„Bycie samotnym ojcem działało jak wabik na kobiety. Moje dzieci jednak pilnowały, by tatuś wciąż pościł”
„Justyna była dobra. Ciepła. Uczciwa. Robiła wszystko, by zasłużyć na miejsce przy naszym stole. Ale dzieci... dzieci były moim życiem. Każde ich łzy bolały mnie bardziej niż własne. Wróciłem myślami do tamtego popołudnia, kiedy po raz pierwszy zaśmiała się z Hanią, gdy razem lepiły pierogi. Wydawało mi się wtedy, że coś się zaczyna. Że może to początek czegoś nowego”.

Gdy umarła Anka, mój świat się zatrzymał. I choć to brzmi jak frazes, to naprawdę przez pierwsze tygodnie nie wiedziałem, jak oddychać, nie mówiąc już o tym, jak żyć. Zostałem sam z dwójką dzieci – Kacprem, który wtedy miał jedenaście lat, i Hanią, siedmioletnią wtedy dziewczynką, która wciąż potrafiła zasnąć tylko z rączką na moim ramieniu.
Byłem ojcem, matką, kucharzem, korepetytorem, sprzątaczką i maskotką, którą dzieci mogły tulić, kiedy tęsknota bolała zbyt mocno. I choć bywało ciężko – a bywało bardzo – to nigdy nie żałowałem ani jednej nieprzespanej nocy. Kocham ich. Są moim wszystkim.
Minęły dwa lata. Po cichu zacząłem pozwalać sobie na coś więcej niż tylko trwanie. I wtedy pojawiła się Justyna. Poznaliśmy się przypadkiem – w sklepie, między półką z kawą a stoiskiem z pieczywem. Uśmiechnęła się do mnie tak ciepło, że pierwszy raz od dawna poczułem, że serce może zabić inaczej niż z bólu.
Nasza relacja rozwijała się powoli. Justyna była ostrożna, wyrozumiała, nigdy nie naciskała. To ona zaproponowała, by poczekać z poznaniem dzieci. Ale ja... ja czułem, że to już czas.
Kiedy w końcu przyprowadziłem ją do domu, była przygotowana. Zrobiła naleśniki z serem, które Hania uwielbiała, a dla Kacpra – frytki i kotlety, jak u babci. Pomagała w lekcjach, grała z Hanią w planszówki, nawet zabrała ich raz na łyżwy. Myślałem wtedy: „Może się uda. Może jakoś się ułożymy”.
Przez chwilę naprawdę wierzyłem, że dzieci ją zaakceptują. Że znajdą miejsce w swoim sercu, choćby małe. Ale bardzo szybko zrozumiałem, że nie wszystko da się zbudować na dobrej woli. Kacper zamknął się jak forteca. Hania zaczęła robić to, co robiła od śmierci mamy – szła za bratem jak cień.
– Daj im czas – powtarzałem Justynie, kiedy widziałem jej łzy w oczach. Nie zauważałem wtedy, że czas nie zawsze leczy. Czasem tylko pogłębia rany.
Chciałem ją jakoś ukoić, ale każde słowo wydawało się nieodpowiednie
Wieczór był cichy, może nawet zbyt cichy. Dzieci poszły wcześniej do swoich pokoi, a ja siedziałem na kanapie z laptopem na kolanach, próbując skończyć jakiś zaległy raport z pracy. Justyna stała przy kuchennym blacie, przez chwilę myślałem, że coś jeszcze szykuje, ale wtedy usłyszałem, jak cicho szlocha.
Podniosłem wzrok. Trzymała ręce na krawędzi blatu, zaciskając je mocno, jakby to miało powstrzymać to, co miało za chwilę z niej wypłynąć.
– Oni mnie nienawidzą, Robert – powiedziała nagle. – Próbuję, naprawdę próbuję, a Kacper patrzy na mnie tak, jakbym zrobiła mu krzywdę.
Odłożyłem laptopa. Podszedłem, chciałem ją objąć, ale się cofnęła.
– Dziś... dziś powiedział mi: „Nie potrzebujemy cię. Zostaw nas”. Tak po prostu. Jakby to było coś, co się mówi każdemu obcemu człowiekowi na ulicy. Rozumiesz?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem ją jakoś ukoić, ale każde słowo wydawało się nieodpowiednie.
– Justyna, oni wciąż cierpią. Stracili matkę. Musisz zrozumieć...
Odwróciła się gwałtownie. Jej oczy były czerwone.
– A ja co? Jestem workiem treningowym? Mam być cierpliwa, dobra, miła, i jeszcze mam z uśmiechem znosić obelgi od trzynastolatka?
Zamilkłem. Chciałem powiedzieć, że to minie. Że dzieci kiedyś to zrozumieją. Ale przecież sam nie miałem pewności.
Usiadła na krześle, ukryła twarz w dłoniach. Po chwili dodała cicho:
– Kocham cię, Robert. Ale nie wiem, jak długo dam radę tak żyć.
W tamtym momencie poczułem rozdarcie, które znałem już od miesięcy. Justyna była dobra. Ciepła. Uczciwa. Robiła wszystko, by zasłużyć na miejsce przy naszym stole. Ale dzieci... dzieci były moim życiem. Każde ich łzy bolały mnie bardziej niż własne.
Wróciłem myślami do tamtego popołudnia, kiedy po raz pierwszy zaśmiała się z Hanią, gdy razem lepiły pierogi. Wydawało mi się wtedy, że coś się zaczyna. Że może to początek czegoś nowego. Teraz nie byłem już tego taki pewien.
Zastanawiałem się, czy to ja zawiniłem. Może pośpieszyłem się, wprowadzając ją do naszego świata. Może nie byłem gotowy. Może oni nie byli gotowi.
A może po prostu nie można nikogo zmusić do tego, by pokochał drugiego człowieka.
Problemy się piętrzyły, a ja byłem rozdarty
Justyna zastała swoje rzeczy porozrzucane po salonie. Koszula, którą zostawiła na oparciu krzesła, była zmięta i rzucona na podłogę. Torebka otwarta, a telefon – zniknął. Przeszukała wszystko. Nic. Wzięła głęboki oddech i poszła do pokoju dzieci.
– Hania, widziałaś mój telefon?
– Nie... – odpowiedziała dziewczynka, zbyt szybko spuszczając wzrok.
– A moje rzeczy? Kto je rozwlókł?
Wtedy wszedł Kacper. Bez skruchy, z tym swoim chłodnym spojrzeniem.
– Nie jesteś naszą rodziną. Nie musisz tu mieć swoich rzeczy.
Justyna stała przez chwilę w ciszy, potem wyszła. Nie powiedziała nic, ale w oczach miała ból. Gdy wróciłem z pracy, zastałem ją na schodach, z cichymi łzami na policzkach. Dzieci siedziały w salonie, Kacper z ponurą miną, Hania jak cień.
– Znowu robisz z nas potwory? – zapytał Kacper, zanim zdążyłem się odezwać.
Zamilkłem. Nie umiałem wybrać strony.
W głowie słyszałem głos Anki. Obietnicę, którą złożyłem przy jej łóżku – że zawsze będę ich chronił. Że nigdy ich nie zostawię.
A teraz Justyna patrzyła na mnie jak na zdrajcę. I miała rację.
Nie zatrzymywałem jej. Może dlatego, że nie wiedziałem jak
W piątek Justyna zaplanowała kolację. Pieczone ziemniaki, ulubione pulpeciki Hani, sałatka, nawet domowy deser. Nakryła stół, zapaliła świeczki. Usiadła i czekała.
Nikt nie przyszedł.
Ja siedziałem z nią, próbowałem żartować, ale w powietrzu wisiała cisza, która miażdżyła.
W nocy zniknęła jej kosmetyczka. Tak po prostu – z łazienki. Następnego dnia od rana chodziła w milczeniu. W południe zeszła na dół z walizką. Usiadłem na schodach, patrząc, jak zapina suwak.
– To już? – zapytałem cicho.
– Nie umiem kochać za troje – odpowiedziała. – I nie chcę już walczyć o coś, czego nikt nie chce mi dać.
Nie zatrzymywałem jej. Może dlatego, że nie wiedziałem jak. Może dlatego, że sam już nie wiedziałem, co jest dobre.
Kiedy drzwi się zamknęły, spojrzałem na dzieci. Kacper bez słowa patrzył w telewizor. Hania spojrzała na mnie z ukradkowym uśmiechem.
I wtedy pomyślałem – to właśnie było ich zwycięstwo?
W głowie miałem obraz Justyny
Justyny nie było już tydzień. Dom zrobił się cichszy. Nie mówiłem dzieciom nic. Nie krzyczałem, nie robiłem wyrzutów. Po prostu... milczałem. W pracy zacząłem się mylić. Szef zapytał, czy wszystko w porządku. Skłamałem, że tak.
Wieczorami siedziałem przy stole, gdzie kiedyś Justyna kładła talerze. Hania próbowała mnie zagadywać, ale coraz częściej urywała zdanie w połowie, jakby czuła, że nie ma już sensu.
W niedzielę siedzieliśmy w trójkę w kuchni. Cisza ciążyła jak nigdy. Patrzyłem przez okno i w końcu powiedziałem:
– Straciliście kogoś. Ale ja też.
Dzieci zamilkły. Kacper przestał dłubać łyżką w talerzu. Hania spojrzała na mnie z czymś, czego dawno nie widziałem – może ze zrozumieniem.
W głowie miałem obraz Justyny. Jak całuje Hanię w czoło, mimo że ta odsuwa się obrażona. Jak uczy Kacpra robić naleśniki, chociaż ten udaje, że go to nie obchodzi.
Tęskniłem. Za nią. Za sobą z nią.
Ale nie wiedziałem, jak to powiedzieć dzieciom. Nie chciałem ich oskarżać. Ale chciałem, żeby wiedziały, że wszystko ma swoją granicę. Nawet cierpliwość.
Tęsknota i nadzieja
Znalazłem Kacpra siedzącego na podłodze w swoim pokoju. W ręku trzymał telefon, ten stary, którego używaliśmy tylko do zdjęć. Znalazł go w szufladzie. Przeglądał galerię.
– Pamiętasz ten piknik? – zapytał, nie patrząc na mnie. – Jak Justyna zrobiła ciasto z truskawkami, a Hania się cała wybrudziła?
Stanąłem w drzwiach, cicho. Pokiwałem głową.
– Było śmiesznie – dodał po chwili. – Może... może ona nie była aż taka zła.
Zza łóżka wychyliła się Hania.
– Tęsknię trochę. – powiedziała cicho. – Ale nie wiem, czy można powiedzieć „przepraszam” za wszystko.
Usiedliśmy razem na podłodze. Cisza już nie bolała. Była inna. Lżejsza.
– Czy ona do nas wróci? – zapytał Kacper.
Zawahałem się. Potem powiedziałem:
– Nie wiem. Może nie.
Ale w moim głosie pojawiło się coś nowego. Coś, czego nie było od dawna. Nadzieja.
Robert, 40 lat
Czytaj także:
- „Po rozwodzie zostałam z 2 dzieci bez kasy, a mój eks bawił się w tropikach. W pewnym momencie coś we mnie pękło”
- „Teść narzeka sąsiadom, że jego syn się zmienił, odkąd mnie poznał. Ma rację, ale oddałam im wszystkim przysługę”
- „Nie mamy dzieci, ale kłótni u nas i tak nie brakuje. Irytuje mnie, że mąż nie opuszcza deski sedesowej”

