Reklama

Arek zawsze był oczkiem w głowie moich rodziców. Odkąd tylko pamiętam, przechwalali się nim przed wszystkimi, mimo że mój brat... no cóż, powiem tylko, że nigdy nie był najostrzejszym ołówkiem w piórniku. Ja byłam marginalizowana, tak samo jak moje potrzeby. Areczek był na pierwszym miejscu. Teraz, gdy wyjechał do Danii, zachowują się, jakby czekał w kolejce do tronu. A ja wiem, czym się tam zajmuje.

Reklama

Rodzice kochali go bardziej

Starsze dzieci zawsze mają trochę gorzej. Bo przecież potrzeby najmłodszego potomka zawsze muszą być stawiane na pierwszym miejscu. Doskonale pamiętam, jak to było, gdy urodził się mój braciszek. Miałam wtedy pięć lat i niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak uwagi rodziców. A miałam wrażenie, że oni całą swoją miłość przelali na niego.

– Oszalałaś? Nie widzisz, że dziecko śpi? – nakrzyczała kiedyś na mnie mama, gdy bawiłam się lalkami obok łóżeczka Arka.

– Mamusiu, ja nie obudzę dzidziusia. Będę cicho.

– Guzik mnie to interesuje. Zajmij się czymś innym. Najlepiej na dworze.

Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj. To było październikowe popołudnie. Mama wysłała mnie na dwór, na pluchę, a gdy wróciłam, miała pretensje, że byłam aż po pas umazana błotem. „Myślisz, że mało mam prania? Że mam czas prać jeszcze twoje brudy? O nie, moja panno. Umazałaś się, to będziesz chodzić jak kocmołuch!” – wtedy już nie krzyczała, a niemal wrzeszczała.

Było mi przykro

Rodzice całą swoją uwagę poświęcali Arkowi. Gdy tata wracał z pracy, w pierwszej kolejności biegł do swojego syneczka. Nie interesowało go, jak się czuję i co robiłam przez cały dzień. Tylko czasami, gdy jakimś cudem pamiętał o moim istnieniu, mierzwił mi włosy i rzucał coś w stylu: „Cześć, córuchna”.

Im byłam starsza, tym było gorzej. Nowe buty? Najpierw dla Areczka, a jeżeli wystarczyło pieniędzy, dostawałam najtańsze trampki. Nowa kurtka na zimę? Przecież stara wcale nie była jeszcze aż tak bardzo znoszona i wcale nie była za mała, mimo że ściągacze miałam powyżej nadgarstków. Przecież mogłam założyć rękawiczki. Nowy plecak? A po co? Przecież Areczek potrzebuje zabawek. Tu i tam się zszyje i zaceruje i będzie dobrze. Tak właśnie mijało mi dzieciństwo.

Obarczali mnie winą

Arek wyrastał na niezłego łobuziaka. Non stop odstawiał jakiś numer, ale zawsze wszystko uchodziło mu na sucho. Gdy podczas zabawy piłką w domu stłukł wazon, który był pamiątką po babci, mama machnęła ręką i powiedziała: „Zdarza się”. Kiedy ja przypadkiem podczas śniadania upuściłam talerz, dostałam szlaban. Pamiętam, gdy na naszej wsi powstał plac zabaw obok boiska szkolnego. Wszystkie dzieciaki rzuciły się na nową atrakcję jak głodne psy na szynkę. Arek nie mógł się dopchać do huśtawki, ale zamiast cierpliwie czekać na swoją kolej, znalazł kamień i rzucił nim w chłopca, który korzystał z zabawki. Nie skończyło się na płaczu. Dzieciak musiał mieć założone szwy.

Gdy jego mama przyszła do nas z pretensjami, Arek wszystkiego się wyparł. Powiedział, że to tamten zaczął. Że zrzucił go z huśtawki i zaczął bić. „Sama pani widzi! Mój syneczek tylko bronił się przed pani łobuzem” – stwierdziła mama. Tamtego dnia to ja miałam pilnować brata. Rodzice stwierdzili, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna. Wpadka brata kosztowała mnie wakacyjny wyjazd. Tata uznał, że taka kara będzie najodpowiedniejsza. Na Boga, ja miałam dopiero 10 lat!

W szkole Areczek nie radził sobie zbyt dobrze. Musiałam pomagać mu w odrabianiu lekcji i nauce, ale tłumaczenie mu czegokolwiek i tak przypominało mówienie do ściany. Starałam się, jak mogłam. Na próżno. Przynosił pałę za pałą. Czyja to była wina? Oczywiście, że moja! Bo źle mu tłumaczę, bo nie staram się.

Manipulował rodzicami

W liceum wcale nie było lepiej Tylko cud sprawił, że Arek zdawał z klasy do klasy. Ale to oczywiście nie była jego wina. Według rodziców, nauczyciele się na niego uwzięli. Zdał maturę. Co prawda, słabo ale jednak. Rodzice byli gotowi sfinansować mu studia, na które on wcale nie chciał iść. Ja nie miałam tyle szczęścia. Sama musiałam płacić za szkołę.

Gdy zaproponowali mu, że będą pokrywać koszty czesnego i internatu, powiedział, że najpierw chciałby poznać trochę życia.

– Kolega od paru lat siedzi w Danii. Powiedział mi, że w firmie, w której pracuje, szukają kierownika zmiany. Przesłałem e-mailem swoje CV i stwierdzili, że idealnie się nadaję. Myślę, że byłoby dobrze, gdybym wyjechał na rok albo na dwa. Poznałbym życie i zarobiłbym trochę pieniędzy.

– To wspaniale, synku! Cieszymy się, że poznali się na tobie! – zachwycała się mama.

– Jedź, synu, i pokaż tym Duńczykom, na co stać Polaka z krwi i kości! – zachęcał go tata. – A jak wrócisz, i tak zapłacimy za twoje studia.

Po prostu nie mogłam uwierzyć, że kupili tę bajeczkę. Ktoś miał stwierdzić, że mój brat idealnie nadaje się na kierownika zmiany? Przecież jego życiorys był krótszy niż instrukcja obsługi młotka! W rubryce „Doświadczenie zawodowe” mógł wpisać najwyżej sezonowy zbiór truskawek i malin. Faktycznie, kompetencje godne kierownika. Od początku podejrzewałam, że nie mówi całej prawdy, ani nawet półprawdy.

Zachowywał się jak bogacz

Raz w tygodniu kontaktował się z rodzicami przez kamerkę internetową. Przechwalał się, jak dużo zarabia. Przesłał zdjęcia pięknego domu i może nie najnowszego, ale jednak ładnego BMW.

– Płacę za tę chatę kupę kasy, ale co tam. Stać mnie. A beemkę kupiłem już z pierwszej wypłaty – przechwalał się.

– A jak ci się tam pracuje, synku? – dopytywał się tata.

– Po prostu super! Ci Duńczycy wcale nie znają się na robocie. Ze wszystkim przychodzą do mnie, bo nie wiedzą, co i jak. Mówię ci, tatuś, nie wiem, jak ta firma funkcjonowała beze mnie. Poczekam jeszcze miesiąc albo dwa i upomnę się o podwyżkę.

– Tak trzymaj! Przyprzyj ich do ściany!

Mama chodziła po wsi i wszystkim powtarzała, jak wspaniale radzi sobie Areczek. Pokazywała zdjęcia jego rzekomego domu i twierdziła, że pewnie niedługo zostanie dyrektorem zakładu. Gdy na to patrzyłam, chciało mi się śmiać, bo ja nie jestem tak zaślepiona, jak moi rodzice. Nie wierzyłam w ani jedno słowo brata.

Poznałam sekret brata

Od początku nie podobało mi się, że w tym samym czasie wyjechała Iwona, rówieśnica Arka, z którą mój brat chyba chodził (a przynajmniej tak mi się wydawało). Postanowiłam rozpytać o to u jej siostry.

– Powiedz mi, Madzia. Tylko tak z ręką na sercu. Jak to jest z wyjazdem Iwony. Pojechała z Arkiem, prawda?

– Skąd wiesz? – zdziwiła się.

– Daj spokój. Potrafię dodać dwa do dwóch.

– Sylwka, proszę cię. Nie mów o tym nikomu. Wiem tylko ja.

– Ona jest w ciąży, prawda?

– Bingo.

– Wiesz, że prędzej czy później, a raczej prędzej niż później, będą musieli o wszystkim powiedzieć rodzicom?

– Wiem, ale na razie chcą to trzymać w tajemnicy.

– A Arek? Nie jest żadnym kierownikiem, prawda?

– Oczywiście, że nie. Pracuje jako pomocnik w firmie aranżującej ogrody.

– I ten dom, którym tak bardzo chwali się moja mama...

– Nie wynajmują go. On tylko pracował przy tym domu. Robił skalniak czy coś.

– Gdzie mieszkają?

– Wynajmują kawalerkę w jakiejś zapyziałej dziurze.

Samochód też nie jest jego?

– Oczywiście, że nie. Tylko, błagam cię, Sylwka, zachowaj to dla siebie. Jeżeli się wygadasz, siostra do końca życia nie odezwie się do mnie.

– Masz moje słowo.

Nie miałam zamiaru niczego mówić rodzicom. Po co miałam im psuć niespodziankę. Prędzej czy później dowiedzą się o wszystkim. Ciekawe, czy dalej będą tacy dumni ze swojego syneczka. Mama chyba będzie chodzić po wsi z papierową torbą na głowie, bo sąsiedzi są pamiętliwi i ten temat na pewno przez długi czas będzie gościł na ich językach.

Sylwia, 24 lata

Reklama

Czytaj także: „Strzała Amora dopadła mnie w domu seniora. Mam oczy pełne łez, bo oświadczyny nie poszły zgodnie z planem”
„Ojciec obiecał mi milion złotych, jeśli wytrzymam 5 lat z mężem. Udawałam, że nie czuję słodkich perfum jego kochanki”
„Nie chciałem zdradzić ciężarnej żony, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałem zaspokoić swój męski instynkt”

Reklama
Reklama
Reklama