„Bukiet kwiatów od męża na walentynki pachniał jak francuskie perfumy. Gdy przeczytałam liścik, poczułam jednak smród zdrady”
„– Zobacz, co dziś do mnie przyszło. Było, co prawda, zaadresowane do niejakiej Anetki, ale i tak wygląda ładnie – powiedziałam z udawaną drwiną w głosie. I wtedy Mariusz... kompletnie się rozsypał”.

- listy do redakcji
Wiedziałam, że Mariusz nie jest typem romantyka. Był moim mężem, więc siłą rzeczy musiałam to akceptować. Chociaż nie obsypywał mnie piękną biżuterią, wykwintnymi belgijskimi czekoladkami ani wielkimi bukietami, które widzi się tylko w komediach romantycznych, miał swoje zalety: czułam się przy nim bezpiecznie. I to wystarczało. Do czasu.
Myślałam, że jesteśmy szczęśliwi
Z Mariuszem byliśmy już dziesięć lat po ślubie. Mieliśmy już za sobą szał uczuć i wielkie uniesienia – o ile kiedykolwiek miały one miejsce. Szczerze mówiąc, już nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio mąż wywołał u mnie motyle w brzuchu. To jednak nie było dla mnie istotne. Liczyło się dla mnie to, że czułam się przy Mariuszu bezpieczna. Nie potrzebowałam jego stałych zapewnień, jak bardzo mnie kocha. Po prostu wiedziałam, że tak jest. Nie potrzebowałam też wielkich romantycznych zrywów. Wystarczała mi odświętna kolacja urodzinowa i kilka kwiatków na Walentynki i Dzień Kobiet.
Przez te wszystkie lata dorobiliśmy się z Mariuszem domu, dziecka i stabilnego wspólnego życia. To było dla mnie cenniejsze niż namiętność, prezenty czy randki.
Jak wyglądało nasze codzienne życie? Dość zwyczajnie. Ja zajmowałam się pięcioletnią córką, a przy okazji pracowałam dorywczo z domu, a Mariusz prowadził swoją firmę transportową. Rano pakowałam mu obiad do pracy, jedliśmy razem śniadanie, a potem ja odwoziłam Amelkę do przedszkola, a Mariusz szedł do pracy. Z reguły wracał wieczorem, a wtedy jedliśmy wspólnie kolację, po czym przejmował na chwilę małą, żebym mogła się umyć i ogarnąć dom. Czasem zostawała jeszcze chwila na odcinek serialu czy film. Nic wielkiego, a jednak czułam się szczęśliwa.
Czasem chciałam czegoś więcej
Zbliżały się kolejne Walentynki, czyli święto, którego nigdy szczególnie nie obchodziliśmy.
– Daj spokój, głupie wymysły koncernów, żeby tylko dało się więcej zarobić. Tłumy w kinach, teatrach i restauracjach. Po co to komu? – komentował tylko, gdy poruszałam temat.
W sumie się z nim zgadzałam i wiedziałam, że poniekąd ma rację. A jednak czasem, gdy patrzyłam na pięknie wystrojone panie i elegancko ubranych panów w wytwornych restauracjach, otwierających od siebie kosztowne, romantyczne prezenty, robiło mi się jakoś przykro. Chociaż z reguły widziałam takie sceny w filmach lub na reklamach – dalej jakoś to na mnie działało. Finalnie jednak wygrywał zdrowy rozsądek.
– W piątek są Walentynki, Mariusz. Zrobię na kolację coś wyjątkowo dobrego, a potem obejrzymy jakiś fajny film, co? – zaproponowałam mężowi w tym roku.
– Okej. Postaram się wrócić odrobinę wcześniej – zadeklarował.
Byłam zaskoczona
Plany nie były wielkie, a jednak włożyłam w nie serce. Przygotowałam ulubioną pieczeń Mariusza z przepisu jego babci, a do tego upiekłam ciasto karmelowo–czekoladowe, co zdarzało mi się wyjątkowo rzadko, bo raczej nie lubiłam piec. Nie stroiłam się szczególnie, ale też nie byłam w dresie, w którym witałam męża codziennie po pracy. Zrobiłam delikatny makijaż, spięłam włosy i zabrałam się za przystrajanie stołu.
W tym momencie do drzwi zadzwonił kurier.
– Pani Agata? Proszę, to dla pani – powiedział młody chłopak w zielonej czapeczce bejsbolowej wręczając mi wielki, pachnący bukiet.
– Ojej, naprawdę? To na pewno nie pomyłka? – zdziwiłam się, bo nigdy wcześniej nie dostałam podobnego bukietu.
Od nikogo. A co dopiero od Mariusza!
– Adres się zgadza, nazwisko chyba też. Może to tajemniczy wielbiciel – uśmiechnął się chłopak.
Zachichotałam i zamknęłam drzwi. Byłam pozytywnie zaskoczona: jak dotąd Mariusz miał w zwyczaju obdarowywać mnie prostymi, tanimi kwiatkami z targu. Bez zbędnych ozdób, bez mieszanek gatunków, bez wstążek i dekoracyjnych papierów. Nie przeszkadzało mi to: lubiłam wszystkie kwiaty i cieszyłam się nawet z takich z supermarketu. Dlatego tym bardziej zdziwił mnie ten elegancki i ewidentnie kosztowny bukiet.
Myślałam, że to pomyłka
Był ogromny, chyba wielkości trzech moich głów! W środku miał róże, goździki, frezje, lilie, gerbery i gipsówki, a całość opakowana była w schludny, różowy papier. Takie wiązanki widywałam dotąd tylko na Instagramie – u żon milionerów czy celebrytek. Czułam się wyróżniona i niezwykle dopieszczona. Aż nie znalazłam liściku.
„Za kolejny piękny rok razem. Najpiękniejszy bukiet dla najpiękniejszej kobiety. Kocham cię, Anetko. Mariusz”.
„Anetko? Jak mogli się tak pomylić w tej kwiaciarni?”, pomyślałam odruchowo. Choć wiadomość była zaskakująca i dość nietypowa dla Mariusza, z pierwszej chwili byłam przekonana, że to zwykła pomyłka. Anetka, Agatka. Jakby nie było, imiona dość podobne. Można źle usłyszeć.
Dalej myślałabym, że spotkała mnie jedynie pomyłka, gdyby nie to, że Mariusz... zdradził się sam.
Jak mógł mi to zrobić?
Gdy tylko mąż wrócił do domu, od razu skierowałam go w stronę kuchni, gdzie w największym wazonie wyeksponowałam bukiet na samym środku stołu.
– Zobacz, co dziś do mnie przyszło. Było, co prawda, zaadresowane do niejakiej Anetki, ale i tak wygląda ładnie – powiedziałam z udawaną drwiną w głosie.
I wtedy Mariusz... kompletnie się rozsypał.
– Boże, Agata... Tak bardzo cię przepraszam. Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób – wyszeptał z powagą, która sprawiła, że natychmiast straciłam dobry nastrój.
– Co chcesz powiedzieć, Mariusz? – zapytałam skołowana.
– Przepraszam, nie powinienem był tego tak długo ukrywać. Nie zasługujesz na to, żeby cię oszukiwać. Aneta to... dziewczyna, która pracowała u nas rok temu. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. To mnie trafiło jak grom z jasnego nieba. Zwolniłem ją, żeby mnie nie kusiło, ale... nie potrafiłem się od niej trzymać z daleka – mąż wypluwał z siebie słowa z prędkością karabinu.
– Mariusz, co ty wygadujesz?! – wybuchłam nagle.
– No... Te kwiaty... Dla Anety... – odparł zbity z tropu.
– Byłam przekonana, że to pomyłka. Że po prostu źle cię usłyszeli w kwiaciarni – odpowiedziałam pustym głosem.
To był cios prosto w serce
Zapadła cisza.
– Czyli to nie była pomyłka. A może raczej była, ale nie w imieniu – wycedziłam po chwili pełnego napięcia milczenia.
– Przepraszam – odpowiedział Mariusz zrezygnowany.
– I co teraz? – zapytałam ostro.
– Nie wiem – wyszeptał. – Właśnie dlatego tyle z tym zwlekałem. Nie potrafiłem podjąć decyzji. Mam ciebie i Amelkę, jesteście dla mnie takie ważne, ale... Aneta. Zakochałem się, Agata. Nic na to nie poradzę.
Poczułam się, jak gdyby ktoś uderzył mnie wielkim workiem z ziemniakami prosto z brzuch. Moje życie w ciągu minuty nagle runęło w gruzach. To wszystko, co myślałam, że mam poukładane, było jedynie iluzją, pokazem mojej naiwności. Nagle po policzkach zaczęły mi płynąć łzy, choć w dalszym ciągu nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. Mariusz patrzył na mnie przejęty. Widziałam, że cierpi. Ale ja cierpiałam bardziej. I nie zamierzałam mu niczego ułatwiać.
Byłam wściekła
– To może ja zdecyduję za ciebie. Wynoś się. Jutro składam pozew o rozwód – odparłam zimno, gdy tylko udało mi się powstrzymać łzy.
– Agata, proszę... Porozmawiajmy.
– Ale o czym, Mariusz? Powiedziałeś, że ją kochasz i nic na to nie poradzisz. Co mi powiesz? Że mnie też kochasz? To co, może w ogóle zamieszkamy wszyscy razem? Żebyś miał nas obydwie pod ręką? A może dogadamy jakiś grafik? U nas od poniedziałku do środy, a u niej przez resztę tygodnia? – potok drwiących, pełnych gniewu słów zaczął wypływać z moich ust.
Mariusz nie odpowiadał. Patrzył tylko na mnie z tą samą umęczoną miną, co doprowadzało mnie do jeszcze większego szału.
– Bierz torbę i się pakuj. Nie chcę cię tu widzieć – powiedziałam, tym razem jeszcze bardziej stanowczo.
Chyba się przestraszył, bo powoli i markotnie, ale ruszył się w stronę sypialni, skąd wziął swoją torbę na siłownię i zaczął do niej pakować najpotrzebniejsze ubrania. Dałam mu kwadrans na spakowanie się, po czym zatrzasnęłam za nim drzwi. Wiedziałam, że zachowałam się tak, jak powinnam. Wiedziałam, że postąpiłam w jedyny sposób, który pozwolił mi zachować resztki godności. Tylko co będzie dalej? Przecież mamy małe dziecko... Nie wyrzucę go ze swojego życia całkowicie. Ech, te przeklęte kwiaty!
Agata, 37 lat
Czytaj także: „W walentynki wyglądałam jak milion dolarów, a mąż i tak mnie nie dotknął. Powód miał dłuższe nogi niż ja”
„Spędziłam romantyczne walentynki z teściem. Teraz nie wiem, czyje oczy będzie miało moje dziecko”
„Nigdy nie płakałam tak jak w walentynki. Miała być romantyczna kolacja, a przeżyliśmy prawdziwy koszmar”