Reklama

Zaczęło się zwyczajnie – po prostu potrzebowałam chwili dla siebie. W domu było za głośno, za duszno, za ciasno od cudzych oczekiwań i rad. Matka powtarzała, że powinnam już znaleźć pracę, ojciec wzdychał ciężko za każdym razem, gdy przechodziłam obok lodówki, a młodszy brat kpił, że jestem „bezrobotną poetką z TikToka”. Więc pewnego dnia po prostu wstałam wcześniej, ubrałam się porządnie, zrobiłam sobie kanapkę do plecaka i wyszłam, rzucając przez ramię: – Mam rozmowę w sprawie pracy. Od tamtej pory codziennie „pracowałam”… przy stoliku w kawiarni.

Niech mnie zostawią w spokoju

– Znowu w piżamie o dziesiątej? – mama stanęła w drzwiach mojego pokoju, z ramionami skrzyżowanymi jak generał przed bitwą. – Ludzie pracują, uczą się, robią coś ze swoim życiem, a ty?

Udawałam, że nie słyszę. Przewinęłam TikToka, potem jeszcze jednego. Śmieszny pies, dziewczyna z self-care rutyną, ktoś mieszka w vanie w Hiszpanii. Właśnie takie życie chciałam. Ale utknęłam w rodzinnym mieszkaniu z kafelkami z lat dziewięćdziesiątych i niekończącymi się wyrzutami.

– Może byś chociaż poszła z tatą do biura? – mama nie dawała za wygraną. – Tam szukają kogoś do wprowadzania danych.

– Mamo, nie chcę wprowadzać danych – mruknęłam, nie odrywając wzroku od ekranu.

– A co chcesz robić? Leżeć całe życie?

Nie miałam gotowej odpowiedzi. Zamiast niej przyszła myśl: a gdyby tak... udawać, że coś robię? Przecież nie sprawdzą. Wystarczy dobrze kłamać i wychodzić z domu rano. Tak narodził się mój plan. Następnego dnia wstałam wcześniej, ubrałam się w coś „poważniejszego”, nawet podkład nałożyłam. Mama aż się wzruszyła.

– Widzisz? Wystarczy ruszyć się z kanapy – ucieszyła się.

Nie poprawiłam jej. Złapałam torebkę, wrzuciłam książkę, laptopa i ruszyłam na spotkanie z... samą sobą. Do kawiarni na rogu. Zawsze było tam cicho, pachniało matchą i spokojem. I nikt mnie tam nie oceniał.

Wymyślona praca pachnie matchą

W knajpie na rogu panował święty spokój. Drewniane stoliki, zielone rośliny w słoikach po ogórkach, przyciszona muzyka – dokładnie tak sobie wyobrażałam wolność. Usiadłam przy oknie.

– Co podać? – uśmiechnęła się do mnie baristka z dredami.

– Matchę latte – odpowiedziałam pewnym głosem, choć piłam ją raz w życiu i wtedy smakowała co najmniej dziwnie.

Zaczęłam przeglądać laptopa. Na otwartej karcie miałam blog o projektowaniu wnętrz. Nie znałam się na tym, ale wyglądało profesjonalnie. Ludzie obok pisali, czytali, stukali w klawiatury. Wtopiłam się w tłum. Potem patrzyłam przez okno, obserwowałam ludzi. Dziewczyna z fioletowymi włosami szła szybko, jakby wiedziała dokładnie, dokąd zmierza. Facet w garniturze mówił do słuchawki z taką złością, jakby chciał ją połknąć. A ja... po prostu byłam.

Zadzwoniła mama. Nie odebrałam. Napisałam potem, że wszystko dobrze, że szkolenie przeciągnęło się do popołudnia. Dodałam nawet, że może załapię się na etat. Wysłała mi buźkę z serduszkiem.

– Jeszcze coś? – baristka zagadnęła, zbierając filiżanki ze stolika obok.

– Tak... może jeszcze jedną matchę – powiedziałam.

Zostałam do zamknięcia. I postanowiłam wrócić jutro.

Przesiadywałam tam codziennie

Zaczęłam przychodzić codziennie o tej samej porze. Punkt dziewiąta, jakby naprawdę ktoś czekał na mnie w biurze z listą zadań. Pracownicy kawiarni zaczęli mnie rozpoznawać. Baristka z dredami kiwała głową na powitanie, a chłopak w kraciastej koszuli robił mi matchę bez pytania, zanim jeszcze zdążyłam sięgnąć do torebki.

– Dobrze ci tu, co? – zagadnął któregoś dnia, wycierając ladę.

– Jak w domu, tylko że nikt się nie czepia – odparłam z uśmiechem.

Nie wiedziałam, czy to odpowiedź żartobliwa, czy tragiczna. W międzyczasie zaczęłam dopisywać do mojego życia szczegóły, które tłumaczyłyby moją nieobecność w domu. Raz powiedziałam mamie, że zostaję na nadgodziny. Innym razem, że idziemy z zespołem na integrację. Brzmiało to profesjonalnie. Nagle wszyscy zaczęli traktować mnie poważniej.

– No i jak tam twoja praca? – pytała ciocia przez telefon. – Taka jesteś teraz zabiegana!

Pokręciłam się po salonie, udając, że właśnie odbieram jakiegoś ważnego maila. Nagle zrobiło się to całkiem... wygodne. Ale z każdym kolejnym dniem, który spędzałam przy tym samym stoliku, coś się we mnie rozłaziło. Patrzyłam, jak inni faktycznie pracują. Piszą, rysują, omawiają coś przez Zooma. Ja tylko udawałam. Miałam wrażenie, że jestem bohaterką nie swojego życia.

Pewnego dnia usiadłam i nic nie zrobiłam przez cztery godziny. Matcha ostygła, laptop się wyłączył. Przyszła baristka.

– Wszystko okej?

Skinęłam głową. Bo przecież nie mogłam powiedzieć: „Nie. Zmyśliłam wszystko”.

Kłamstwa mnożą się szybko

Któregoś dnia tata wrócił wcześniej z pracy. Siedziałam już na kanapie, z laptopem na kolanach i wymuszoną miną zmęczonego człowieka sukcesu.

– A ty co tak wcześnie? – zapytał, zdziwiony.

Szef puścił nas wcześniej, system im padł – odpowiedziałam bez zająknięcia.

– No patrz, pierwszy tydzień i już luz? Chyba dobrze trafiłaś – uśmiechnął się i pogłaskał mnie po głowie jak dziecko.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Im dłużej trwała ta farsa, tym bardziej komplikowały się szczegóły. Musiałam zapamiętywać nazwiska nieistniejących współpracowników, wymyślać sytuacje z „biura”, czasem nawet opowiadać mamie, co zjedliśmy na lunch. Ona kiwała głową z dumą. Wreszcie mogła się pochwalić córką, która „stanęła na nogi”.

W knajpie, moim drugim domu, zaczęłam pisać historię o dziewczynie, która udaje, że ma życie. Zmieniałam tylko kilka detali. Nazywała się Ina, miała dwadzieścia cztery lata i również piła matchę zamiast mierzyć się z rzeczywistością. Pisałam o niej z pasją, ale też z jakimś dziwnym wstydem. Była śmieszna i żałosna, a jednak tak bardzo znajoma.

– Piszesz książkę? – zagadnęła mnie baristka. – Często cię tu widzę. Zawsze coś tam skrobiesz na tym laptopie.

– Tak, można tak powiedzieć – uśmiechnęłam się, choć miałam ochotę zniknąć pod stolikiem.

Nie wiedziała, że to raczej spowiedź niż książka. A potem, zupełnie niespodziewanie, przyszedł mail. Prawdziwy. Zaproszenie na rozmowę o pracę. A ja nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy uciekać.

Nie chcę wracać

Mail przyszedł od agencji kreatywnej, do której kiedyś, jeszcze z odrobiną nadziei, wysłałam swoje CV. Zapomniane konto mailowe, a tam: „Z przyjemnością zapraszamy na rozmowę rekrutacyjną w przyszłym tygodniu”. Przeczytałam wiadomość trzy razy. Najpierw miałam ochotę krzyknąć z radości. Potem… przyszło coś w rodzaju paniki.

Bo co teraz? Musiałabym faktycznie tam pójść. Rozmawiać. Udowodnić, że coś potrafię. Że nie jestem tylko dziewczyną, która przesiaduje w kawiarni i pisze swoje żałosne notatki, udając, że jest kimś więcej. Zamknęłam laptopa i wyszłam. Pierwszy raz od tygodni bez pożegnania. Przechodziłam obok ludzi, których mijam codziennie, ale wszystko wydawało się obce. Jakby świat się odsunął o krok, niepewny, czy mnie przyjąć.

Wróciłam do domu. Mama oglądała teleturniej, tata coś wiercił w garażu. Zobaczyli mnie i uśmiechnęli się, jakby nic się nie zmieniło.

– Jak było w pracy? – zapytała mama.

– Dobrze – powiedziałam z automatu.

Nie powiedziałam im o mailu. Nie powiedziałam nic. W nocy nie mogłam spać. Leżałam i słuchałam tykającego zegarka w kuchni. Myślałam o Inie, tej wymyślonej dziewczynie z notesu. Czy ona też by się bała? Czy ona też tak bardzo przyzwyczaiła się do spokoju, że prawdziwe życie wydało się przerażające?

A może… może to wszystko była tylko rozgrzewka? Może udawanie pracy nauczyło mnie, jak wygląda dzień osoby, która naprawdę coś robi? Może jednak dam radę? A jeśli nie… zawsze zostanie matcha.

I co teraz?

W końcu poszłam. Na rozmowę. W garsonce pożyczonej od kuzynki, z podkładką pod pachą i sercem gdzieś w okolicy gardła. Kłamałam przez tyle tygodni, że pierwszy raz mówiąc prawdę – zająknęłam się. Ale powiedziałam. Że nie pracuję. Że chcę. Że próbuję. Że potrafię pisać i słuchać ludzi. I że mam notatnik pełen historii. Spojrzeli na mnie dziwnie. Jeden z rekruterów się uśmiechnął.

– No to dobrze, że przyszłaś.

Nie wiem, czy mnie przyjmą. Ale wiem, że pierwszy raz od dawna przestałam udawać. Wieczorem mama czekała w kuchni. Miała ten swój „coś przeczuwam” wyraz twarzy.

– To jak tam w pracy?

Usiadłam. Zsunęłam z nóg buty. Pochyliłam się i spojrzałam jej w oczy.

– Mamo… ja nie mam pracy. Nigdy jej nie miałam.

Przez chwilę nic nie powiedziała. Tylko siedziała i patrzyła. A potem, powoli, bez słowa, wstała i zrobiła mi herbatę. Bez komentarza. I bez krzyku.

– Jutro też tam pójdziesz? – zapytała w końcu cicho.

Nie wiem, co będzie dalej. Może mnie nie przyjmą. Może jeszcze nie dziś się uda. Ale już nie będę uciekać do kawiarni, żeby się chować przed światem. Tylko jeszcze czasem tam wrócę. Usiądę przy tym samym stoliku. Zamówię matchę. I przypomnę sobie, jak wyglądało moje życie, zanim zaczęłam je naprawdę.

Iga, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.

Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama