Reklama

Wychodziłam z biura po dwudziestej pierwszej. Kolejny dzień, kolejny wieczór z życia rozciągnięty w niekończącej się serii raportów, analiz i przesuniętych deadline’ów. Korytarze już dawno opustoszały. Tylko ja i automat z kawą, który z uporem godnym lepszej sprawy wypluwał cienką lurę.

Starałam się

– Anka, ty znowu? – ochroniarz z dołu rzucił mi zmęczony uśmiech. – Ty tu chyba mieszkasz.

Uśmiechnęłam się automatycznie, tak jak automatycznie zostawałam po godzinach, zgłaszałam się do dodatkowych projektów, pomagałam tym, którzy się nie wyrabiali.

Sądziłam, że lojalność i ciężka praca zostają nagrodzone. Jeśli dajesz z siebie wszystko, to w końcu ktoś to zauważy. Minęło sześć lat, a ja nadal czekałam, aż mnie zauważą.

Nie narzekałam. W końcu byłam tą „solidną Anką”, „niezawodną”, „ogarniętą”. Śmiali się czasem, że jak coś trzeba zrobić na ostatnią chwilę, to wystarczy rzucić to Ani. Bo Ania zrobi. Tylko że Ania od jakiegoś czasu czuła, że coś jest nie tak. Chociaż ścigała się z czasem, zostawała, kiedy inni już jechali do domu.

Atmosfera w firmie? Korporacyjna poprawność w najczystszej postaci. Ludzie uśmiechali się do siebie, ale każdy miał swoje wojny. Lunchowali ze sobą ci, którzy chcieli się pokazać. Reszta – jak ja – jadła przy biurku, zerkając ukradkiem na maile.

A teraz pojawiła się szansa. Kierownicze stanowisko w moim dziale. Wiedziałam, że to może być mój moment. Moje „wreszcie”. Czekałam tylko na jedno: rozmowę z szefem.

Dostałam zaproszenie na spotkanie z dyrektorem we wtorek i czternastej. Serce mi zabiło mocniej. Wreszcie.

Dawałam z siebie wszystko

Wyznaczonego dnia siedziałam na krześle w jego gabinecie, próbując nie rozglądać się zbyt nerwowo. Wszystko tam wyglądało jak zwykle: schludnie, sterylnie, elegancko. Na ścianie wisiał dyplom MBA, na półce poukładane raporty. Ale mnie ściskało w żołądku, jakbym siedziała w zupełnie innym miejscu niż zazwyczaj.

Szef spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko, jakby chciał dać do zrozumienia, że ta rozmowa nie będzie trwała długo.

– Ania – zaczął łagodnie – zanim powiem cokolwiek, chcę ci bardzo podziękować. Twoje zaangażowanie, dyspozycyjność, sumienność… Naprawdę je doceniamy.

Słowo „doceniamy” zabrzmiało w mojej głowie jak echo. Wiedziałam, co za chwilę powie.

– Wiem, że liczyłaś na to stanowisko – ciągnął, patrząc na mnie nieco zbyt uważnie – ale zdecydowaliśmy się pójść w innym kierunku. Awans otrzyma Łukasz.

Przez sekundę nie odpowiedziałam nic. Poczułam, jak robi mi się gorąco, ale nie z emocji, raczej z rozczarowania i upokorzenia.

– Czyli nie wystarczy robić wszystkiego najlepiej? – zapytałam spokojnie.

Pominęli mnie

Zawahał się. Może nie spodziewał się pytania, ale łez albo milczenia.

– Nie o to chodzi… – zaczął, ale zabrakło mu argumentów.

Siedzieliśmy chwilę w niezręcznej ciszy. On kiwał głową, jakby coś rozważał. Ja wpatrywałam się w narożnik jego biurka, czując, że ta rozmowa skończyła się dokładnie tak, jak wiele innych w moim życiu – bez wniosków, bez znaczenia. Wstałam i powiedziałam tylko:

– Dziękuję za informację.

Skinął głową. Na pożegnanie rzucił jeszcze:

– Naprawdę liczę, że zostaniesz z nami. Jesteś bardzo ważna dla zespołu.

Na korytarzu minęłam Łukasza. Szedł szybkim krokiem, z uśmiechem, jakby czekał tylko na potwierdzenie. Odwrócił głowę i mrugnął do mnie. Nie odpowiedziałam nic.

Nikt mnie nie rozumiał

Następnego dnia w przerwie podeszłam do Asi. Siedziała przy stole, mieszała jogurt i przeglądała coś w telefonie. Usiadłam obok niej, nie mówiąc nic przez dłuższą chwilę. Czekałam, aż sama zapyta, ale nie wyglądała na zaskoczoną moją obecnością.

– Pogadamy chwilę? – spytałam.

– Jasne. Coś się stało?

Wzruszyłam ramionami.

– Łukasz dostał ten awans.

Asia spojrzała na mnie z lekkim współczuciem. Nic nie powiedziała przez moment. Pomyślałam, że może też jest zaskoczona. Ale jej twarz nie zmieniła wyrazu.

– No wiesz… Łukasz po prostu umie z nimi gadać – rzuciła.

Była po ich stronie

Patrzyłam na nią, nie dowierzając.

– Czyli nie chodzi o to, kto pracuje najwięcej, kto się naprawdę stara? Wystarczy chodzić z nimi na lunch?

Westchnęła i odstawiła kubeczek.

– Wiem, że to niesprawiedliwe. Ale może czas przestać się aż tak spinać? Ty ciągle zostajesz po godzinach, bierzesz wszystko na siebie. Wszyscy to widzą, ale… nikt się o ciebie nie upomni.

– A po co w takim razie się starać?

– Żeby mieć czyste sumienie – powiedziała po chwili ciszy. – Ale niekoniecznie po to, żeby ktoś ci to wynagrodził.

Zrobiło mi się dziwnie pusto. Spodziewałam się, że Asia mnie pocieszy, że powie, że to błąd, że zasłużyłam. Ale zamiast tego usłyszałam, że może nie warto, trzeba się po prostu dostosować, wyluzować, nauczyć opowiadać żarty przy ekspresie do kawy i nie wtrącać się w nic więcej.

Byłam wściekła

Przestałam zostawać po godzinach. Wychodziłam równo z zegarkiem. Na początku parę osób się dziwiło, ktoś zapytał, czy coś się stało, ale szybko przestali. Moje znikanie o siedemnastej nie robiło na nikim wrażenia.

Patrzyłam, jak Łukasz przejmuje nowe obowiązki, rozsyła podsumowania, zwołuje spotkania. Miał do wszystkiego lekki styl, potrafił wtrącić żart, zadbać o ton. Nie mogłam powiedzieć, że robił coś źle. Po prostu robił to po swojemu. I to jego „swoje” wystarczyło, żeby być szefem.

– Po co ja to wszystko robiłam? – pytałam siebie wieczorami. – Co mi to dało? Żadnego szacunku. Żadnego podziękowania.

Kilka dni później weszłam do gabinetu szefa bez zapowiedzi. Stał przy oknie, rozmawiał przez telefon. Kiedy mnie zobaczył, zakończył rozmowę szybko, ale nie zdziwił się moją obecnością. Może się tego spodziewał.

– W czym mogę pomóc?

Podałam mu kopertę. Spojrzał na nią, potem na mnie.

– Składam wypowiedzenie – powiedziałam.

Nie odezwał się od razu. Usiadł powoli za biurkiem i odłożył kopertę na bok, jakby chciał dać sobie czas na reakcję.

– Rozumiem. Przykro mi, że podjęłaś taką decyzję.

Przyjął to spokojnie

Nie próbował mnie zatrzymać, nie dopytywał. Widać było, że nie zamierza tego przeciągać. Formalność. Tyle z tych lat wspólnej pracy.

– Zadbamy, żeby wszystko zostało rozliczone – dodał po chwili. – I… jeśli zmienisz zdanie, daj znać.

Skinęłam głową i wyszłam. Schodząc po schodach, nie czułam nic. Żadnej ulgi, żadnej satysfakcji. Miałam nadzieję, że ten moment coś zmieni. Że będę mieć poczucie kontroli, jakiejś decyzji. Ale to nie była decyzja. To było podsumowanie.

Ostatniego dnia przyszłam do biura jak zwykle. Otworzyłam komputer, odpisałam na kilka wiadomości, zamknęłam zaległe sprawy. Przez cały dzień nie wydarzyło się nic szczególnego. Żadnego pożegnalnego maila. Nikt nie organizował lunchu, nikt nie zaprosił na ciastko. Kilka osób rzuciło „powodzenia” między jednym spotkaniem a drugim.

Zebrałam swoje rzeczy. Nie było ich wiele – notes, długopis, kalendarz. Na końcu wrzuciłam do torby kubek z napisem „najlepsza koleżanka”. Prezent sprzed kilku lat. Kiedyś się z tego śmialiśmy, teraz trudno mi było spojrzeć na ten napis bez gorzkiego uśmiechu.

Minęłam Łukasza w kuchni. Rozmawiał z kimś z HR-u, nawet nie zauważył, że wychodzę. Nie spodziewałam się wielkiego gestu, ale ten brak czegokolwiek był wymowny. Wyszłam z biura i nie obejrzałam się za siebie.

Anna, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama