„Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”
„Patrzył na mnie z napięciem, złością i zmęczeniem. A ja po raz pierwszy naprawdę zaczęłam się bać, że nie tylko ślub wisi na włosku, ale też mój związek. Coś tu się nie zgadzało – i musiałam dowiedzieć się, co”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam o ślubie w stodole. Takiej prawdziwej, drewnianej, z zapachem siana, lampkami na sznurku i długimi, wspólnymi stołami. Wyobrażałam sobie, że zagramy na gitarach, będziemy tańczyć boso po trawie i śmiać się do rana. Bez przepychu, bez fałszywego błysku – tylko miłość i bliscy. Niestety, w pakiecie z moim ukochanym Michałem otrzymałam też jego matkę. A Teresa miała zupełnie inną wizję – ślub idealny według katalogu. Szybko przejęła stery, a Michał? Mówił tylko: „To tylko szczegóły, kochanie…”. Ale przecież w szczegółach właśnie tkwiło wszystko.
Nasze pierwsze starcie
– Kochani, mam dla was propozycję! – oznajmiła Teresa, siadając z zadowoloną miną przy naszym stole. – Znalazłam salę weselną idealną. W centrum miasta, z fontanną, kryształami i cateringiem na poziomie międzynarodowym.
Zamarłam z łyżeczką w ręce. Michał nawet nie drgnął, tylko zerknął na mnie z miną, która mówiła: Tylko spokojnie.
– My z Michałem myśleliśmy raczej o czymś… skromniejszym – zaczęłam ostrożnie. – Kameralnie, może plenerowo. Na wsi. Bez tej całej pompy.
– Na wsi? – prychnęła. – W błocie i przy świniarni?! Kochanie, ty chyba żartujesz.
– Nie chodzi o żadne błoto, tylko klimat – odpowiedziałam. – Zależy mi na czymś prawdziwym, naturalnym. Takie… nasze.
– Nasze? – Teresa wybuchła śmiechem. – Ty nie masz pojęcia, ile kosztuje organizacja ślubu. Pozwól, że się tym zajmę. Mam doświadczenie, znajomości i, szczerze mówiąc, lepszy gust.
Michał podrapał się po karku i rzucił zbyt cicho:
– Mamo, może... pójdziemy na jakiś kompromis?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Kompromis? To miało być nasze wesele, a nie jego matki!
– Czyli co? Ty też uważasz, że stodoła to obciach?
– Nie to miałem na myśli... Po prostu... może dajmy jej się trochę zaangażować?
Poczułam, jak wewnętrznie zjeżdża mi ciśnienie. Byłam narzeczoną, ale zaczynałam czuć się jak dodatek do rodziny, która właśnie planowała za mnie mój własny ślub.
Traciłam nad tym kontrolę
Wszystko zaczęło się dziać poza mną. Teresa działała jak burza – bez pytania zarezerwowała wielką salę bankietową, podpisała umowę z fotografem, którego nazwiska nawet nie umiałam wymówić, a kiedy zapytałam Michała, co o tym sądzi, wzruszył tylko ramionami.
– Mama się zna, nie? Po co się spinać?
Spinać? To ja byłam narzeczoną. To miał być nasz dzień. Tymczasem codziennie dostawałam od Teresy nowe wiadomości z linkami, planami, inspiracjami – wszystkie z serii „księżniczka w kryształowym pałacu”.
Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie właścicielka agroturystyki, gdzie planowaliśmy ślub.
– Pani Karolino… bardzo mi przykro, ale muszę odwołać rezerwację. Pani Teresa… zrezygnowała w pani imieniu. Powiedziała, że znaleźli państwo coś bardziej reprezentacyjnego.
Nawet nie wiedziałam, że można się tak zagotować w środku. Gdy tylko Michał wrócił z pracy, rzuciłam mu się na powitanie z pytaniem:
– Dlaczego twoja matka odwołała naszą salę?
Spojrzał na mnie, jakbym go obudziła ze snu.
– Słucham? Co odwołała?
– Moje marzenie, Michał! Odwołała moje marzenie! Bez pytania, bez konsultacji!
– Może... może miała dobre intencje. Chciała pomóc…
– To jest mój ślub, a nie twojej matki! – wybuchłam. – Chcesz, żeby mnie też zastąpiła przy ołtarzu?
Nie odpowiedział. Stał tylko, przygnieciony moim gniewem i swoją bezradnością. A ja czułam się jak ktoś, kto właśnie traci kontrolę nad całym swoim życiem.
Za moimi plecami
Wracałam wcześniej do domu, bo zapomniałam telefonu. Pod blokiem mamę Michała rozmawiającą przez telefon. I wtedy to usłyszałam – jej głos, zdecydowany, stanowczy, jakby dawała komuś rozkaz.
– Spokojnie, wszystko idzie zgodnie z planem. Niedługo znów będziecie razem.
Cofnęłam się o krok i przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Niedługo znów będziecie razem? Do kogo ona to mówiła? Z sercem walącym jak oszalałe wbiegłam do mieszkania i zadzwoniłam do Michała.
– Michał, możemy porozmawiać? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie.
– Jasne, coś się stało?
– Powiedz mi… czy twoja matka utrzymuje kontakt z Agnieszką?
Zamilkł.
– Nie wiem. Może… kiedyś coś wspomniała. Ale to chyba nic ważnego.
– Michał, przestań. Podsłuchałam ją. Mówiła, że „niedługo znów będziecie razem”. Co to ma znaczyć?
– Karolina, naprawdę? Podsłuchujesz moją matkę?
– Bo mam powody! – krzyknęłam. – Odwołuje salę, decyduje za nas, a teraz rozmawia jakby… jakby próbowała nas rozdzielić!
– Ty przesadzasz! – wybuchł. – Widzisz spiski tam, gdzie ich nie ma. Może po prostu zależy jej na tym, żeby wszystko było jak trzeba?
– Jak ona uważa za trzeba, Michał. Nie jak my.
Patrzył na mnie z napięciem, złością i zmęczeniem. A ja po raz pierwszy naprawdę zaczęłam się bać, że nie tylko ślub wisi na włosku, ale też mój związek. Coś tu się nie zgadzało – i musiałam dowiedzieć się, co.
Tak to sobie zaplanowała
Nie mogłam spać. Myśli krążyły wokół jednego imienia – Agnieszka. Musiałam to zrozumieć. Musiałam wiedzieć, co naprawdę planuje Teresa. Nazajutrz, zamiast iść do pracy, pojechałam pod salon kosmetyczny, który prowadziła Agnieszka. Siedziałam w aucie, dłubiąc paznokciem w kierownicy, aż w końcu ją zobaczyłam.
– Cześć. Przepraszam, że tak… z zaskoczenia – zaczęłam, stając przed nią. – Możemy porozmawiać?
Zmierzyła mnie uważnie.
– O czym?
– O Teresie. I o tobie.
Zawahała się, ale po chwili skinęła głową. W kafejce obie milczałyśmy przez kilka minut. W końcu wypaliłam:
– Słyszałam, jak mówiła do kogoś przez telefon, że „niedługo znów będziecie razem”. Mówiła o tobie?
Agnieszka odsunęła filiżankę i westchnęła.
– Tak. Była u mnie. Trzy razy. Najpierw niby przypadkiem, potem już konkretnie. Mówiła, że Michał mnie kochał naprawdę, że byłam dla niego lepsza od ciebie.
– I co? Zgodziłaś się?
– Nie jestem idiotką – odpowiedziała ostro. – Mam swoje życie. Ale Teresa… była bardzo przekonująca. Prosiła mnie, żebym chociaż zasiała w nim wątpliwości. Żebym pokazała się na jakimś spotkaniu rodzinnym, niby przypadkiem.
Patrzyłam na nią osłupiała.
– Ona naprawdę myśli, że może nas rozdzielić?
– Myśli. I działa – przyznała Agnieszka.
Ale on nie powiedział. Nawet nie próbował. Wracałam do domu z drżącymi dłońmi. Ślub był już nie pod znakiem zapytania. On po prostu przestał mieć sens.
Przestałam mu ufać
– Siadajcie – powiedziałam, nie patrząc nikomu w oczy. – Musimy porozmawiać. Wszyscy.
Przy stole zasiedli Michał, Teresa i... Agnieszka. Tak, zaprosiłam ją. Chciałam, żeby wszystko wyszło na jaw – raz, a porządnie.
– Karolina, co to ma znaczyć? – syknęła Teresa, rzucając Agnieszce lodowate spojrzenie.
– Może to ty powinnaś wytłumaczyć, co ma znaczyć, mamo – powiedział Michał, który nie wiedział jeszcze, po której stronie powinien stanąć. Wahał się. Jeszcze.
– Zaczęłam układać sobie życie, a ty próbujesz je zniszczyć. Odwołałaś salę, wybrałaś suknię, planowałaś wszystko. Bez pytania mnie o zdanie. Ale to nie był tylko ślub. Ty chciałaś mnie stamtąd wykopać – wyrzuciłam jednym tchem.
– Przesadzasz! – fuknęła Teresa. – Myślisz, że jesteś jedyną kobietą, którą Michał mógłby kochać?
– Próbowałaś podsunąć mu starą miłość – rzuciłam, wskazując na Agnieszkę. – Planowałaś nas rozdzielić.
Agnieszka wstała.
– Powiedz im wszystko. Albo ja powiem.
Zapadła cisza. Teresa spłoszyła wzrok, ale duma nie pozwoliła jej milczeć.
– Chciałam dobrze – powiedziała cicho. – Karolina nie pasuje do naszej rodziny. W wiejskiej stodole ślubu mieć nie będziecie. I dobrze, że ktoś wreszcie wziął sprawy w swoje ręce.
Michał spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz przejrzał na oczy.
– Nie wiem, czy potrafię ci jeszcze zaufać – powiedziałam. – Skoro przez cały ten czas milczałeś.
Spojrzał na matkę, potem na mnie. I wtedy po raz pierwszy powiedział coś wyraźnie:
– Wybacz mi. To ty jesteś moją rodziną.
Ale ja już nie wiedziałam, czy to wystarczy.
Co z nas zostało?
Minęły dwa tygodnie. Suknia dalej wisiała w szafie, zaproszenia leżały w kartonie pod łóżkiem, a w kalendarzu pozostała tylko pusta data. Michał próbował naprawić wszystko – mówił, że zrezygnuje z tej sali, że możemy jeszcze wrócić do mojej stodółki, że pojedzie do mamy i powie jej, że nasz ślub nie potrzebuje jej aprobaty. Ale ja już nie chciałam słuchać obietnic.
Nie chodziło o suknię, o salę, ani nawet o Teresę. Chodziło o to, że kiedy go potrzebowałam, nie było go przy mnie. Że patrzył, jak jestem krzywdzona, i nie zrobił nic. Że milczał.
– Kocham cię – powtarzał. – To był błąd. Nie wiedziałem, że to wszystko aż tak cię rani.
– Ale właśnie dlatego nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – odpowiedziałam. – Bo skoro nie widziałeś, jak mnie rani… to może nigdy nie widziałeś mnie naprawdę?
Wciąż go kochałam. Wciąż chciałam, żeby to on był ojcem moich dzieci. Ale nie potrafiłam już wyobrazić sobie, jak składam przysięgę przed kimś, kto pozwala innym podważać mój głos.
Ślub się nie odbył. Nie odwołałam go oficjalnie, nie oddałam sukni. Daliśmy sobie czas. W ten dzień usiedliśmy wtedy wieczorem na ławce pod blokiem i milczeliśmy. Bez planów. Bez złudzeń. Nie wiem, co będzie dalej. Może się pozbieramy. Może nie. Ale jedno wiem na pewno: już nigdy nie pozwolę nikomu organizować mojego życia tak, jakby to była czyjaś uroczystość. Nawet jeśli to miałby być ślub.
Karolina, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przepisałem na syna interes i dałem mu 100 tys. w gotówce. Zamiast to wykorzystać, przetańczył pieniądze i szacunek”
- „Po zdradzie męża byłam na dnie. Pomocną dłoń wyciągnęła do mnie najmniej spodziewana osoba”
- „Zdradziłam męża z jego najlepszym przyjacielem. Teraz pod sercem noszę owoc złych życiowych decyzji”

