„Do moich drzwi zapukał anioł stróż. Szybko zrozumiałam, że to nie mnie przyszedł tutaj pilnować”
„Drzwi uchyliły się powoli i zobaczyłam Bartka. Wyglądał gorzej niż ostatnim razem – nieogolony, z podkrążonymi oczami”.

Wieczór był ciepły i spokojny. Siedziałam na tarasie, sącząc herbatę i wsłuchując się w cykanie świerszczy. Mój dom na przedmieściach był dla mnie oazą spokoju – miejscem, gdzie po długim dniu pracy mogłam zaszyć się z książką i moimi zwierzakami.
Tego wieczoru jednak coś było inaczej
Usłyszałam szelest w krzakach przy ogrodzeniu. Najpierw pomyślałam, że to jakiś kot albo jeż, ale kiedy spojrzałam bliżej, zobaczyłam wielkie, kudłate stworzenie.
Pies. Duży, brudny, zmęczony. Wydawał się osłabiony, ale gdy tylko mnie zobaczył, uniósł głowę i niepewnie zamachał ogonem. Jego sierść była skołtuniona, łapy ubłocone, a na szyi wisiała postrzępiona obroża.
– Hej, skąd się tu wziąłeś? – szepnęłam, powoli do niego podchodząc.
Pies nie uciekł. Wręcz przeciwnie – spojrzał na mnie, jakby z ulgą, i zrobił krok w moją stronę. Nie było na co czekać. Otworzyłam furtkę i zaprosiłam go do środka.
Dostał wodę i resztki mięsa, które znalazłam w lodówce. Jadł łapczywie, jakby nie miał w pysku nic od kilku dni. Gdy napił się i najadł do syta, położył się przy moich nogach, jakby już podjął decyzję, że zostaje.
Następnego dnia rozwiesiłam ogłoszenia w okolicy. „Znaleziono psa. Duży, kudłaty, łagodny” – napisałam, podając swój numer telefonu. Jeszcze tego samego popołudnia do moich drzwi zapukał mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam wysokiego, szczupłego mężczyznę w ciemnej bluzie. Miał zmęczony wyraz twarzy, lekko podkrążone oczy i spojrzenie, które mogłoby ściąć stal.
– Siema, jestem Bartek. To mój pies – powiedział bez żadnego wstępu, wskazując na kudłacza, który właśnie przeciągał się w moim salonie.
Zamrugałam, zaskoczona jego tonem. Ani „dzień dobry”, ani „dziękuję, że się nim pani zajęła”.
– Tak? A masz na to jakiś dowód? – skrzyżowałam ręce na piersi.
Mężczyzna przewrócił oczami, jakbym właśnie zapytała go, czy niebo jest niebieskie.
– Nazywa się Bąbel i uciekł mi wczoraj wieczorem. Otworzyła się furtka – jego głos był zniecierpliwiony, jakby nie miał ochoty tłumaczyć się ze swojej niekompetencji.
Spojrzałam na psa. Siedział teraz obok kanapy i patrzył to na mnie, to na nieznajomego. Nie wyglądał na szczególnie podekscytowanego, że znalazł właściciela.
– Skoro to twój pies, to dlaczego wygląda, jakby nikt się nim nie zajmował? Był głodny, brudny, w opłakanym stanie – nie zamierzałam tak łatwo go oddać.
Mężczyzna westchnął, jakby trafił na wyjątkowo upartą osobę.
– On po prostu lubi się tarzać w błocie. A jeżeli chodzi o głód, to... jest żarłokiem, zawsze wygląda, jakby nie jadł tydzień.
Nie podobało mi się jego podejście
Był oschły, chłodny, jakby uważał, że nie mam prawa wtrącać się w jego sprawy.
– Skoro tak go pilnujesz, to dlaczego uciekł? – rzuciłam, unosząc brwi.
– Bo mam życie? – prychnął. – I nie mogę cały czas patrzeć, co robi mój pies?
– A może po prostu nie powinieneś mieć psa, skoro nie potrafisz o niego zadbać? – odparowałam.
Atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Bąbel położył się na podłodze i westchnął, jakby cała ta rozmowa już go zmęczyła.
Mężczyzna zacisnął szczękę.
– Spokojnie, nie przyszedłem się kłócić. Chcę tylko zabrać psa i już mnie tu nie ma.
Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony, jeśli rzeczywiście był właścicielem, nie miałam prawa zatrzymać Bąbla. Z drugiej – intuicja mówiła mi, że coś tu nie gra. Ostatecznie otworzyłam furtkę i pozwoliłam mu odejść.
Bąbel, zamiast od razu pobiec do swojego właściciela, obrócił się i spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: „Jesteś pewna, że to dobry pomysł?”. Nie byłam. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie był koniec naszej znajomości.
Obudziło mnie ciche skrobanie w drzwi
Była piąta rano, ledwo zaczynało świtać. Przetarłam oczy, przekonana, że to tylko sen, ale dźwięk powtórzył się – tym razem bardziej zdecydowany.
Z bijącym sercem wstałam z łóżka i zerknęłam przez okno. I wtedy go zobaczyłam. Bąbel. Siedział pod moimi drzwiami, wpatrując się w nie z miną, która mówiła „no cześć, znowu tu jestem”. Był zmoknięty, brudny i... wyglądał na bardzo zdeterminowanego.
Westchnęłam i otworzyłam drzwi.
– Ty to chyba masz do mnie słabość, co? – mruknęłam, wpuszczając go do środka.
Pies wszedł jak do siebie, otrzepał się z wody, czym obryzgał mi pół korytarza, i z jękiem padł na dywan. Nie miałam pojęcia, czy znowu uciekł, czy może tym razem jego właściciel po prostu go wyrzucił. Niecałe dwie godziny później znowu ktoś zapukał do drzwi.
– Otwórz, wiem, że tam jest – usłyszałam znajomy, lekko zmęczony głos.
Westchnęłam i uchyliłam drzwi.
Chłopak stał w progu, tym razem mniej spięty niż poprzedniego dnia.
– Znowu? – rzuciłam oskarżycielskim tonem.
– Znowu – przytaknął, przesuwając dłonią po twarzy. – Przysięgam, nie wiem, co mu odbija.
Spojrzałam na Bąbla. Pies ziewnął i nawet nie drgnął.
– Może po prostu woli mnie od ciebie? – uniosłam brwi, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna westchnął ciężko.
– Może.
Jego szczerość mnie zaskoczyła.
– Często ucieka?
– Odkąd tu mieszkamy – przyznał, opierając się o framugę. – Wcześniej nie robił takich numerów.
– Może coś mu tu nie pasuje?
Wzruszył ramionami.
– Może. Albo po prostu znalazł sobie nową ulubioną sąsiadkę.
Spojrzałam na niego uważnie.
Dopiero teraz zauważyłam, że wyglądał na zmęczonego. Jakby ostatnio niewiele spał.
– Może po prostu jest samotny – powiedziałam w końcu.
Bartek milczał przez chwilę, a potem skinął głową.
– Możliwe.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nie mówił tylko o psie.
Minęło kilka dni i myślałam, że temat Bąbla i jego nocnych eskapad mamy już za sobą. Ale pewnej nocy znowu usłyszałam skrobanie. Tym razem mocniejsze, jakby pies wręcz błagał o wpuszczenie. Kiedy otworzyłam drzwi, coś było inaczej. Bąbel nie tylko był przemoczony – trząsł się i wyglądał na zdenerwowanego.
– Co się stało, chłopie? – uklękłam przy nim i pogłaskałam go po wielkim łbie.
Pies tylko westchnął i wtulił się we mnie, jakby szukał pocieszenia.
Coś było nie tak
Nie czekając, wzięłam smycz i postanowiłam sama zapukać do domu Bartka. Po chwili stałam przed jego drzwiami i nacisnęłam dzwonek. Cisza. Spróbowałam jeszcze raz. I wtedy usłyszałam kroki.
Drzwi uchyliły się powoli i zobaczyłam Bartka. Wyglądał gorzej niż ostatnim razem – nieogolony, z podkrążonymi oczami, jakby od dawna nie spał.
– Coś się stało? – zapytał, jego głos był chrapliwy.
– Właściwie to ja powinnam ciebie o to zapytać – odparłam, wskazując na Bąbla. – Znowu uciekł. I wygląda, jakby się czegoś bał.
Bartek spojrzał na psa i przez chwilę milczał.
– Wejdziesz?
Zaskoczył mnie. Nie wyglądał na kogoś, kto zaprasza ludzi do swojego życia, ale skoro sam to zaproponował, weszłam. Dom był... pusty. Prawie żadnych mebli, kilka pudeł w kącie, materac na podłodze zamiast łóżka.
– Ty dopiero się tu wprowadziłeś? – zapytałam ostrożnie.
– Można tak powiedzieć – odpowiedział, opadając ciężko na jedyne krzesło w pomieszczeniu.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu odezwał się sam.
– Przeprowadziliśmy się tu po... trudnym okresie.
Czekałam. Bartek westchnął i spojrzał na Bąbla.
– Moja mama zawsze mówiła, że to pies, który czuje ludzi. Może dlatego tak do ciebie lgnie.
Pokiwałam głową, nie przerywając mu.
– Straciliśmy ją kilka miesięcy temu – dodał cicho. – Bąbel był jej oczkiem w głowie.
Nagle zaczęłam rozumieć
Bąbel uciekał, bo nie mógł znaleźć swojego „domu”. Bo w jego świecie czegoś brakowało – kogoś, kto dawał mu miłość i poczucie bezpieczeństwa. I wtedy zdałam sobie sprawę, że dokładnie to samo dotyczyło Bartka.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Bartek bawił się frędzlami przy rękawie bluzy, a ja patrzyłam na niego, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Nie spodziewałam się, że za tym opryskliwym samotnikiem kryje się ktoś, kto tak bardzo nie radzi sobie z rzeczywistością.
– Przykro mi – powiedziałam w końcu. I naprawdę tak było.
Bartek wzruszył ramionami.
– Dzięki. Ale to już nic nie zmienia.
Bąbel ułożył się przy jego stopach i westchnął ciężko.
– Może i nie – odpowiedziałam ostrożnie – ale pewnie tęskni tak samo jak ty.
Spojrzał na mnie szybko, jakby zaskoczony, że to zauważyłam.
– Tylko że ja nie mogę mu pomóc – mruknął. – Nie wiem, jak.
Westchnęłam i oparłam się o blat kuchenny.
– Może wystarczy, że zaczniesz próbować.
Zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, co mam na myśli.
– Chodźmy na spacer – zaproponowałam nagle.
– Słucham?
– No chodź, weźmiesz smycz, pójdziemy na spacer. Może tego właśnie potrzebuje.
– Nigdy nie spacerowaliśmy dla samej przyjemności – przyznał cicho. – Zawsze tylko wychodził na chwilę i wracał.
– Więc może czas spróbować czegoś innego – uśmiechnęłam się. – Poza tym... przyda ci się świeże powietrze.
Bartek popatrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby próbował ocenić, czy mówiłam poważnie. W końcu wziął smycz.
Wyszliśmy w ciszy, Bąbel od razu podskoczył radośnie, jakby doskonale wiedział, że ta chwila to coś wyjątkowego. I kiedy szliśmy przez park, kiedy pies węszył dookoła, skacząc po trawie, zobaczyłam, jak Bartek pierwszy raz od naszego poznania naprawdę się uśmiecha. I w tamtym momencie wiedziałam, że zarówno on, jak i Bąbel w końcu zaczęli wracać do siebie.
Spacerowaliśmy bez pośpiechu
Powietrze było rześkie, czuć było pierwsze oznaki wiosny. Bąbel biegał przed nami, od czasu do czasu oglądając się na Bartka, jakby upewniał się, że ten wciąż tam jest.
– To dziwne – powiedział w końcu mój sąsiad.
– Co?
– Że tak po prostu idziemy. Że nie spieszy mi się, żeby wrócić do domu.
Zerknęłam na niego kątem oka. Z rękami w kieszeniach, lekko przygarbiony, wyglądał jak ktoś, kto całe życie starał się unikać ludzi.
– Może właśnie o to chodzi – odpowiedziałam. – Może twój pies próbował ci pokazać, że życie to nie tylko powroty, ale też droga do czegoś nowego.
Bartek parsknął cicho.
– Brzmisz jak jakaś trenerka rozwoju osobistego.
– Możliwe – uśmiechnęłam się. – Ale chyba działa.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył, jak Bąbel węszy przy ławce.
– Wiesz, nie chciałem się tu przeprowadzać – przyznał nagle. – To miejsce... miało być nowym początkiem, ale przez długi czas czułem, jakbym zostawił wszystko tam, skąd uciekłem.
– A teraz? – zapytałam ostrożnie.
Spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
– Może już nie czuję się tak do końca obcy.
Zatrzymaliśmy się przed moim domem. Bąbel usiadł obok, patrząc to na mnie, to na Bartka.
– Pewnie znów się jutro zjawi pod twoją furtką – powiedział mój sąsiad, uśmiechając się lekko.
– Możliwe – przyznałam. – A jeśli tak, to po prostu zapukasz i pójdziemy na spacer.
Bartek kiwnął głową.
– Brzmi jak plan.
Patrzyłam, jak odchodzi w stronę swojego domu, a Bąbel dreptał u jego boku. Jeszcze tydzień temu uważałam Bartka za chłodnego, opryskliwego samotnika, ale teraz widziałam w nim coś więcej.
Widziałam człowieka, który próbował odnaleźć się na nowo.
I choć nie wiedziałam, dokąd to wszystko nas zaprowadzi, czułam, że zarówno on, jak i jego pies są na dobrej drodze. Może nie każdy zagubiony potrzebuje nowego domu – czasem wystarczy, by ktoś pomógł mu odnaleźć ten, który już ma.
Karolina, 32 lata
Czytaj także:
„Związałam się z facetem starszym ode mnie o 20 lat. Nawet nie zauważyłam, jak z partnerki stałam się jego zabawką”
„Drugą miłość życia odnalazłam na pielgrzymce. Córka jednak stwierdziła, że powinnam zająć się domem, a nie romansami”
„Kochałam Michała ślepą miłością. Gdy mnie zdradził, odór jego kłamstw zrobił się nie do wytrzymania”

