„Brat przeprowadził się 10 lat temu do Anglii i zadziera nosa. Zapomniał, że pochodzi z małej wiochy na Podkarpaciu”
„Wyobrażałam sobie nas przy herbacie w kuchni – ja, Michał i mama, opowiadający sobie wzajemnie, co się wydarzyło. Miałam w głowie obraz brata, który wciąż tęskni za domowym barszczem mamy i sernikiem z rodzynkami”.

- Redakcja
Mój dom stoi na skraju wsi, gdzie pola zaczynają się zaraz za ogrodzeniem, a ścieżka prowadzi wprost do lasu pachnącego sosną i mchem. Latem śpiewają tu kosy, a zimą śnieg przykrywa wszystko jak biała pierzyna.
Tu się urodziłam, tu stawiałam pierwsze kroki, tu też nauczyłam się, że cisza wcale nie jest pusta – wypełniają ją odgłosy traktora w oddali, szczekanie psa sąsiada i rozmowy przy stole. Mama od zawsze powtarzała, że nasze miejsce ma duszę, a ja w to wierzę.
W dzieciństwie biegaliśmy z Michałem po łąkach, wracaliśmy z lasu z koszami pełnymi grzybów, a w kuchni pachniało świeżo upieczonym chlebem od pani Zosi. Pamiętam, jak wciąż ciepły smarowaliśmy grubą warstwą masła, które topiło się pod palcami. Michał zawsze zjadał dwie, a czasem trzy takie pajdy naraz. Śmialiśmy się wtedy, że rośnie mu brzuch jak u naszego kota, który wylegiwał się w słońcu pod oknem.
Od dziesięciu lat brat mieszka w Anglii. Najpierw mówił, że tylko na chwilę, żeby zarobić, zobaczyć świat. Ale ta chwila rozciągnęła się na lata. Przyjeżdżał coraz rzadziej, a nasze rozmowy przez telefon stawały się krótsze i jakby bardziej obce. Dlatego teraz czekałam na jego wizytę z nadzieją, że choć trochę odzyskamy tamtą bliskość.
Tęskniłam za nim
Wyobrażałam sobie nas przy herbacie w kuchni – ja, Michał i mama, opowiadający sobie wzajemnie, co się wydarzyło. Miałam w głowie obraz brata, który wciąż tęskni za domowym barszczem mamy i sernikiem z rodzynkami, pieczonym w starym piecu. Z mamą przygotowałyśmy się na jego przyjazd jak na święto.
– On się ucieszy, jak mama zrobi barszcz jak dawniej. Pamiętasz, jak wypijał po trzy talerze? – powiedziała sąsiadka, gdy wpadła po jajka.
– Taki był z niego żarłok, że aż łyżka w misce dzwoniła.
Dzień przed przyjazdem zadzwonił Michał.
– Anka, wiesz, że teraz jem tylko rzeczy w stylu europejskim, ale… spróbuję waszej kuchni – rzucił takim tonem, jakby chciał mnie uspokoić.
Uśmiechnęłam się, choć coś mnie ukłuło w środku. Europejskim? A niby nasz barszcz to co – z Marsa?
Kiedy wreszcie usłyszałam skrzypnięcie furtki, serce zaczęło mi bić szybciej. Wybiegłam na ganek, a Michał stał już przy drzwiach, obładowany torbami. Uśmiechnął się, ale w jego spojrzeniu było coś chłodnego, czego wcześniej nie znałam.
Ledwo wszedł, rozejrzał się po korytarzu i pierwsze, co powiedział, to komentarz o tym, jak w Anglii mają szersze i jaśniejsze wejścia do domów. Zrzucił kurtkę, powiesił ją byle jak i od razu zaczął porównywać. Drogi, domy, sklepy – wszystko, co tutaj, było według niego gorsze, brudniejsze, mniej wygodne.
Usiedliśmy do stołu. Na środku stała misa z gorącym barszczem, pachniało tak, jak pachniało w każde święta. Nalałam mu pełen talerz, a on po pierwszej łyżce skrzywił się, jakby zjadł coś zepsutego.
– Przecież to smakuje jak pomyje – rzucił z takim lekceważeniem, że aż zabrakło mi słów.
Wszystko porównywał
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Przecież kiedyś potrafił zjeść trzy talerze pod rząd i jeszcze prosił o dokładkę. Mama, z kamienną twarzą, sięgnęła po chleb i podała mu koszyk, jakby nie usłyszała jego słów.
– W Anglii to by tego nikt nie zjadł. Tam jest inny standard kuchni – dodał, odstawiając talerz na bok.
– Standard? To jest barszcz, Michał. Twój ulubiony. Mama specjalnie go zrobiła – powiedziałam, czując, jak wzbiera we mnie złość.
– No… kiedyś może tak, ale teraz to dla mnie za… wiejskie – odpowiedział, wzruszając ramionami.
Poczułam, że ściska mnie w gardle. To, co kiedyś było dla nas wspólnym ciepłem, teraz stało się dla niego powodem do wywyższania się. Wspomnienia o dzieciństwie, o czerwonych ustach od barszczu, o śmiechu przy stole – wszystko nagle jakby straciło kolor. Mama milczała, ale widziałam, że ręka, którą trzymała łyżkę, drżała lekko. Obiad, który miał być początkiem naszego spotkania, zamienił się w ciężkie milczenie, a ja czułam, że brat zostawił gdzieś w Anglii swoje dobre maniery.
Rano mama smażyła jajecznicę, a ja kroiłam świeży chleb. Michał wszedł do kuchni z telefonem w ręku i od progu rzucił:
– Jak ty tu możesz mieszkać całe życie? To… smutne.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– A ty jak możesz tak mówić? Tu się urodziłeś, tu jadłeś pierwszy raz chleb z masłem, tu byłeś szczęśliwy – odpowiedziałam ostrzej, niż planowałam.
– To było dawno. Teraz wiem, że można żyć lepiej – rzucił, nalewając sobie kawy.
Poczułam, jak coś we mnie opada. W jego głosie nie było ani cienia tęsknoty, tylko obojętność.
Miał się za lepszego
Widok rodzinnego domu, pól za oknem, lasu – wszystko, co dla mnie było sensem, dla niego stało się symbolem zacofania. Resztę śniadania jedliśmy w milczeniu, a ja coraz wyraźniej czułam, że brat patrzy na naszą wieś jak na miejsce, z którego trzeba uciec i nigdy nie wracać.
Ostatniego dnia od rana unikałam Michała. Zajęłam się w szklarni podlewaniem pomidorów, potem pomogłam mamie w kuchni, ale przy posiłkach siadałam na drugim końcu stołu i nie próbowałam zaczynać rozmowy. Czułam, że każde słowo może zamienić się w kłótnię.
Kiedy spakował torbę i wyszedł na podwórko, zostałam w domu. Po chwili zadzwonił telefon.
– Myślałem, że mnie pożegnasz – usłyszałam jego głos.
– A po co? I tak będziesz tęsknił tylko za swoim europejskim menu – odpowiedziałam chłodno.
– Nie przesadzaj, to wciąż mój dom – próbował jeszcze.
– Nie, Michał. Twój dom został tu, ale ty go zostawiłeś – powiedziałam i rozłączyłam się.
Było mi przykro
Siedziałam przy stole i patrzyłam na talerz z ostatnim kawałkiem sernika, którego Michał nawet nie tknął. Mama sprzątała powoli, jakby każde jej ruchy były cięższe niż zwykle.
W myślach wracały mi obrazy sprzed lat – Michał z rozczochranymi włosami, siedzący na ganku i pochłaniający pajdę chleba. Wtedy czułam, że jesteśmy jednym światem. Teraz miałam wrażenie, że ten świat rozsypał się w drobny mak.
Próbowałam zrozumieć, kiedy to się stało. Może wtedy, gdy zaczął mówić o wyjeździe, a może już po pierwszych miesiącach w Anglii, kiedy coraz rzadziej dzwonił. Tam nabrał innego smaku życia, a nasze – to z widokiem na pola i las – stało się dla niego czymś, co trzeba zostawić za sobą.
Było mi żal nie tylko wspólnych wspomnień, ale też tego, że on sam już ich chyba nie chce. Zrozumiałam, że odległość między nami nie ma nic wspólnego z kilometrami, tylko z tym, jak inaczej patrzymy na świat.
Anna, 33 lata
Czytaj także:
- „Na rajdzie rowerowym wykręciłam nie tylko kilometry. Zrobiłam z siebie pajaca, ale o miłość trzeba czasem walczyćg08”
- „Na wieczorze kawalerskim narzeczona chciała sprawdzić moją wierność. Oblałem ten test, ale nie mam wyrzutów sumienia”
- „Zamiast w Toskanii wylądowaliśmy w Międzyzdrojach. Miesiąc miodowy nad Bałtykiem skończył się szybciej niż zaczął”

