„Byłam kobietą sukcesu, matką i żoną. Ego mojego męża nie wytrzymało, gdy zaszłam w trzecią ciążę”
„Nie powiedziałam mu wtedy, że właśnie dostałam awans. Że kupiłam niedawno duże mieszkanie i stać mnie na spokojne życie. Wolałam udawać, że jestem zmęczona, sfrustrowana, taka sama jak on”.

Kamil i ja pracowaliśmy w jednym z dużych banków we Wrocławiu. Ja pięłam się po szczeblach kariery jak rakieta, kolejne kursy, awanse, szkolenia. On? Dobry, ale przeciętny specjalista, z tendencją do narzekania. W domu był, mówiąc delikatnie, kulą u nogi. Odszedł z hukiem, rzucając w twarz, że „nie da się być mężem kobiety, która robi wszystko lepiej od niego”. Od tego momentu był już tylko tatą z doskoku, a całe swoje serce oddał... 23-letniej trenerce personalnej. Nie chcę wymazywać z pamięci tych lat, bo mam trójkę cudownych dzieci – trzy dziewczyny, które są moim życiem. Ale żałuję, że tak długo byłam naiwna.
Był moim przeciwieństwem
Jako dziecko zawsze wiedziałam, gdzie zmierzam. Byłam przewodniczącą klasy, organizowałam zbiórki, konkursy, wycieczki. Rodzice wspierali mnie w każdym wyborze – „będziesz dyrektorką albo ministrem”, powtarzał tata. Na studiach szybko dostałam się na prestiżowy program praktyk w międzynarodowej firmie. Płacili symbolicznie, ale to mnie nie zniechęcało – pierwszy w biurze, ostatni wychodziłam. Po roku miałam już propozycję etatu.
Kamil pojawił się właśnie wtedy. Siedział kilka boksów dalej, wiecznie coś gubił, przeklinał pod nosem i sypał żartami z jakiejś niszowej kinematografii. Miał ten wdzięk człowieka, który niczym się nie przejmuje. Mieszkał u kuzyna, jadł na wynos i żył na spontanie. Zadziwiająco, zakochałam się w tym jego chaosie. Mama ostrzegała mnie, że to człowiek, co tylko czeka, aż go ktoś poprowadzi za rączkę. Ale ja wtedy wierzyłam w równowagę – ja zaplanuję, on rozbawi.
Sprawy potoczyły się szybko
Pewnego wieczoru zostałam dłużej w biurze, żeby skończyć raport dla jednego z kluczowych klientów. Byłam przekonana, że jestem ostatnia. A jednak, kilka boksów dalej, coś się świeciło. Kamil siedział przy biurku, z rozczochranymi włosami i stertą kartek rozrzuconych na wszystkie strony. Przeklinał pod nosem, jakby próbował złamać szyfr. Zrobiłam mu herbatę i tak się zaczęło.
Rozmawialiśmy wtedy długo – o pracy, o filmach, książkach, muzyce, o tym, skąd jesteśmy. Okazało się, że pochodzi z małej miejscowości pod Sanokiem, a we Wrocławiu mieszka tymczasowo u kuzyna, od trzech lat. Mówił o swoim życiu z humorem, z dystansem, który mnie wtedy urzekł. Przy nim mogłam na chwilę zdjąć garsonkę perfekcjonistki.
Nie powiedziałam mu wtedy, że właśnie dostałam awans. Że kupiłam niedawno duże mieszkanie i stać mnie na spokojne życie. Wolałam udawać, że jestem zmęczona, sfrustrowana, taka sama jak on.
Zaczęliśmy się spotykać. Był błyskotliwy, miał świetne poczucie humoru, znał się na literaturze, na której ja w ogóle się nie znałam. Przez chwilę miałam wrażenie, że dzięki niemu uczę się czegoś nowego. Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę. W pracy nikt się nie zorientował przez jakiś czas, bo ukrywałam brzuch pod marynarką. Kamil zarabiał połowę tego, co ja. Ale wtedy wydawało mi się, że miłość wyrównuje różnice. Tylko mama kręciła głową:
– On jest jak plecak z kamieniami. Dźwigasz go, bo myślisz, że warto, ale spróbuj go zdjąć.
Zaczęliśmy wspólne życie
Kamil oświadczył się zaraz po tym, jak zobaczył dwie kreski na teście. Pierścionek był po jego babci – skromny, lekko starty, ale patrzył na mnie wtedy jak zakochany chłopiec.
– Nasza córeczka będzie cudowna – szeptał. – Mam nadzieję, że będzie cię przypominać… ale dla mnie zawsze będzie księżniczką.
Wzięliśmy ślub w urzędzie. Skromnie, szybko. Przyjęcie dla najbliższych. Miałam wrażenie, że bardziej planowałam budżet niż ten dzień. Potem urodziła się Klara. Maleńka, z gęstymi, czarnymi włosami. I chociaż mój świat przewrócił się do góry nogami, szybko poukładałam go od nowa. Wróciłam do pracy po niespełna trzech miesiącach. Początkowo na pół etatu, potem na cały. Mama wzięła urlop, żeby pomóc. Kamil niby był na miejscu, ale właściwie tylko fizycznie – emocjonalnie dryfował gdzieś obok.
Codziennie jechaliśmy razem tramwajem do biura – ja na spotkania z klientami z wyższej półki, on do działu kredytowego, gdzie stemplował wnioski i rozwiązywał problemy ludzi, którzy nie mieli nawet połowy mojej pensji. Ja byłam twarzą działu korporacyjnego, on cieniem za szybą oddziału.
Gdy Klara skończyła dwa lata, Kamil coraz częściej mówił o drugim dziecku.
– Będziemy lepszą rodziną – przekonywał. – Ty odpoczniesz, nie będziesz ciągle w pracy.
Wierzyłam, że to może nas ocalić. Zgodziłam się. I do dziś nie wiem, czy to był ratunek… czy gwóźdź do trumny.
Szybko wróciłam do pracy
Marcela przyszła na świat spokojna i pogodna. W przeciwieństwie do tego, co działo się wokół. Potrzebowałam pomocy – zatrudniłam nianię, gosposię w niepełnym wymiarze. Nie miałam złudzeń: dom bez organizacji to chaos, a ja nie mogłam sobie pozwolić na chaos. Wróciłam do pracy, nie z musu – z potrzeby. Chciałam czuć się użyteczna. Silna.
– Serio? Wracasz po trzech miesiącach? – Kamil patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– A ty ile zarabiasz? – zapytałam, nie odrywając wzroku od monitora. – Bo z twojej pensji to ledwo rachunki opłacimy.
– Moja pensja idzie na moje potrzeby. I odkładam dla dziewczynek – wypalił z dumą.
– Aha, czyli mam dalej płacić za wszystko – parsknęłam. – Zakupy, kredyt, niania, jedzenie, prąd. Super układ.
Wiedział, że mam rację, więc milczał. Na zewnątrz wyglądaliśmy na normalną rodzinę. W firmie uważano nas za „zgraną parę z open space’u”. Ja zawsze przygotowana, serdeczna, dowcipna. On – wiecznie zamyślony, trochę z boku. I tak mijał czas.
– Mogłem dostać awans, ale zrezygnowałem – rzucił pewnego wieczoru. – Bo wtedy byśmy pracowali razem nad jednym projektem. A i tak wszyscy patrzą na mnie jak na twojego chłopca na posyłki.
– Może gdybyś w końcu zaczął coś robić… – zaczęłam, ale urwałam.
Wiedziałam, że go to boli. Ale coraz częściej przestawało mnie to obchodzić. W Andrzejki poszliśmy na imprezę. On się krzywił, ja piłam prosecco i śmiałam się z koleżankami. Po drodze do domu złapaliśmy taksówkę.
– Wysiądźmy tu – szepnęłam mu do ucha. – Zróbmy coś szalonego.
Wylądowaliśmy w hotelu. A ta noc okazała się owocna.
Zdradził mnie, gdy byłam w ciąży
Gdy test ciążowy pokazał dwie kreski, usiadłam na brzegu wanny i przez kilka minut gapiłam się w kafelki. Trzecie dziecko. Trzeci raz wszystko na mojej głowie. Na początku Kamil jakby się ożywił. Robił zakupy, kupował dziewczynkom drobiazgi, nawet raz podał mi herbatę do łóżka.
– Damy radę, zobaczysz – mówił z entuzjazmem. – W końcu będziemy prawdziwą rodziną.
Prawdziwa rodzina. Cokolwiek to znaczyło. Potem wrócił jednak do swojego świata. Stał się rozkojarzony, nieobecny, drażliwy. Pewnego wieczoru, gdy wrócił późno z pracy, nie wytrzymałam.
– Coś się dzieje? – zapytałam. – Zachowujesz się jak ktoś, kto ma coś na sumieniu.
Spojrzał na mnie i długo milczał. W końcu usiadł na krześle, opuścił głowę.
– Mam kogoś – powiedział bez emocji. – Od roku. I... ona też jest w ciąży.
Zatkało mnie.
– Ty żartujesz, prawda?
– Nie. Ona... ona mnie widzi takim, jakim chciałem się czuć. Nie jestem jej dodatkiem do sukcesu. Przy niej jestem mężczyzną.
– A przy mnie kim jesteś, Kamil? – syknęłam. – Pasożytem? Dzieciakiem? Na pewno nie partnerem. Od lat nie jesteś.
– Wiem. Ja się przy niej czuję potrzebny…
– Pakuj się – powiedziałam chłodno. – Idź do tej swojej idealnej kobiety.
Urodziłam Stasię. Mama była przy mnie po porodzie i moje córeczki. Jestem silna, ale też bywam zmęczona.
Poradzę sobie
Nie idealizuję przeszłości. Kamil nie był błędem – był lekcją. Dziś mam trzy córki, które wiedzą, że mama potrafi wszystko: zarobić, ugotować, wytłumaczyć, przytulić. Mężczyzny w domu nie ma i… jakoś to działa. Brakuje mi wsparcia? Jasne, ale nie potrzebuję go za wszelką cenę.
Kamil płaci alimenty. Rzadko dzwoni. Nie szukam już miłości. Jeśli ktoś się pojawi, to dobrze – ale nie będę się umniejszać, żeby go przy sobie zatrzymać. Przestałam też się wstydzić, że jestem silna, zorganizowana i niezależna.
Mama mówi: „trudno znaleźć faceta, który nie przestraszy się kobiety z życiem w garści”. Może i trudno. Ale nie niemożliwe. I jeśli kiedyś przyjdzie to nie po to, żeby mnie uratować. Tylko żeby iść obok.
Marta, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja matka na siłę chce mi znaleźć faceta. Ile razy można jej tłumaczyć, że mąż nie jest mi do szczęścia potrzebny”
- „Ucieszyłam się, że mąż zaczął dbać o siebie. Kobieca intuicja jednak mi podpowiadała, że kryje się za tym coś więcej”
- „Po 20. latach spotkałam moją miłość z liceum. Zamiast motyli w brzuchu, poczułam obrzydzenie do siebie z przeszłości”

