Reklama

Ślub z Pawłem miał być najpiękniejszym dniem w moim życiu. I pewnie dla większości ludzi tak właśnie by wyglądał – piękny kościół, słońce świecące przez witraże, wzruszeni goście, Paweł w granatowym garniturze z bordową muszką i ten jego ciepły, ufny uśmiech, gdy wypowiadał „tak” przed ołtarzem. Byłam szczęśliwa. Naprawdę. Ale w tej szczęśliwości był jeden bolesny zgrzyt, którego nie potrafiłam zignorować. Nie było Kacpra.

Brata Pawła. Tego samego, z którym kiedyś spędziliśmy razem wakacje nad jeziorem, który opowiadał mi wtedy najdziwniejsze historie o kosmosie, duchach i dzieciństwie na wsi. Tego samego, który na rodzinnych kolacjach siedział trochę z boku, ale zawsze miał ciętą ripostę. Lubiłam go. Nawet bardzo. A w dniu mojego ślubu... po prostu się nie pojawił. Nie przysłał wiadomości. Nie zadzwonił. Nie przysłał nawet kartki. Nikt też nie tłumaczył jego nieobecności, a każde pytanie zbywano wzruszeniem ramion lub lakonicznym „Kacper już taki jest”.

Ale ja nie potrafię tak po prostu zignorować. Jego puste krzesło w pierwszym rzędzie było jak zadra, która wbijała się głębiej z każdą chwilą wesela. A najgorsze? Że Paweł zachowywał się tak, jakby to było zupełnie normalne. Jakby jego brat wcale nie był częścią jego życia. Jakby... nic się nie stało.

Tyle że coś się stało. I ja zamierzam się dowiedzieć co.

Nie chodziło o garnitur

– Paweł, możemy pogadać? – zapytałam cicho, kiedy wszyscy goście wreszcie się rozeszli, a my staliśmy w kuchni z kubkami po kawie, rozgrzebując tort weselny.

– Teraz? – rzucił zniecierpliwionym tonem, rozpinając muchę. – Może jutro, co?

– Nie. Teraz. – Patrzyłam mu prosto w oczy. – Chcę wiedzieć, dlaczego Kacper nie przyszedł. Obiecał, że będzie. Sam mówiłeś.

Paweł odwrócił się do lodówki i udawał, że szuka w niej czegoś ważnego. Cisza trwała zbyt długo.

– Nie miał ochoty. Tyle. Kacper to... specyficzny człowiek. – Wzruszył ramionami.

– To ma być odpowiedź? – Uniosłam głos. – Wiesz, że go lubię. Zawsze miałam z nim kontakt, przynajmniej lepszy niż z twoim ojcem. A teraz po prostu znika? Nie wysłał SMS-a, nie zadzwonił. I ty się tym nie przejmujesz?

– Przejmuję się. – Paweł zamknął lodówkę z trzaskiem. – Ale co mam zrobić? Mam go ciągnąć za uszy do ołtarza?

Chciałam, żeby był moim świadkiem, Paweł.

– I ja chciałem. Ale... nie mógł.

– Dlaczego? – zapytałam, ciszej, jakby odpowiedź miała być zbyt ciężka, by ją przyjąć na głos.

Paweł spojrzał na mnie ostro, jakby pierwszy raz tego dnia naprawdę mnie zobaczył.

– Bo nie chciał widzieć mnie w garniturze.

Zamarłam. Powiedział to szybko, jakby się potknął o własne słowa. I wtedy się zaciął. Opuścił wzrok. Milczał. Cała kuchnia zamarła z nim.

– Co to znaczy? – zapytałam, ale Paweł już udawał, że wyciera blat.

W mojej głowie zaczęły wirować myśli. To nie brzmiało jak zwykła kłótnia braci. To nie była urażona duma czy różnice charakterów. "Nie chciał widzieć mnie w garniturze"? Co to miało znaczyć? Przecież widywał go w garniturze nie raz. U babci na pogrzebie. Na ślubie kuzynki. Na własnej obronie pracy magisterskiej.

To nie był garnitur. To byłam ja. To był ślub. To była jakaś przeszłość, której nikt nie chciał nazwać. Jeszcze.

Próbowałam zrozumieć

– A może nie każdy musi wiedzieć wszystko od razu, Aniu? – powiedziała cicho matka Pawła, kiedy pojechałam do nich kilka dni po ślubie. Siedziałyśmy przy stole, piłyśmy herbatę, a ona z nerwów obierała jabłko, cienką spiralą.

– Ale ja nie jestem każdy. Jestem żoną Pawła. I chciałabym wiedzieć, dlaczego jego brat zniknął bez słowa w dniu naszego ślubu. – Starałam się mówić spokojnie, ale w środku gotowałam się z frustracji.

– Kacper… od dawna nie rozmawia z Pawłem – powiedziała, kręcąc nożem w powietrzu, jakby chciała odgonić to, co się zbliżało. – Oni... są bardzo różni. I bywało między nimi napięcie.

– Przepraszam, ale napięcie? Naprawdę? Napięcie to jak się ktoś spóźnia po mleko, a nie jak brat nie pojawia się na ślubie i nikt nie raczy powiedzieć dlaczego.

– To rodzinna sprawa – powtórzyła znanym mi już tonem zbywania, którego nie znosiłam. – I nie wiem, czy to moja rola, żeby...

– Mam prawo wiedzieć, dlaczego mój szwagier mnie zignorował w najważniejszym dniu mojego życia – przerwałam jej ostro. – To nie był zwykły gość. To brat mojego męża.

Zamilkła na chwilę. Zastygła, patrząc w okno, jakby szukała tam odpowiedzi, której nie potrafiła powiedzieć na głos.

– Oni kiedyś byli bardzo blisko. Jak palce jednej ręki – powiedziała w końcu. – Ale coś się stało. Coś się popsuło. I od tamtej pory... nie potrafią być w jednym pokoju.

– Co się popsuło?

Znowu cisza.

– Nie wiem. – Ale widziałam, że kłamie. Dłoń jej zadrżała, kiedy odkładała nóż. – Paweł ci kiedyś powie, jeśli będzie gotów.

Tyle że ja nie byłam gotowa czekać. Czułam, że za tym kryje się coś większego. Coś, co miało wpływ nie tylko na nich, ale i na nas. Coś, co dopiero zaczynało się odkręcać.

Prawda wyszła na jaw

Zeszłam na dół po herbatę. Zegar pokazywał 23:40. Paweł myślał, że śpię – ostatnio unikał rozmów wieczornych, zawsze „zmęczony”. Ale kiedy stanęłam przy kuchennych drzwiach, usłyszałam głosy.

– Nie możemy jej powiedzieć. To zniszczy wszystko – szeptał Paweł. Brzmiał na zdesperowanego. Siedział przy stole z matką, przy zgaszonym świetle, tylko światło z korytarza rysowało ich sylwetki.

– A co jeśli się domyśli? – odpowiedziała kobieta, której ton był bardziej chłodny. – Anna nie jest głupia. Widzę, jak patrzy. Jak drąży.

Zrobiło mi się duszno. Przez moment zastanawiałam się, czy się wycofać. Ale zanim zdążyłam, mój głos wyrwał się sam:

– Już się domyśliłam.

Zamarli. Matka Pawła jakby znieruchomiała w połowie ruchu, trzymając filiżankę. Paweł podniósł głowę, powoli, jakby miał przed sobą nagłą konfrontację z rzeczywistością.

Powiedzcie mi prawdę – powiedziałam spokojnie, choć czułam, że moje kolana są z waty. – Lepiej, żeby to padło teraz, niż żebym miała żyć w półprawdach.

Paweł odsunął krzesło. Wstał. Przeszedł do mnie kilka kroków i stanął, jakby chciał złapać mnie za ręce, ale nie miał odwagi.

– To nie takie proste – powiedział.

– To nigdy nie jest proste. Ale jestem twoją żoną. Mam prawo wiedzieć.

Zerknął na swoją matkę, która wzięła głęboki oddech, jakby miała wypowiedzieć zaklęcie.

– Kacper... – zaczęła. – Kiedyś był ci bliski. Może nawet bardziej niż ci się wydaje. Bo ty i on... już się znaliście. Zanim poznałaś Pawła.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę.

– Co?

– Byliście razem. Jedną noc. Na tamtej imprezie, u koleżanki z uczelni. Opowiadałaś mi kiedyś, że to była pijacka pomyłka. Że nie pamiętasz imienia.

Cofnęłam się o krok.

– Nie... – wyszeptałam.

Paweł skinął głową.

– To był Kacper. On pamiętał. Wiedział, kim jesteś, kiedy cię pierwszy raz przyprowadziłem do domu. Ja... nie miałem pojęcia.

Świat zawirował. Oparłam się o framugę.

– Dlatego nie przyszedł na ślub – wyszeptałam. – Bo nie mógł patrzeć, jak wychodzę za mąż... za jego brata.

To była tylko przypadkowa noc

– To był przypadek! – krzyknęłam. – Ja nawet nie wiedziałam, jak on się nazywał! To była jedna noc i... i nic nie znaczyła!

Matka Pawła zacisnęła usta. Paweł patrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie nie poznawał. Albo pierwszy raz widział mnie naprawdę.

– On też nie wiedział – powiedział cicho. – Dopiero jak cię zobaczył... wszystko sobie przypomniał.

– Ale dlaczego nic mi nie powiedzieliście? Dlaczego pozwoliliście mi żyć w kłamstwie?! – Głos mi się załamał, a serce waliło mi jak młotem.

– Bo baliśmy się, że odejdziesz – odparł Paweł. – Że nie wytrzymasz z czymś takim. Że... nie dasz rady żyć między nami. I może się myliliśmy, ale wtedy wydawało się, że lepiej przemilczeć.

– A Kacper? – spojrzałam na nich oboje. – On musiał znosić to w ciszy?

– To była jego decyzja – odparła matka. – Kiedy Paweł powiedział, że się oświadczył, Kacper zniknął. Mówił, że nie chce być przeszkodą. Że zniknie, żebyście mogli mieć czyste życie.

Nie pamiętam, jak wyszłam z domu. Noc była chłodna, przesiąknięta wilgocią, ale nie czułam nic. Szłam przed siebie, nogi jak z waty, twarz piekąca od łez.

To była ja. Przypadkowy błąd sprzed lat. Który stał się centrum czyjegoś dramatu.

Wróciłam do mieszkania. Spakowałam kurtkę, czapkę, wzięłam kluczyki od auta. I ruszyłam. Nie wiedziałam, dokąd. Ale musiałam go zobaczyć. Musiałam porozmawiać z Kacprem. Nie przez telefon. Nie przez wiadomość. Twarzą w twarz.

Jeśli miałam jakkolwiek odnaleźć sens w tym wszystkim, to tylko od niego mogłam usłyszeć prawdę. Swoją prawdę.

Rozmowa w cztery oczy

Znalazłam go w jego starym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Zadzwoniłam trzy razy, zanim otworzył. W drzwiach stał Kacper – nieogolony, zmęczony, w dresie. Jego oczy nie zdziwiły się na mój widok. Jakby wiedział, że w końcu przyjadę.

– Wejdziesz? – zapytał tylko. Skinęłam głową.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. W małej kuchni pachniało starym tytoniem i chłodną ciszą. Zastanawiałam się, czy on też czuje to samo napięcie w piersi, czy tylko ja ledwo oddycham.

– Wiedziałem, że to ty, kiedy Paweł cię pierwszy raz przedstawił – powiedział spokojnie. – Miałem nadzieję, że się mylę. Ale się nie myliłem.

Zacisnęłam dłonie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bo widziałem, jak na niego patrzysz. Jak się uśmiechasz, jak go dotykasz. Kochałaś go. I wiedziałem, że jeśli coś powiem, to wszystko się posypie. Dla ciebie, dla niego... dla nas wszystkich.

– Ale to było... to był tylko przypadek. Ja nie wiedziałam. Ty też nie.

– Tak. Ale nie mogłem tego odpuścić. Próbowałem zapomnieć. Unikać cię. Ale jak miałem przyjść na ślub i patrzeć, jak bierzesz z nim ślub, wiedząc, że kiedyś zasypiałaś obok mnie?

Zamilkliśmy. Słyszałam tylko tykanie zegara i własne, nierówne oddechy.

– Czy to nadal coś znaczy? – zapytałam cicho.

Kacper spojrzał na mnie. Jego wzrok był inny niż kiedyś – jakby przez te lata wypłowiał, ale w środku coś jeszcze iskrzyło.

– Dla mnie zawsze znaczyło. Ale to nie miało już prawa istnieć. Ty wybrałaś Pawła. A ja... postanowiłem zniknąć.

Zacisnęłam usta. Żal. Tęsknota. Niewypowiedziane „co by było gdyby”. I pustka, która zostaje po tych wszystkich niewybranych drogach.

– Muszę wracać – powiedziałam.

I wróciłam do męża.

Anna, 29 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama