„Brat przyjechał z drogimi prezentami i udawał panisko. Czułam się upokorzona, bo nam się nie przelewa”
„Patrzyłam, jak dzieciaki wypakowują te wszystkie elektroniczne cuda – smartfon, nowe słuchawki i laptopa. Czułam też na sobie wściekłe spojrzenie Kornela. No nic dziwnego: przy cudownych podarunkach mojego kochanego braciszka, nasze książki i ubrania prezentowały się dość marnie”.

- listy do redakcji
Nie narzekałam na swoją rodzinę. Kornel był redaktorem w wydawnictwie, gdzie co prawda miał etat, ale płacono mu zdecydowanie za mało, jak na nakład pracy włożonej we wszystkie projekty, z którymi się stykał. W dodatku w redakcji wiecznie marudzili, że nie mają na nic kasy, że ludzie teraz mniej czytają, a co za tym idzie, mój mąż nie mógł być tak naprawdę pewien swojej zawodowej przyszłości. Oczywiście, dorabiał sobie jakimiś korektami na boku, ale z tego wychodziły wyjątkowo marne grosze.
Ja z kolei zajmowałam się copywritingiem. Pisałam różne treści, ale zdalnie, bo zajmowałam się też dziećmi. Nie wszystkim pracodawcom to odpowiadało, a znalezienie czegoś, co okazałoby się opłacalne i w miarę sensowne, graniczyło z cudem. Żyliśmy więc głównie z pensji Kornela, a przy okazji od zlecenia do zlecenia, które starałam się systematycznie łapać. Mimo to, staraliśmy się, żeby dzieciakom niczego nie brakowało. Lidka zawsze miała pieniądze na swoje książki, Darek chodził na zajęcia z piłki nożnej. Nie chciałam, żeby oboje rezygnowali z tego, co ich uszczęśliwia, więc wolałam sama być stratna – jeśli zachodziła taka konieczność.
Brat robił karierę w stolicy
Mój młodszy brat, Mateusz, wyjechał dawno temu do stolicy. Niby mieliśmy ze sobą jakiś kontakt, ale raczej z rzadka – on był wiecznie zajęty. Twierdził, że pracuje. Podobno złapał jakąś fuchę w dużej firmie, a potem sypał mu się awans za awansem. Możliwe, że ostatnio został nawet kierownikiem jakiegoś działu, chociaż nie do końca nadążałam za tymi jego zawodowymi rewelacjami. Aż tu nagle, kiedy kompletnie o tym nie myślałam, braciszek zapowiedział się na Święta.
– Wpadnę do was, co? – rzucił przez telefon. – Tak dawno się nie widzieliśmy…
– Pewnie na Wigilię? – spytałam, krzywiąc się, bo to oznaczało, że musiałam zrobić większe zakupy niż początkowo zamierzałam.
– A tak, dobrze by było – potwierdził. – Przywiozę dzieciakom jakieś prezenty, będzie fajnie, Ula!
„Na pewno” – pomyślałam. „Tobie przecież zawsze jest fajnie”.
Nie mogłam odmówić
A Mateusz nagle chciał zgrywać wujka roku – swoich dzieci nie miał, to pewnie uznał, że warto się w coś takiego pobawić. Nie rozumiałam jego podejścia do życia: wieczny singiel, nic tylko praca i praca, a utrzymywał, że niby to jest szczęśliwy. Nie miałam pojęcia, co robił całymi dniami, ale wiecznie na nic nie znajdował czasu. Gdyby jeszcze wychodził do ludzi… ale nie.
Mateusz nigdy nie wydawał się duszą towarzystwa, za kobietami także raczej się nie rozglądał. Kiedy nasza matka pytała o to, czemu się nie ustatkuje, twierdził, że jest już ustatkowany i nie potrzebuje nikogo do towarzystwa. Nie zamierzałam w to wnikać – skoro trzymał się z daleka, a przy tym w nic się nie wtrącał, mógł sobie przecież żyć tak jak chciał.
Dzieci bardzo się cieszyły
– Słuchajcie, w tym roku na Wigilii będzie z nami wujek Mateusz – oznajmiłam rodzinie przy wspólnej kolacji.
– Hurra! – zawołał uradowany Darek. – Pamiętam, że jak byłem mały, zawsze grał ze mną w piłkę!
Rzeczywiście, Mateusz bywał u nas jeszcze przed narodzinami Lidki, gdy Darek miał pięć, sześć lat. Nasz syn bardzo go wtedy lubił.
– To ten wujek, którego nigdy jeszcze nie widziałam? – spytała moja córka, a kiedy pokiwałam głową, dodała: – To fajnie. W końcu go poznam!
Kornel tylko mruknął coś niezrozumiałego nad swoim talerzem i nic więcej nie powiedział. Dopiero gdy dzieciaki rozeszły się do swoich pokojów, zerknął na mnie z wyrzutem.
Mąż miał pretensje
– Po co ty go zaprosiłaś, co? – prychnął. – Już nie pamiętasz, jak tu przyjeżdżał i się obnosił z tym swoim bogactwem? Wielki pan, pomyślałby kto!
– Nie zaprosiłam, tylko sam się wprosił – wytłumaczyłam już zdenerwowana. – Zadzwonił i zapytał, czy może wpaść na Wigilię. To co miałam powiedzieć?
– Że mamy już plany – prawie warknął. – I nie życzymy sobie takich niespodzianek!
Zmarszczyłam brwi.
– Przestań już może, co? – burknęłam. – To w końcu mój brat. Nic się nie stanie, jak nas raz odwiedzi. Poza tym… widziałeś, jak się dzieci ucieszyły?
Wzruszył ramionami.
– One się ze wszystkiego cieszą – stwierdził, wciąż nieprzekonany. – Lidię to jeszcze rozumiem, taki wiek w końcu. Ale Darek? Chłopak piętnaście lat w przyszłym roku skończy, a największa atrakcja dla niego to odwiedziny wujka!
– Naprawdę przesadzasz – mruknęłam, choć sama też nie byłam szczególnie zadowolona z planów na nadchodzące święta. – Zobaczysz, nie może być przecież aż tak źle.
Kornel skrzywił się wyraźnie.
– No, oby.
Przyjechał jak panisko
Dzieci wyczekiwały Mateusza bardziej niż pierwszej gwiazdki. Mój brat zjawił się u nas tuż przed piętnastą. Przyjechał wielkim samochodem, który lśnił nowością – zupełnie jakby dopiero zjechał z taśmy produkcyjnej. Widziałam, że zrobił ogromne wrażenie na Darku, który potem z niechęcią i czymś w rodzaju konsternacji zerknął na nasze wysłużone kombi.
– Ula, wreszcie! – Brat przytulił mnie, jakbyśmy rzeczywiście coś dla siebie znaczyli. – Całe wieki cię nie widziałem!
– No już nie przesadzaj – mruknęłam, mając nadzieję, że szybko zmieni temat.
Na szczęście potem skupił się na dzieciach. Najpierw wypytał Lidkę o jej przepastną, jak na ośmiolatkę, biblioteczkę i pogadali sobie trochę o książkach. Jak na takiego zajętego człowieka, mój braciszek miał całkiem sporą wiedzę o literaturze młodzieżowej. Później zeszło na piłkę nożną, do której prędko nawiązał Darek. Oczywiście okazało się, że kibicują tym samym zespołom, więc pozostawało tylko wymieniać się spostrzeżeniami.
Kornel jedynie zdawkowo przywitał się z Mateuszem, a potem zaszył się w małym pokoju.
– On ci nie pomaga przy tej wieczerzy? – spytał szczerze zdumiony brat, gdy ja wróciłam do krzątania się w kuchni. – Tak nic a nic?
– Robi coś do pracy – mruknęłam wymijająco. – Ma jakieś dodatkowe zlecenie.
– Nie powinien go brać i zaniedbywać przez nie rodziny – stwierdził poważnie.
Jakby co najmniej on całego swojego życia nie opierał na pracy! No, ale on przecież nie miał kogo zaniedbywać.
Te prezenty były za drogie
Wieczerzę zjedliśmy we względnym spokoju. Nawet Kornel zmusił się do wypowiedzenia kilku zdań do Mateusza. Potem jednak przyszła pora na prezenty… No i zaczęły się schody.
Patrzyłam, jak dzieciaki wypakowują te wszystkie elektroniczne cuda – smartfon, nowe słuchawki i laptopa. Czułam też na sobie wściekłe spojrzenie Kornela. No nic dziwnego: przy cudownych podarunkach mojego kochanego braciszka, nasze książki i ubrania prezentowały się dość marnie. Ale on zupełnie nie rozumiał, o co mi chodzi!
– Przecież się cieszą – stwierdził, gdy dzieciaki gdzieś zniknęły, rozradowane nowymi urządzeniami. – A was i tak nie stać na takie rzeczy, to przecież mogłem pomóc.
Kornel aż się wtedy zapowietrzył.
– Nie jesteśmy biedni – wycedził.
– Tego nie powiedziałem – stwierdził spokojnie Mateusz. – Ale głupio się obruszacie, jak ktoś chce pomóc. A mi zależy, żeby moi siostrzeńcy mieli trochę radości z życia!
Cieszę się, że już sobie pojechał
Mateusza musieliśmy jeszcze znosić przez całe Boże Narodzenie. Na szczęście w drugi dzień świąt dostał z samego rana jakiś pilny telefon i uznał, że musi natychmiast wracać do Warszawy. Kiedy tylko opuścił nasze mieszkanie, spłynęła na mnie ogromna ulga. Kornel za to nie odzywał się do mnie przez kolejny tydzień – dopiero w Sylwestra zaczął coś tam pomrukiwać, a po Nowym Roku wrócił mniej więcej do normalności.
Z kolei dzieciaki cały czas męczą, kiedy będą mogły odwiedzić wujka. Mój mądry braciszek powiedział im przecież, że są mile widziani i chętnie oprowadzi ich po stolicy! Mam nadzieję, że uda im się jeszcze jakoś wybić to z głów, bo Mateusz bardzo szybko zrobi im wodę z mózgu, a to kompletnie niepotrzebne.
Ula, 39 lat
Czytaj także: „Żona traktowała mnie jak śmiecia i tępaka. Zatkało ją, gdy wreszcie zrobiłem coś wbrew jej rozkazom”
„Nie chciałem dać dzieciom kasy na ferie zimowe. To miała być lekcja dla nich, a sam dostałem po łapach”
„Nikt nie chciał zmieniać dziadkowi pampersów, ale spadek chcieli wszyscy. Dał im nauczkę w testamencie”