Reklama

Pracuję zdalnie z mojego małego, jasnego mieszkania, które przez długi czas było moją oazą spokoju. Lubię ciszę, porządek, poranne kawy w kubku z niebieskim uchwytem i wieczorne seriale pod kocem. Nie potrzebuję wiele, żeby być szczęśliwą. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Maksa poznałam na imprezie u znajomej. Pojawił się jak z filmu – przystojny, wygadany, z tym uśmiechem, od którego miękły kolana. Już pierwszego wieczoru powiedział mi, że czuję się przy mnie, jakby znał mnie całe życie. A ja... no cóż, chciałam w to wierzyć. W to, że spotkałam kogoś wyjątkowego. Kogoś, kto nie wyśmieje moich lęków, nie zniknie bez słowa, nie będzie grał.

Na początku było idealnie. Randki, rozmowy do rana, wspólne gotowanie. Mówił, że jestem jego bratnią duszą. Że jesteśmy jak dwa kawałki tej samej układanki. Wciągnęło mnie to. Mocno. Zakochałam się. Aneta, moja najlepsza przyjaciółka, patrzyła na to wszystko z dystansem. – Nie śpiesz się z nim – powtarzała. – Ludzie potrafią długo udawać. Ale ja nie chciałam tego słuchać. Przecież miałam szczęście. Wreszcie. A potem Maks się do mnie wprowadził. I wszystko zaczęło się zmieniać.

Zaczęło się niewinnie

Na początku było jak w bajce. Maks wniósł walizki, postawił je przy ścianie i od razu chwycił mnie w objęcia. – Teraz wszystko będzie nasze – szepnął mi do ucha. I ja w to wierzyłam. Cieszyłam się, że już nie będziemy musieli się żegnać na noc. Że zamiast wiadomości rano, będę dostawać całusy. Przez pierwsze dni rzeczywiście tak było. Budziliśmy się przytuleni, gotowaliśmy razem, śmialiśmy się, że teraz to już tylko emerytura i wspólna starość.

Ale coś zaczęło się przesuwać. Powoli, ledwo wyczuwalnie, jakby ktoś milimetr po milimetrze przestawiał meble w moim życiu.

– Czemu się malujesz, skoro nigdzie nie wychodzisz? – zapytał raz, gdy przyszłam do kuchni w dresie, ale z lekko podkreślonymi oczami.

– Bo lubię. Dla siebie – odpowiedziałam.

– Dla siebie? Nie udawaj. Zawsze coś za tym stoi.

Zignorowałam to. Uśmiechnęłam się sztucznie, nalałam sobie kawy. Innym razem, gdy pakowałam się, by wyjść na kawę z Anetą, rzucił:

– Znowu ona? Kamila, serio? Mam wrażenie, że cię podjudza. Tylko czeka, żebyś zaczęła mnie traktować jak wroga.

– Przesadzasz. Po prostu ją znasz. Jest ostra, ale mnie zna od lat.

– No właśnie. I nie potrafi odpuścić.

Zawahałam się. Zaczęłam się tłumaczyć. Że przecież to tylko kawa, godzina. Że Aneta przesadza, ale może robi to z troski. A on tylko skinął głową i poszedł do sypialni. Zrezygnowałam z wyjścia. Napisałam Anetcie, że źle się czuję. Napisała tylko: „To już nie wygląda dobrze, Kamilka”.
Ale nie chciałam tego słuchać. Jeszcze nie wtedy.

Coraz więcej wątpliwości

Miesiąc po jego wprowadzeniu czułam się w tym mieszkaniu jak gość. Maks był w nim wszędzie. Jego ubrania w mojej szafie, jego buty pod łóżkiem, jego opinie w mojej głowie. Gdy włączałam muzykę, prosił, żebym ściszyła. Gdy mówiłam, że muszę popracować, rzucał: – Tylko znowu nie siedź do nocy, bo potem nie masz siły na nic ważniejszego.

– Ważniejszego? – powtórzyłam kiedyś z niedowierzaniem.

– No, na przykład na nas. Na związek.

Nie byłam pewna, co miał na myśli. Ale przestałam się dopytywać. Coraz częściej milczałam.

Moje projekty zaczęły mu „coś przypominać”.

– Widziałem coś takiego na Behance, serio. Może spróbuj czegoś mniej oklepanego?

Zamknęłam laptopa. Powiedziałam mu, że mam deadline.

– A może potrzebujesz przerwy? Nie każda grafika musi być idealna, wiesz?

Wiedziałam, że to nie o grafikę chodzi. Pewnego dnia zadzwoniła mama. Długo nie odbierałam. W końcu napisała: „Martwię się. Wszystko ok?” Oddzwoniłam dopiero wieczorem.

– Mamo, po prostu mam dużo pracy...

– Słuchaj, ja nie jestem ślepa. Twój głos brzmi, jakbyś chciała się zwinąć w koc i zniknąć. Co się dzieje?

– Nic, po prostu zmęczenie.

– To przez tego chłopaka? – zapytała wprost. – Kamila, on wygląda mi na manipulanta. Słyszę to po tobie. Wysysa z ciebie życie.

Zawiesiłam się. Słowa matki rozlały się po mnie jak zimna woda. Nie powiedziałam nic. Milczałam długo, zanim wymamrotałam:

– Mylisz się.

Ale już nie byłam tego taka pewna.

Byłam tylko planem awaryjnym

To był wieczór, jakich u nas ostatnio wiele – Maks siedział na kanapie, a ja kończyłam projekt dla klienta. W tle leciał jakiś film, którego i tak nikt nie oglądał. Nagle usłyszałam jego śmiech. Głośny, taki, którego już dawno u mnie nie używał. Zerknęłam – rozmawiał przez telefon.

– Nie no, stary, serio. Przecież ona mnie utrzymuje – powiedział, z taką beztroską, jakby opowiadał żart. – Robi mi zakupy, gotuje, a ja tylko siedzę i czekam, aż mnie przytuli. Pożyteczna idiotka, mówię ci. Na razie się opłaca. Później się zobaczy.

Zamarłam.

Siedziałam przy biurku, ale nie słyszałam już ani klikania myszki, ani szumu komputera. Tylko jego głos. I śmiech.

– Co? Nie, nie zamierzam się jeszcze ewakuować. Jak zaczną się fochy, to najwyżej zrobię wielkie oczy i powiem, że to przez jej okres.

Telefon zamilkł. A ja siedziałam, sparaliżowana, z oczami wbitymi w ścianę. Dopiero kiedy usłyszałam, jak idzie w moją stronę, wstałam i wyszłam do łazienki. Tam osunęłam się na kafelki.

Chciałam mu zaufać. Chciałam mieć wreszcie kogoś. Być z kimś. A tymczasem... byłam tylko planem awaryjnym. Tłem. Portfelem. Idiotką.

W nocy nie spałam. Leżałam z szeroko otwartymi oczami, słuchając jego spokojnego oddechu. Jakby nic się nie stało. Jakby nic nie powiedział. Jakby nie roztrzaskał mnie na kawałki.

Ale rano już wiedziałam. Nie będę udawać. Nie będę już jego tłem.

Z czaru i wdzięku została tylko maska

Nie czekałam, aż wyjdzie. Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy. Żeby zobaczył, co zrobił. Żeby zobaczył mnie, nie tylko moją lodówkę, łóżko i portfel.

Stałam w kuchni, kiedy wszedł zaspany, przecierając oczy.

– Kawa jest? – zapytał jak gdyby nigdy nic.

– Nie. Ale za to mam coś innego – powiedziałam. W głowie wszystko mi dudniło, ale głos miałam dziwnie spokojny. – Podsłuchałam twoją rozmowę wczoraj. Wszystko słyszałam.

Zatrzymał się. Jakby na moment zamarł.

– Kamila... – zaczął, ale nie dałam mu skończyć.

– „Pożyteczna idiotka”? „Na razie się opłaca”? – cytowałam, patrząc mu prosto w oczy. – Serio? Tak się o mnie wypowiadasz?

– To był żart. Z kumplem gadałem, wygłupialiśmy się. Przesadzasz.

– Nie. Ty przesadzasz. Z moim zaufaniem. Z moim życiem. Z moją naiwnością.

– No weź, nie dramatyzuj. Jesteś przewrażliwiona. I co, teraz będziesz robić z siebie ofiarę?

– Nie muszę nic robić. Ty to zrobiłeś za mnie – odpowiedziałam i poczułam, że głos zaczyna mi drżeć. – Chcę, żebyś się wyprowadził.

Wybuchł śmiechem.

– Kamila, przestań. Nie masz pojęcia, co mówisz. Nie dasz sobie rady sama. Poza tym – gdzie niby mam pójść?

– Gdzie chcesz. Do kumpla, z którym tak się śmiałeś. Albo na ulicę. Nie obchodzi mnie to.

– Nie możesz tak po prostu mnie wyrzucić!

– Mogę. I robię to. Dziś zaczęłam kochać siebie bardziej niż ciebie.

Jego twarz się zmieniła. Z czaru i wdzięku została tylko maska. Złość, pogarda, kontrola.

– Jeszcze tego pożałujesz – powiedział cicho.

Ale nie pożałowałam. Po raz pierwszy od miesięcy czułam, że mam głos. I że nikt już nie będzie nim za mnie mówił.

Nie odpuszczał

Zadzwoniłam do Anety tuż po jego wyjściu. Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że dwa razy źle wstukałam numer. Odebrała od razu.

– Kamila? Co się dzieje?

– Możesz... możesz przyjechać? – wydukałam. – Proszę.

Nie zadawała pytań. Pół godziny później stała w drzwiach z dużą torbą z zakupami i tym swoim stanowczym wyrazem twarzy, który zawsze miałam za irytujący. Dziś mnie uratował.

Usiadłyśmy na kanapie. A ja – po raz pierwszy – powiedziałam wszystko. O tym, co usłyszałam, co czułam. O tym, jak bardzo się pomyliłam.

– Wiedziałam, że coś jest nie tak – szepnęła Aneta. – Ale bałam się naciskać. Żeby cię nie stracić.

– A ja bałam się stracić jego – odpowiedziałam cicho.

Zamknęłam oczy i wtedy wszystko ze mnie zeszło. Tygodnie milczenia, tłumaczenia, wątpienia w siebie. I zaczęłam płakać. Głośno. Jak dziecko.

Aneta mnie przytuliła.

– Możesz u mnie zostać. Parę dni. Albo ile trzeba. Zbierzesz myśli. Złapiesz oddech. Ten typ długo ci nie da spokoju.

I rzeczywiście – dzwonił. Pisał. Groził, błagał, kajał się. W ciągu jednej doby zdążył być ofiarą, potworem i księciem z bajki. Ale ja już nie byłam jego księżniczką. Nie chciałam.

Kiedy przyjechał po swoje rzeczy, Aneta była ze mną. Stała obok, ramiona skrzyżowane na piersi. Patrzył na nas jak na sojuszniczki z innej planety.

Nie rzucił ani słowa. Spakował się i wyszedł. A potem było cicho. Tak cicho, że aż mnie to bolało. Byłam wolna. Ale pusta. Jakby ktoś wyciął mi ze środka wszystko.

Kamila, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama