Reklama

Czasem myślę, że mój ojciec miał w sobie coś z bohatera starego filmu. Twardy głos, stalowe spojrzenie, nieco zbyt powściągliwy w uczuciach, ale z tym magnetyzmem, który sprawiał, że gdy tylko wchodził do pomieszczenia, robiło się jakoś... ciszej. Jako dzieci baliśmy się go trochę, ale też bezwarunkowo podziwialiśmy. Szczególnie ja – ta cicha, grzeczna dziewczynka z kredkami w dłoni, która zawsze próbowała zaimponować mu rysunkiem, uśmiechem, spokojem.

Po śmierci mamy było jak w pustym domu, w którym nikt już nie śmieje się w kuchni. Ojciec... on nie płakał. Nigdy. Po prostu któregoś dnia wrócił z pracy z nowym płaszczem, kupił Elwirze kwiaty i powiedział nam, że od teraz będziemy rodziną. Tyle że Elwira nie była mamą. Nigdy. Była raczej cichym reżimem. Uśmiechnięta, serdeczna – ale jakby z katalogu, nie z życia. Miała dwóch synów – Sebę i Arka. Wprowadzili się szybko. Zajęli pokój po mamie.

Nie pasowali do naszego świata. Kuba, najmłodszy z nas, od początku miał z nimi na pieńku. Adam, starszy, próbował być racjonalny, choć czułam, że w środku gotuje się w nim wściekłość. A ja? Ja po prostu cofałam się w cień. Zamknęłam się w rysunkach, pracy, byle nie patrzeć, jak nasze życie zmienia się w coś, czego nie rozumiem.

Ojciec zmarł nagle. Zawał. Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać. Staliśmy z Kubą nad jego grobem, a wiatr rozwiewał moje włosy, choć nie czułam chłodu. Tylko pustkę.

– Myślisz, że wiedział, co robi? – zapytał Kuba cicho, bez złości, bez łez.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może tak. Może nie chciał już walczyć.

Spojrzał na mnie. Jego twarz była ściągnięta, pełna napięcia.

– Ale my nie możemy teraz odpuścić. Nie po tym wszystkim.

Milczałam. Wiedziałam, że coś się zbliża. Że to, co dopiero miało się wydarzyć, mogło być gorsze niż sama śmierć ojca.

Odczyt testamentu i szok

Siedzieliśmy w dusznym biurze prawnika, gdzie powietrze pachniało kurzem, starymi segregatorami i jakąś nieznośną nutą lawendy – pewnie od Elwiry. Usiadła obok swoich synów, ubrana w czarną sukienkę, z idealnie ułożonymi włosami i twarzą, na której nie zadrżał nawet jeden mięsień. My troje – ja, Adam i Kuba – wyglądaliśmy przy niej jak z innej bajki: nieogolony Kuba z rozbieganym wzrokiem, Adam zacięty i milczący, ja – z dłońmi tak zaciśniętymi, że aż bolały mnie kostki.

Prawnik mówił spokojnie, z mechanicznie wyuczonym tonem. Najpierw kwestie formalne, potem kilka słów o tym, jak bardzo mój ojciec cenił rodzinę, i że działał „w pełni świadomie”. Potem przyszedł moment, w którym moje serce zamarło.

– Pan Marek Nowicki przekazuje dom wraz z przyległą działką Elwirze Nowickiej. Również wszystkie środki zgromadzone na koncie głównym oraz samochód marki Volvo XC90 przekazane zostają Elwirze Nowickiej. Z kolei prawa do udziałów w firmie NowickiDesign zostają w równej części rozdzielone między Sebastiana i Arkadiusza Nowickich...

Usłyszałam szmer obok siebie. To Adam odsunął krzesło.

– To jakiś żart? – powiedział cicho, ale głos miał napięty jak struna. – To wszystko było nasze. Nasze dzieciństwo, nasz dom, nasza przyszłość. Jak mogłaś mu na to pozwolić?

Elwira nie spojrzała na niego od razu. Dopiero po chwili uniosła wzrok, spokojna, jakby była w teatrze.

– Marek sam tak postanowił. Wiedział, co robi.

– Wiedział? – wtrącił się Kuba. – Może już wtedy nie wiedział, kim jesteśmy.

Adam zrobił krok do przodu. Miałam wrażenie, że zaraz ją chwyci za ramię, że coś się wydarzy, że wybuchniemy wszyscy, razem, jak zapalnik w ciasnym pomieszczeniu.

– Przestańcie – powiedziałam cicho, próbując ich powstrzymać, choć głos mi drżał. – To nic nie zmieni.

Ale we mnie też coś pękało. Patrzyłam na Elwirę i nie potrafiłam zrozumieć. Czy naprawdę tak mało dla niego znaczyliśmy? Czy nasze wspomnienia, wspólne święta, wyjazdy, nasze dziecięce listy do Świętego Mikołaja, które razem z nim pisaliśmy przy kuchennym stole – czy to wszystko było tak nieważne?

Nie odpowiedziałam sobie na to pytanie. Po prostu siedziałam, czując, jak z każdą minutą coś we mnie gaśnie.

Rodzina się rozpada

Po odczycie testamentu nic już nie było takie samo. Adam zaczął działać niemal od razu – konsultacje z prawnikami, próby podważenia decyzji ojca, analiza każdego zapisu. Kuba chciał walczyć, ale inaczej – głośniej, emocjonalnie, bez planu. Ja... siedziałam między nimi, coraz bardziej rozdarta. Mijały tygodnie, a każdy telefon, każda wiadomość niosła ze sobą napięcie.

Któregoś wieczoru zadzwonił Adam. Wiedziałam, że rozmowa nie będzie łatwa – jego ton był już na wstępie oskarżycielski.

– Ty nic nie robisz – rzucił. – Jakby ci to było obojętne. Jakbyś się z tym pogodziła.

– A co mam robić? Krzyczeć? Rwać włosy z głowy? – odpowiedziałam z trudem. – Nie mam siły na tę wojnę. Może nie warto...

– Nie warto? Serio, Iwona? Ojciec nas zdradził, a ty mówisz, że nie warto?

Zamilkłam. Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Nie potrafiłam mu wytłumaczyć, że wszystko mnie boli – nie tylko decyzja ojca, ale to, jak bardzo rozpadamy się jako rodzeństwo.

– Wiesz co? Może to wszystko cię nie obchodzi. Ale mnie tak – rzucił i rozłączył się.

Słuchawka w mojej dłoni zawisła w ciszy. Przypomniałam sobie nasze wspólne wyjazdy nad morze, śmiech Kuby, spokojny głos Adama. I nagle to wszystko wydawało się tak odległe, jakby wydarzyło się w innym życiu.

Przełom i konfrontacja z Elwirą

Zadzwoniłam do niej tydzień po naszej ostatniej kłótni. Głos miała spokojny, jakby nic się nie wydarzyło. Umówiłyśmy się w jej mieszkaniu – tym samym, które jeszcze niedawno było moim domem.

Weszłam do środka i od razu poczułam się obco. Ściany pomalowane na jasnożółto, nowe zasłony, fotografie jej synów na półkach. Nie było śladu po naszych rodzinnych zdjęciach, po śmiechu mamy, po zapachu pieczonego chleba. Wszystko było inne. Obce.

– Chcesz herbaty? – zapytała.

– Nie przyszłam tu na herbatę – odpowiedziałam ostrożnie. Usiadłam na brzegu kanapy, nie zdejmując płaszcza. – Chcę zrozumieć, dlaczego. Dlaczego on... przepisał wam wszystko.

Spojrzała na mnie z dziwną łagodnością. Jakby nie chciała walczyć.

– Marek cię kochał. Was wszystkich. Ale wiedział, że wy już sobie poradzicie. Chciał zadbać o nas, o mnie i chłopców. Zostawił wam wspomnienia, firmę... Nie odwrócił się od was.

– Nie odwrócił? – parsknęłam. – On miał nas przed tobą. My byliśmy pierwsi. Jak mogłaś odebrać nam wszystko?

Zamilkła. Przez chwilę wydawało się, że też chce coś poczuć. Ale kiedy się odezwała, znów była spokojna.

– Miłość to nie tylko biologia, Iwona. On był ze mną, bo mnie kochał. Twoja mama... to była inna historia. Ty tego nie musisz rozumieć.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na dywan, w który kiedyś wylewałam sok jako dziecko. Teraz był wymieniony, czysty, idealny.

Wyszłam bez słowa. Na klatce schodowej zatrzymałam się na chwilę. Nie czułam już tylko gniewu. To było coś więcej – zazdrość, żal, tęsknota. Ojciec nie tylko nas zostawił. On wybrał inną rodzinę. I zrobił to z pełną świadomością.

Rozpad relacji i samotność

Adam nie dzwonił już wcale. Dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że przeniósł się do Gdańska, dostał jakąś nową pracę, zostawił wszystko za sobą. Kuba... po jednej z rozmów, w której próbowałam go uspokoić, rzucił tylko: „Nie dzwoń więcej, siostro. Nie jesteś po naszej stronie”. Potem zniknął. Wyłączył telefon, usunął się z mediów społecznościowych. Cisza rozlała się po moim życiu jak rozpuszczona plama tuszu.

Nie miałam już siły trwać w tym mieście, w tym mieszkaniu, które wynajmowałam od lat, obok ulicy, przy której kiedyś kupowaliśmy lody w czerwcowe wieczory. Postanowiłam wyjechać. Do Danii. Nie znałam nikogo, ale dostałam zdalną ofertę współpracy z wydawnictwem – pisałam krótkie opowieści o rodzinie, jak na ironię.

Zanim spakowałam walizki, spotkałam się z Adamem. Było chłodno, siąpił deszcz, usiedliśmy w barze dworcowym. Nie było łez, nie było krzyków. Tylko zdania układane ostrożnie, jakbyśmy próbowali nie dotknąć żadnej z ran.

– Trzymaj się – powiedział na koniec.

– Ty też – odpowiedziałam. I tyle. Rozstaliśmy się jak dwójka obcych ludzi, którzy kiedyś byli sobie bliscy.

Z Kubą nie pożegnałam się wcale.

Kiedy wsiadłam do samolotu, miałam przy sobie tylko jedną torbę, laptopa i zdjęcie – nas troje z ojcem, na plaży, trzymających się za ręce. Patrzyłam na to zdjęcie przez długi czas, zanim schowałam je głęboko do kieszeni płaszcza.

Iwona, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama