Reklama

Na co dzień jestem kobietą, która wie, co robi. Mam własną firmę szkoleniową, kalendarz wypełniony po brzegi i dwanaście par butów na każdą okazję – od konferencyjnych szpilek po adidasy na city breaki z power pointem. Latam po kraju, nocuję w tych samych hotelach, jadam te same „szef kuchni poleca” i siadam przy tych samych stolikach na panelach branżowych. Każdy, kto patrzy z boku, mówi: „Magda, ty to jesteś ogarnięta. Żyjesz pełnią życia”. Tylko ja wiem, że to życie ma dziurę – ukrytą między służbowymi spotkaniami i hotelowymi śniadaniami.

Byłam zorganizowana

Właśnie w tych dziurach istniał Tomek. Nie wiem, jak to się stało, że to wszystko tak długo trwało. Może dlatego, że nigdy niczego nie obiecywał? A może właśnie dlatego, że był dokładnie taki sam jak ja: skuteczny, profesjonalny, zawsze przygotowany i… kompletnie oderwany od emocji. Poznaliśmy się na jednym z tych corocznych kongresów – wymieniliśmy spojrzenia, potem numer telefonu, potem już tylko „Gdzie śpisz?” i „Zostajesz na kolację?”. Przez lata nic się nie zmieniało. Tylko ja.

Bo ile można żyć między hotelową windą a jego cichym „Dzięki za noc”? Kiedyś cieszyłam się, że go widzę. Dziś cieszę się, że go pamiętam – bo tylko wtedy mam wrażenie, że naprawdę istniał. Był moim kochankiem z kalendarza. Wpisanym między „Warszawa – szkolenie” a „Kraków – prezentacja wyników”. Uśmiechał się, dotykał, mówił rzeczy, które znałam na pamięć. Ale nigdy nie został do śniadania.

Dopiero niedawno zaczęłam się zastanawiać: czy on w ogóle istniał poza tymi chwilami? A może to tylko ja istniałam – kochająca na zapas, na próbę, na chwilę?

Zawsze miał wymówki

Siedział na brzegu łóżka, w samych bokserkach, jeszcze rozgrzany po nocy. Patrzyłam na jego plecy, na znamię w kształcie łezki tuż nad łopatką, które znałam lepiej niż własne odbicie w lustrze. Przez chwilę wyobraziłam sobie, że się odwraca, że mówi coś innego niż zwykle. Ale nie. Sięgnął po telefon i przesunął palcem ekran.

– Czasem sobie wyobrażasz, że byłbyś tu rano, z kawą? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Nie odpowiedział od razu. Zapiął zegarek, poprawił mankiet koszuli, którą powiesił wieczorem na krześle. Wreszcie się odwrócił.

– Magda… przecież zawsze wychodzę przed śniadaniem. Wiesz, jak jest.

Wiedziałam. Zawsze mówił to samo. Tonem łagodnym, jakby mówił o pogodzie albo o korkach na trasie S8. Wiesz, jak jest. Jakby to była jakaś reguła świata, a nie jego wybór. Patrzyłam, jak pakuje rzeczy do torby, jak wkłada buty, jak z kieszeni marynarki wyciąga miniaturkę perfum i pryska się w szyję. Wszystko miał przemyślane. Ruchy precyzyjne, żadne słowo za dużo. Idealny podręcznikowy kochanek na jedną noc. Tyle że tych nocy było kilkadziesiąt. Może więcej.

– Chciałam tylko zapytać – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego. – Jak to jest tak znikać, jakby cię nie było?

Ciągle znikał

Nawet się nie zdziwił. Jakby wiedział, że w końcu to powiem.

– Nie komplikuj, Magda – odparł. – Po co to psuć?

Zamknęły się za nim drzwi. Zostałam w łóżku, w którym wciąż pachniało nim. W jednej chwili zrobiło się pusto. Znów. Tylko ja i oddech, który próbowałam uspokoić.

Kolejna konferencja. Inne miasto, ale ten sam schemat. Hotel o neutralnych wnętrzach, stoły z białymi obrusami, miniaturowe kanapeczki, które mają udawać kolację, i ludzie, którzy śmieją się z grzeczności. Siedziałam przy stoliku z kieliszkiem białego wina i czekałam, aż Tomek mnie zauważy. W końcu podszedł. Jak zwykle w garniturze, który wyglądał, jakby został dla niego uszyty rano. Uśmiechnął się, musnął mnie w ramię i rzucił:

– Jak zawsze piękna.

Wzięłam głęboki oddech. Nie odpowiedziałam. Podałam mu kartkę z numerem pokoju i powiedziałam tylko:

– Przyjdź. Ale dziś nie na chwilę.

Przyszedł. Miał w rękach butelkę wina i dwa plastikowe kubki, jakby to miało dodać całej sytuacji lekkości. Usiadł na kanapie, nalał nam wina i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Chciałam pogadać. Tak naprawdę – powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego dłoni.

– O czym? – Uśmiechnął się, ale jego twarz już nie była taka spokojna jak zwykle.

– O nas.

Zamilkł. Wino przestało płynąć z butelki, plastikowy kubek się przechylił, a ja w końcu spojrzałam mu prosto w oczy.

Chciałam zmiany

– Nie chcę już tylko weekendów w delegacji. Chcę wiedzieć, czy ty… czujesz coś więcej.

Nie odpowiedział od razu. Odstawił kubek, oparł się na oparciu sofy i spuścił wzrok. Cisza była gęsta, nieprzyjemna. Próbował coś powiedzieć, ale zawahał się.

– Magda, przecież wiesz, co mamy. Jest dobrze tak, jak jest. Po co to zmieniać?

– Dobrze? – powtórzyłam. – Dla kogo?

On milczał. Patrzył na mnie, jakby zobaczył mnie pierwszy raz. Jakbym nagle przestała być tą bezpieczną kobietą na jedną noc, a stała się kimś, kto zadaje pytania bez odpowiedzi. Serce waliło mi jak młotem.

– Nie mogę tak już dłużej. Muszę wiedzieć, kim dla ciebie jestem.

– Magda… nie wiem. Lubię cię. Serio. Ale…

– Ale co?

Zawiesił głos. Wstał. Zaczął chodzić po pokoju, jakby próbował znaleźć słowa. Ale ja już wiedziałam. Przestałam go słuchać. On mówił o chwilach, ja o przyszłości. Siedziałam bez ruchu, a jego głos stawał się tłem. W głowie miałam tylko jedno zdanie: to się właśnie kończy.

To był koniec

Siedzieliśmy na ławce obok hotelu. Wieczór był chłodny, a ja czułam, jak z każdą minutą robi mi się zimniej. Nie z powodu pogody. Tomek patrzył przed siebie, a ja już nie miałam siły udawać, że to przypadkowa rozmowa.

– Powiedz mi w końcu. Bez tych twoich półsłówek – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

Spojrzał na mnie, dłużej niż zwykle. A potem to powiedział.

– Nie kocham cię. Lubię te momenty z tobą. Ale to wszystko. To ty dorobiłaś do tego całą historię.

Wstrzymałam oddech. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Jakby świat się zatrzymał.

– Dorobiłam? – powtórzyłam.

– Tak. Od początku wiedzieliśmy, na czym stoimy.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Zrobiło mi się niedobrze. Tyle lat. Tyle nocy. A dla niego to były tylko „momenty”. Wstałam, nie powiedziawszy ani słowa. Bałam się, że jak otworzę usta, zacznę krzyczeć. Albo płakać. Albo jedno i drugie. W głowie tłukła mi się jedna myśl: to nie mogło być tylko to.

Wróciłam do hotelu sama. Drzwi zatrzasnęły się za mną z cichym kliknięciem, a ja opadłam na łóżko, nie zdejmując nawet płaszcza. Patrzyłam w sufit i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zaczęłam się oszukiwać.

Zostałam sama

W głowie przewijały mi się sceny. Jego ręka na moim karku, ciche „dobrze, że jesteś”, kiedy otwierał drzwi do pokoju, spojrzenia przy kolacji, wspólne żarty. Wtedy brzmiały jak coś więcej. Teraz miały zupełnie inny dźwięk – mechaniczny, powtarzalny, bez emocji. Jak refren piosenki, której słowa zna się na pamięć, ale nie wie się już, co znaczą.

„Lubię te momenty z tobą”. Przypomniałam sobie, jak to powiedział. Jak zdmuchnął całą moją historię jednym zdaniem. Jakby tych lat nie było. Jakby to wszystko było tylko tłem dla jego wygodnego życia.

Wzięłam telefon i przewinęłam stare wiadomości. „Tęsknię już”. „Dobrze było”. „Za tydzień znów”. Każda z nich wydawała się wtedy ważna. Teraz wyglądały jak komunikaty pogodowe. Przewidywalne, beznamiętne.

Usiadłam na łóżku. Otarłam policzek, nawet nie zauważając, że płakałam. Spojrzałam w lustro. Widziałam kobietę, która się zakochała. Która wierzyła, że jest „my”, chociaż od początku byłam tylko „ja”.

Kochałam tylko w swojej głowie. On mnie po prostu lubił. I tylko wtedy, kiedy mu to pasowało.

Magdalena, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama