„Bratowa powiedziała, że nie zaprosi mnie na święta, dopóki nie oddam długu. To ma być rodzina?”
„– Karolino, powiedzmy to sobie wprost. Nie chcę, żebyś znów przychodziła i udawała, że nic się nie stało. Dopóki nie uregulujesz tego, co jesteś nam winna, nie licz na zaproszenie na święta – powiedziała”.

Nie lubię grudnia. Kiedyś kojarzył mi się z zapachem mandarynek, makowcem mamy i śmiechem przy stole. A teraz? Z lodowatym przypomnieniem, że jestem sama. Mój brat ma swoją rodzinę, mama się nie wtrąca, a ja siedzę w kawalerce z resztkami makaronu i rozładowanym telefonem, który i tak nikt nie dzwoni. Czasem sobie myślę: może to ja coś zrobiłam? Może rzeczywiście zasłużyłam, skoro nawet najbliżsi się ode mnie odwrócili.
Wiem, że jestem im winna pieniądze. Parę tysięcy, które pożyczyli mi, gdy potrzebowałam. Nie miałam z czego oddać – straciłam pracę, potem zdrowie, a potem chyba też twarz w oczach brata i jego żony. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że usłyszę coś takiego. Że dopóki nie oddam długu, nie jestem mile widziana przy wigilijnym stole.
– No przecież nie będę się tam pchać na siłę – rzuciłam przez telefon do Asi, mojej jedynej przyjaciółki. – Ale jak można tak po prostu... wykluczyć kogoś z rodziny?
– To okrutne – powiedziała cicho. – I cholernie niesprawiedliwe.
A ja tylko przytaknęłam i zacisnęłam zęby. Bo nie mogłam się rozpłakać. Już nie. Ile razy można?
Tego się nie spodziewałam
Włączyłam głośnik i od razu pożałowałam. Głos Patrycji był jak zimna stal. Bez cienia współczucia, bez pauzy na oddech.
– Karolino, powiedzmy to sobie wprost. Nie chcę, żebyś znów przychodziła i udawała, że nic się nie stało. Dopóki nie uregulujesz tego, co jesteś nam winna, nie licz na zaproszenie na święta.
Zamilkłam. W pokoju było tak cicho, że słyszałam brzęczenie lodówki. Nacisnęłam "powtórz". Jeszcze raz. I jeszcze raz. Jakby mój mózg nie chciał przyjąć, że to naprawdę zostało wypowiedziane.
Przysunęłam się do okna. Śnieg padał jak z pocztówki, grube płaty, jak w dzieciństwie, kiedy z Tomkiem lepiliśmy bałwana. A teraz... bratowa mówiła do mnie jak do kogoś obcego. Jak do problemu, który trzeba wyeliminować.
Zadzwoniłam do mamy. Odebrała po dłuższej chwili.
– Mamo... słyszałaś, co wymyśliła Patrycja?
– Och, Karolinko... – westchnęła. – Może lepiej nie przychodź. Jeszcze bardziej ich rozzłościsz.
– Ich? A ty? Ty też uważasz, że nie zasługuję na święta z rodziną?
– Nie mieszaj mnie w to, proszę...
Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę. Patrzyłam na zamarznięte szyby i czułam, że właśnie przestałam należeć do rodziny.
Miałam pretensje do brata
Pojechałam do niego bez zapowiedzi. Potrzebowałam zobaczyć go bez Patrycji w tle, bez jej chłodnych spojrzeń i podniesionych brwi. Miałam nadzieję, że jeśli spojrzy mi w oczy, przypomni sobie, że jestem jego siostrą.
Zastałam go w garażu. Stary zapach smaru i wilgoci, radio brzęczało coś w tle. Stał pochylony nad rowerem dzieciaków.
– Cześć – powiedziałam cicho.
Podniósł wzrok. Przez ułamek sekundy zobaczyłam w nim zaskoczenie. Może nawet ulgę. Ale szybko znikło.
– Karolina… Nie spodziewałem się.
– Musimy pogadać.
Westchnął, odłożył klucz i wytarł dłonie w szmatę. Milczał, więc zaczęłam.
– Słyszałam wiadomość od Patrycji. Serio? Nie mogłeś mi tego powiedzieć sam?
– Karola, to nie tak... Po prostu chcemy to wreszcie zamknąć. Oddasz i będzie po sprawie.
Prychnęłam.
– Czyli nic się nie liczy. Nie interesuje cię, jak się czuję. Że nie mam z czego. Że się wstydzę. Liczy się tylko saldo.
– Nie dramatyzuj.
– Ty się jej boisz – rzuciłam nagle. – Kiedy ostatnio byłeś moim bratem, a nie jej rzecznikiem?
Wzrok mu pociemniał. Odsunął się, jakby go uderzyłam.
– Może to ty masz problem, nie cały świat.
Zatkało mnie. Stałam tam chwilę, jak wmurowana. Potem odwróciłam się i wyszłam. Bez słowa. W głowie tylko brzęczało mi jedno: nie mam już brata.
Pokłóciłam się z bratową
Pojechałam tam w sobotę. Serce waliło mi jak młot, ale już nie mogłam tego w sobie dusić. Patrycja otworzyła drzwi jakby się mnie spodziewała.
– Cześć – powiedziała krótko, nie odchodząc od framugi.
– Musimy porozmawiać.
– Mów.
Nie zaprosiła mnie do środka. Stałyśmy tak, dwie kobiety, które kiedyś dzieliły jeden stół, jedną rodzinę. Teraz jak przeciwniczki.
– Nie chodzi ci o pieniądze – powiedziałam wprost. – Chcesz mnie wyrzucić z tej rodziny.
Patrycja zmrużyła oczy. Przez chwilę milczała, po czym wzruszyła ramionami.
– Nie trzeba cię wyrzucać. Sama się wypisałaś.
Zabolało. O wiele mocniej, niż się spodziewałam. Ale nie odpuściłam.
– Wiesz, że nie miałam z czego oddać. Ale mogłaś chociaż zapytać, co u mnie. Jak się czuję. Jak żyję. Nigdy nie chodziło ci o mnie. Zawsze tylko o porządek i kontrolę.
– A może chodziło mi o szacunek? – uniosła głos. – O to, żeby dorosła kobieta wzięła odpowiedzialność za swoje życie, zamiast wiecznie być tą biedną siostrzyczką.
Patrzyłyśmy na siebie długo. Ona ze spokojem. Ja z drżącą brodą.
– Ty nigdy mnie nie lubiłaś – powiedziałam cicho. – Od początku. Może to wszystko właśnie o to chodziło.
Patrycja spojrzała w bok. Na chwilę zniknęła jej ta chłodna pewność.
– Może. Ale to nie mój problem.
Odwróciłam się i odeszłam, zanim zobaczyła łzy. Tylko śnieg skrzypiał pod butami. I czułam, że właśnie coś się skończyło na dobre.
Naprawdę byłam sama
Wigilię spędziłam sama. W kubku stała herbata malinowa, zimna już od godziny. Na stole leżały dwa pierogi i plaster śledzia. Kupiłam je na wagę w dyskoncie, żeby było symbolicznie. Nie chciałam się rozkleić, ale kiedy sąsiedzi zaczęli śpiewać kolędy, coś we mnie pękło. Tęskniłam. Nie za świętami. Za bliskością. Za tym, co było, zanim Patrycja rozstawiła wszystkich po kątach.
Ale przecież może to nie była tylko jej wina? Może ja naprawdę się wycofałam. Odpuściłam. Może przestałam dzwonić pierwsza, bo bałam się odrzucenia. A teraz miałam dokładnie to, czego się bałam. Pustkę.
Zadzwonił telefon. Mama.
– Wesołych świąt, Karolinko – powiedziała cicho.
– Tobie też, mamo.
Zapadła długa cisza.
– Nie wiem, jak to wszystko tak poszło… – dodała po chwili. – Kiedyś byliśmy bliżej siebie.
– Bo nikt jeszcze nie był wtedy od kogoś ważniejszy – odpowiedziałam.
Nie zaprzeczyła. Nie tłumaczyła się. Chyba zrozumiała. Rozłączyłam się i spojrzałam w okno. Śnieg dalej padał. A ja po raz pierwszy nie czułam potrzeby, żeby do kogokolwiek biec i się prosić. Może za rok… A może już nigdy.
Zrobiłam to dla siebie
Kilka dni po świętach w końcu zebrałam się i poszłam do banku. Założyłam osobne konto, tylko na spłatę długu. Symbolicznie, od nowego roku. Wpłaciłam pierwsze sto złotych. Niewiele, ale to był mój gest. Dla siebie, nie dla nich. Nie będę już się tłumaczyć, nie będę błagać. Ale też nie chcę żyć z poczuciem winy. Spłacę, co moje, i zamknę ten rozdział. Na spokojnie. Bez emocji.
Wieczorem spotkałam Asię w naszej ulubionej kawiarni. Przyniosła mi ciastko i położyła je przede mną jak prezent.
– Za odwagę. I za to, że nie wpadłaś do nich z awanturą – zażartowała.
Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od dawna szczerze.
– Wiesz, ja już nie chcę być tą siostrą, którą trzeba naprawiać. Chcę być kobietą, która sobie poradziła.
– I jesteś. Oni tego nie widzą, ale to nie znaczy, że cię nie ma.
Skinęłam głową. Czułam, że coś się we mnie zmieniło. Nie miałam już potrzeby tłumaczyć się każdemu z mojej historii. Zaczynałam żyć swoim życiem – nawet jeśli nie było takie, jak bym chciała. Było moje. I tylko moje. A brat? Może kiedyś zapuka. Albo zadzwoni. Albo nie. Ale już nie będę na to czekać.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”
- „Oddałam obrączki do lombardu, żeby zrobić zakupy na święta. Było mi wstyd nawet przed mężem”
- „Szykowałam święta w pocie czoła, a moja synowa nawet nie kiwnęła paluszkiem, żeby mi pomóc. Potem poznałam powód”

