„Byłam pewna, że w szpitalu doszło do pomyłki. Pielęgniarka wyjawiła mi, że po moim porodzie widziała synka, nie córkę”
„Okrutny los sprawił, że czuję się jak ofiara intrygi, w którą zamieszany jest cały personel szpitala. Zastanawiam się, czy celowo zastosowali u mnie pełne znieczulenie, bym nie miała szansy ujrzeć własnego dziecka. A może oddali je komuś innemu?”.

Ta sytuacja mnie przytłacza i czuję się całkowicie bezradna. Sen stał się dla mnie luksusem, na który nie mogę sobie pozwolić. Od wielu tygodni ledwo co przysypiam. A gdy w końcu uda mi się zasnąć, to tylko na moment. Natychmiast jednak wybudzam się z krzykiem, bo nawiedza mnie wizja mojego maleństwa.
Moje dziecko… Nawet nie wiem, czy powiedzieć córeczka, czy też synek, bo teraz nie mam pojęcia, kogo tak naprawdę wydałam na świat. Co gorsza, nie jestem pewna, czy moje dziecko w ogóle jest wśród żywych.
Nic nie zapowiadało kłopotów
Wszystko szło gładko, gdy nosiłam maleństwo pod sercem – zero sygnałów, że coś może pójść nie tak. Gdy wyznaczony dzień się zbliżał, a ja poczułam pierwsze oznaki nadchodzącego rozwiązania, od razu pojechałam do pobliskiego szpitala, żeby urodzić.
Byłam absolutnie pewna, że za parę godzin przytulę do siebie naszą zdrową córeczkę. Tak, dokładnie tak – córkę, bo to właśnie o maleńkiej dziewczynce noszonej przeze mnie pod sercem powiedział mi mój lekarz prowadzący ciążę. Zdecydowaliśmy się już nawet, jak ją nazwiemy: Natalka.
Ból pojawił się znienacka, bez żadnego ostrzeżenia. Mam pewność, że gdyby mąż był przy mnie od samego początku, zdołałby nakłonić personel medyczny, żeby mi pomogli! Gdy krzyczałam z bólu, w odpowiedzi słyszałam jedynie, że poród z natury jest bolesny i to nic nadzwyczajnego. Dopiero po paru godzinach, kiedy zaczęłam krwawić, w końcu przewieziono mnie na salę operacyjną i przeprowadzono cesarskie cięcie.
Dla mojego maleństwa było już za późno
Zmęczona i otumaniona po zabiegu, przespałam kilka godzin tuż po porodzie. Do teraz nie potrafię sobie tego darować. Ciąży nade mną poczucie winy, że od razu nie przytuliłam swojej kruszynki, gdy tylko ją wyciągnęli. Kto wie, może gdybym to zrobiła, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale usłyszałam, że przyszła na świat nieżywa.
Kiedy lekarz przekazał nam tę druzgocącą wiadomość, poczuliśmy z mężem, jakby świat się zawalił. Nasza córeczka miała już w domu wszystko, co potrzebne. Czekało małe łóżeczko, spacerówka, fotelik samochodowy i mięciutki jasnoróżowy kocyk. Bardzo bałam się, że na widok tych dziecięcych akcesoriów po prostu nie dam rady, zwariuję z rozpaczy. Mój mąż na szczęście wyczuł, co przeżywam i zanim wróciłam ze szpitala do domu, pozbył się tych wszystkich rzeczy, by nie było po nich nawet śladu.
Rodzice mojego męża zabrali rzeczy Natalki do swojego domu i schowali je na poddaszu. Liczyli na to, że gdy uporamy się już z bólem po stracie córeczki, zdecydujemy się na kolejne maleństwo. Ze szpitala odebraliśmy ciało naszej kruszynki i zorganizowaliśmy dla niej wzruszającą ceremonię pożegnalną. Kiedy stałam nad mogiłą mojego dziecka, miałam pewność, że nigdy więcej nie zechcę być w ciąży. Przerażało mnie to, że los może zmusić mnie do ponownego przejścia przez ten koszmar. Cierpiałam wtedy ogromnie. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to tak naprawdę dopiero wstęp do dalszych ciężkich przejść.
Nic z tego nie rozumiałam
Jakieś dwa tygodnie po tym, jak pochowaliśmy dziecko, musiałam iść do przychodni w szpitalu na wizytę kontrolną. Spotkałam tam tę samą położną, która była przy mnie, kiedy rodziłam.
Dobrze ją zapamiętałam, bo to ona w pewnym momencie po prostu zmusiła doktora, żeby w końcu zwrócił na mnie uwagę. Niestety okazało się, że zrobiła to zdecydowanie za późno. Przystanęła obok mnie i powiedziała tonem przepełnionym autentycznym współczuciem:
– Ogromnie współczuję pani z powodu synka.
– Córeczki – sprostowałam. – Na świat przyszła córeczka.
– Ależ skąd, przecież to był chłopczyk! – wyrwało jej się.
– Miała mieć na imię Natalia… – odparłam z przygnębionym uśmiechem.
Wychodziłam już z sali, ale szybko podeszła do mnie i chwyciła mnie za dłoń, zanim zdążyłam przekroczyć próg. Zupełnie się nie dziwiłam, że nie przypomina sobie dokładnie mnie ani mojego maleństwa. W końcu na co dzień odbiera tyle porodów, że ciężko byłoby jej spamiętać każdą pacjentkę.
– To na sto procent był chłopczyk – oznajmiła z niezachwianą pewnością w głosie.
– Przecież przywiozłam do domu zwłoki dziewczynki, a poza tym lekarz prowadzący ciążę ciągle mi powtarzał, że urodzę córeczkę. Sama ją widziałam podczas badania USG! – odparłam, czując, jak narasta we mnie gniew, bo ta kobieta zaczynała działać mi na nerwy.
– To wcale o niczym nie świadczy! – prawie krzyknęła. – Chłopięce przyrodzenie często bywa „schowane” na badaniu USG i synkowie potrafią sprawić mamom niezłą niespodziankę, gdy przychodzą na świat. Jestem przekonana, że właśnie pani urodziła chłopca. Przecież on żył w momencie narodzin. Ja go trzymałam, miałam w ramionach.
– Co takiego?! Słyszałam, że maluch urodził się martwy!
– Płakał, słyszałam wyraźnie jego płacz. Być może potem odszedł... – wymamrotała.
– Być może?! – krzyknęłam, kompletnie tracąc panowanie nad sobą.
– Potem go już nie widziałam na oczy, zaniosłam bobasa do pielęgniarki, żeby go zważyła i opuściłam salę. To było zaledwie parę chwil po tym, jak pani maluch pojawił się na świecie – doprecyzowała.
Po powrocie do mieszkania czułam się kompletnie skołowana. Dotychczas sytuacja wydawała się klarowna, mimo że okropna i pełna cierpienia. Poród martwej córeczki, ceremonia pogrzebowa, a potem okres żałoby. Teraz jednak wyszło na jaw, że urodziłam nie dziewczynkę, a chłopczyka… Co więcej, noworodek przyszedł na ten świat żywy! Albo może wcale nie umarł?... Gdy przedstawiłam całą historię mężowi, ogarnął go strach.
– Uważasz, że doszło do podmiany naszego maluszka w szpitalu? – zapytał. – Powinniśmy to zgłosić na policji. Albo lepiej od razu w prokuraturze!
Czy za tym wszystkim kryje się jakaś zmowa?
W kolejnych dniach przeżywałam niesamowity zastrzyk energii. Sama idea, że gdzieś na cmentarzu spoczywa nieznana mi dziewczynka, podczas gdy mój malutki synek cieszy się życiem, sprawiała, że urosły mi skrzydła. Poczułam, że znów jest nadzieja... Zwłaszcza że z powodu zeznań złożonych przez położną, prokuratura rozpoczęła dochodzenie. Niestety, nic nie udało się ustalić.
W dokumentacji medycznej z porodówki pojawia się skrót CMD, oznaczający mniej więcej córka martwa donoszona. Tak wpisano również w formularzu zawiadamiającym o narodzinach martwego noworodka, określając ją jako „noworodek płci żeńskiej”. Organy ścigania dość prędko zdecydowały o zamknięciu dochodzenia. Zarówno ja, jak i mój mąż nie mamy pełnego przekonania, czy poczyniono wszelkie możliwe starania, żeby dogłębnie zbadać tę kwestię. Zwłaszcza ja mam takie wątpliwości, bo odnoszę wrażenie, że Damian powoli oswaja się z faktem odejścia naszej córeczki.
Według mnie papiery można było przygotować po zamianie niemowląt. Jeśli ktokolwiek to zrobił, to miał ułatwione zadanie, bo od samego początku, gdy tylko trafiłam do szpitala, mówiłam każdemu, że urodzę córeczkę i będzie miała na imię Natalka.
W tej chwili zastanawiam się nad najgorszymi możliwymi scenariuszami. Czuję się tak, jakby cały personel szpitala spiskował przeciwko mnie. Kto wie, może celowo zastosowali pełne znieczulenie, żebym była całkowicie nieprzytomna i nie zobaczyła swojego biologicznego dziecka? A później oddali je komuś innemu? Lub, co jeszcze straszniejsze, wykorzystali do jakichś badań medycznych albo innych testów! Nie wiem, już wszystko jest dla mnie możliwe...
Zdarza się, że nawiedza mnie osobliwy sen, niczym wyjęty wprost z filmu. W tym dziwnym świecie zatrudniam prywatnego detektywa, którego jedynym zadaniem jest odnalezienie wszystkich maluchów, jakie przyszły na świat owego pamiętnego dnia w tej konkretnej placówce medycznej.
Mój osobisty detektyw z niezwykłą zręcznością pozyskuje próbki ich włosów czy śliny, umożliwiające przeprowadzenie testów genetycznych. A wyniki tych badań nie pozostawiają żadnych wątpliwości – jedno z tych szkrabów to moje maleństwo. I w końcu odzyskuję mój najcenniejszy skarb, moje dziecko.
W tych moich sennych marzeniach za każdym razem nie udaje mi się w pełni dostrzec, jakiej płci jest to dziecko. Gdy tylko mam zamiar zerknąć na bobaska, nagle wybudzam się z krzykiem i zalana łzami.
Jagoda, 30 lat
Czytaj także:
„Wychowuję gromadkę pociech, które mam z różnymi facetami. Ludzie mówią, że to patologia. Nikt nie wie, jak było naprawdę”
„Teściowa syna brzydzi się własnych wnuków. Ja robię za pełnoetatową nianię, a ona zbija bąki”
„Gdy zaszłam w ciążę, on dał nogę. 45-latka z brzuchem bez faceta to jeszcze nie koniec świata, a jego nie chcę znać”

