nie spojrzałam mu w oczy, kiedy wychodziłam z mieszkania.
– Kasia… – próbował mnie zatrzymać. – Daj mi chociaż wytłumaczyć…
– Spotkamy się w poniedziałek, panie dyrektorze – rzuciłam przez ramię i zamknęłam za sobą drzwi.
Na klatce schodowej próbowałam się nie rozpłakać. A w głowie już kłębiło się pytanie: co ja teraz zrobię?
Trudne wybory w biurze
Poniedziałek. Weszłam do biura z udawaną pewnością siebie, której tak naprawdę nie miałam. Miałam wrażenie, że wszyscy widzą na mojej twarzy ogromny napis: „Spałam z nowym szefem!”. Ale nikt nic nie wiedział. Uśmiechy, kawa, szybkie „jak weekend?”, jakby nic się nie stało.
Adam wszedł do open space’u kwadrans później, w garniturze, z kubkiem z firmowego ekspresu. Zatrzymał się koło mojego biurka. Uśmiech na jego twarzy był profesjonalny, niemal obojętny.
– Kasiu, możemy się spotkać na pięć minut? – zapytał. Ton miał zupełnie neutralny. Jakbyśmy się w ogóle nie znali.
Poszłam za nim do sali konferencyjnej. Zamknął za nami drzwi. Na moment w jego oczach pojawiło się coś, czego nie umiałam nazwać – może zmieszanie, może niepewność.
– Chciałem tylko powiedzieć… że nie będę ci tego wypominał, nie będę przekraczał żadnych granic. Jeśli czujesz się z tym źle, zrozumiem.
Skrzyżowałam ramiona.
– I co, po prostu będziemy się unikać? Tak długo, aż przeminie?
– Chciałbym, żebyśmy spróbowali zachować profesjonalizm. Ale… – zawahał się. – Gdybyś kiedyś chciała pogadać, po godzinach, jak dorośli ludzie, to jestem. Nie musimy udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale nie chcę ci tego utrudniać.
Patrzyłam na niego długo. Był inny niż sądziłam – nie czaiła się w nim buta ani pewność siebie zdobywcy. Raczej pokora i… żal? Wyszłam bez słowa. Miałam do podjęcia ważniejszą decyzję – co zrobię sama ze sobą.
Muszę to sobie poukładać
Minął miesiąc. Pracowaliśmy razem niemal codziennie. Początkowo każde spotkanie z Adamem było jak igła wbijana w moją pewność siebie. Unikałam jego wzroku, zbywałam każde „dzień dobry” półuśmiechem, który więcej ukrywał niż pokazywał. Ale z czasem napięcie zaczęło opadać. Może dlatego, że on naprawdę trzymał dystans. Nie próbował niczego więcej. Był profesjonalny, nawet nad wyraz. Może za bardzo. I chyba właśnie to sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę udawać, że nic się nie stało.
Pewnego popołudnia, gdy wszyscy już wyszli, zobaczyłam przez szybę jego gabinetu światło. Zatrzymałam się. Miałam wyjść. Ale weszłam.
– Cześć – powiedziałam, stając w drzwiach. – Masz chwilę?
Podniósł wzrok znad laptopa. Uśmiechnął się lekko, ale nie ruszył się z miejsca.
– Jasne.
– Nie wiem, czy to ma sens – zaczęłam, siadając naprzeciw niego – ale może powinniśmy przestać udawać, że to się nie wydarzyło.
Milczał, jakby czekał na więcej.
– Nie twierdzę, że chcę czegoś więcej. Ale… może spróbujmy być wobec siebie szczerzy. I zobaczymy, co z tego wyjdzie. Bez ukrywania, bez gier.
Adam skinął głową. Uważnie.
– Tylko pod jednym warunkiem – odparł. – Po pracy. Nie tu.
I tak się zaczęło. Od jednej kawy. Od szczerej rozmowy. Od stwierdzenia, że nie wszystko trzeba od razu rozstrzygać. Czasem wystarczy nie zamykać drzwi.
Kasia, 32 lata
Czytaj także:
- „Mam 66 lat i synowa wodziła mnie na pokuszenie. Pragnąłem znowu się poczuć mężczyzną i słono za to zapłaciłem”
- „Zrzuciłem sutannę i związałem się z kobietą, ale nie byłem wniebowzięty. Sumienie dusiło mnie bardziej, niż koloratka”
- „Gdy leżałem z moją żoną, oglądałem pod kołdrą zdjęcia swojej byłej. Nie musi wiedzieć, że jestem z nią dla wygody”

