Reklama

Wiecie, jak to jest, kiedy siedzicie w ciasnym mieszkaniu, patrzycie na stertę rachunków, a w lodówce zostaje ostatnia paczka parówek i jakieś resztki? No właśnie tak wyglądało moje życie przez ostatnie miesiące. Prace dorywcze – trochę kurierki, trochę ochrony na budowie, raz nawet rozwoziłem pizze – ale nic na stałe. Zresztą, kto dziś zatrudnia kogoś z przerwanym CV i średnim technikum? Kasa zawsze się kończyła szybciej niż miesiąc, a ja coraz częściej łapałem się na myśli, że życie to jakaś cholerna ruletka, w której zawsze przegrywam.

Wtedy właśnie poznałem Halinę. Starsza, elegancka kobieta z idealnie ułożoną fryzurą, biżuterią, która błyszczała jakby każdy diament miał swoją historię i uśmiechem, który sprawiał, że człowiek miał ochotę podejść i powiedzieć: „dzień dobry”. Spotkałem ją w delikatesach, kiedy stała przy półce z winami, a ja w tym samym czasie próbowałem upolować coś z przeceny. Jej perfumy pachniały jak bogactwo, a spojrzenie… jakby mówiła: „No dalej, młody człowieku, pokaż mi, co potrafisz”. Patrzyłem na nią i myślałem: może los w końcu się do mnie uśmiechnął? Może to właśnie mój bilet w jedną stronę do lepszego życia? Postanowiłem ja poderwać mimo różnicy wieku.

Nie chciałem mówić wszystkiego

– A czym się zajmujesz, Mateuszku? – zapytała, uśmiechając się do mnie ciepło, ale jej oczy, cholera, były czujne jak u sędziego na sali rozpraw. Siedzieliśmy w tej jej przestronnej kuchni, przy stole z ciemnego drewna, a ja w dłoniach ściskałem filiżankę z kawą, którą podała na srebrnej tacy, jakbyśmy grali w jakimś filmie o bogaczach.

– No… trochę tego, trochę tamtego – zacząłem, zerkając na nią spod oka. – Teraz mam pomysł na własny biznes, coś związanego z e-commerce. Wiesz, taki sklep internetowy, trochę sprzedaż, trochę marketing... – brzmiało to nieźle, prawda?

– Och, jesteś taki przedsiębiorczy! – zaśmiała się cicho, a ja poczułem, jak krew buzuje mi w żyłach. Tylko wtedy dodała coś, co sprawiło, że na moment zamarłem. – A co na to twoja rodzina?

Zacisnąłem zęby, ukrywając zmieszanie. Cholera, czemu ona o to pyta? Nie miałem ochoty tłumaczyć się z tego, że rodzina to głównie na cmentarzu, a ojciec dawno się ulotnił. Więc tylko wzruszyłem ramionami i rzuciłem z uśmiechem:

– Wspierają mnie, oczywiście.

Halina patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, jakby coś analizowała, a potem sięgnęła po swoje wino. Może łyknęła mój kit, może nie… W głowie już układałem plan, co jej powiem, jak ją omotam. Bo przecież było warto. Przy takiej kobiecie czułem się kimś. Jakby świat nagle się otworzył i mówił: Masz, Mateusz, bierz, co ci się należy.

Halina była czujna

Z każdym spotkaniem Halina wydawała się bardziej… czujna. Jakby coś jej nie grało. A ja starałem się być czarujący, opowiadałem jej o swoim „biznesie”, rzucałem anegdotami z życia, które w większości były zmyślone. Raz nawet pokazałem jej zdjęcie luksusowego samochodu z internetu, twierdząc, że to moje auto. Ale Halina nie była głupia. Zaczęła zadawać pytania. Coraz bardziej konkretne.

– Mateusz, a powiedz… Z kim współpracujesz w tym swoim biznesie? Masz wspólników?

Przełknąłem ślinę, uśmiechając się nerwowo.

– Wiesz… to taka wstępna faza. Wiesz, plany, wizja, szukanie inwestorów…

– Ach… – przeciągnęła, jakby ważyła moje słowa w głowie. – A wspominałeś, że mieszkałeś na Mokotowie. To które to osiedle? Może znam?

Zamarłem na sekundę. Skąd ona to pamiętała? Kurczę, wpadłem.

– Eee… wiesz, różne miejsca, teraz to raczej wynajmuję, taki freelancerski styl życia… – zacząłem się jąkać, a serce biło mi jak szalone.

Halina skinęła głową, ale jej uśmiech był inny niż wcześniej. Chłodniejszy, wyczekujący. Wtedy powiedziała coś, co mnie zmroziło.

– Mateusz… powiedz mi szczerze, dlaczego naprawdę się mną interesujesz?

– No jak to, Halinko… Przecież jesteś wspaniałą kobietą. – Rzuciłem to szybko, jak linę ratunkową, ale ona spojrzała na mnie tak, jakby widziała na wylot.

A potem, z tym swoim spokojnym, prawie ironicznym uśmiechem, dodała:

– Wiesz… Mój były mąż też tak mówił. A potem wyczyścił moje konto.

Zatkało mnie. Zacisnąłem dłonie na kubku tak mocno, że aż poczułem ból. Co ona wie? Ile wie? Poczułem, że grunt pod moimi nogami zaczyna się kruszyć.

Chyba nie zostanę bogaczem

To był przypadek. Albo może… cholera wie, przeznaczenie. Przechodziłem obok drzwi gabinetu Haliny, szukając łazienki, gdy usłyszałem jej głos. Nie powiem, ciekawość mnie zżarła, więc przystanąłem.

– Basia, wiesz… coś mi tu nie gra. Ten Mateusz… on jest za miły, za gładki, za dużo mówi, a jak przychodzi co do czego, to unika konkretów. – Jej głos był spokojny, ale w nim było coś twardego. Jakby patrzyła na mnie przez lupę.

Serce mi stanęło. Schowałem się za rogiem i nasłuchiwałem dalej, z bijącym sercem.

– Wiesz, sprawdziłam go trochę… – ciągnęła Halina, a ja poczułem, jak nogi uginają się pode mną. – Nazwisko w rejestrze dłużników, nieopłacone rachunki, jakieś stare długi, historia kredytowa jak ser szwajcarski. Nie wiem, Basiu… Może to kolejny cwaniak, który poluje na moje pieniądze?

Basia prychnęła, a ja czułem, jak pot leje mi się po plecach.

– Wiesz co, Halinka… Lepiej dmuchać na zimne. Jak coś śmierdzi, to zazwyczaj jest coś na rzeczy.

Halina westchnęła ciężko.

– Wiem… Ale cholera, to takie trudne. Myślałam, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Wiesz, jak się czułam samotna? A on taki młody, taki uroczy… – jej głos zadrżał.

Zacisnąłem pięści. Poczułem, że jestem jak szczur w pułapce. One już wszystko wiedzą. A ja? Ja stałem tam jak idiota, słuchając, jak mój misternie budowany plan sypie się jak domek z kart.

Może to ja jestem głupia – powiedziała cicho Halina. – Może za bardzo chcę wierzyć, że jeszcze coś dobrego mnie w życiu spotka…

A może jesteś sprytniejsza, niż myślałem, Halinko – przemknęło mi przez głowę, gdy powoli wycofywałem się w stronę wyjścia, nogi miękkie jak z waty.

Kazała mi zniknąć

Wszedłem do salonu jak na ścięcie, a Halina siedziała w fotelu, z kieliszkiem wina w dłoni, jakby czekała. Wiedziałem, że słowa, które za chwilę padną, będą jak wyrok.

– Podsłuchałem cię – wyrzuciłem z siebie, zanim zdążyłem się zatrzymać. – I tak, może faktycznie… chciałem coś zyskać. Może na początku tak to wyglądało. Ale to nie znaczy, że nie czuję do ciebie sympatii! – mówiłem szybko, desperacko, jakbym próbował uratować coś, co już dawno się rozpadło.

Halina patrzyła na mnie długo, spokojnie. Jakby widziała na wylot każdy mój fałsz, każdą moją słabość. W końcu powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem, ale tym razem ten uśmiech był jak zimny nóż pod żebrami:

– Mateusz… To już za późno. Nie jesteś pierwszym, który chciał mnie wykorzystać. Myślisz, że to dla mnie nowość? Że nie wiem, jak patrzysz na moją biżuterię, samochód, dom? – wzięła łyk wina, patrząc mi prosto w oczy. – Słyszałam te twoje opowieści o biznesach, o przyszłości… Ale wiesz co? Już kiedyś słuchałam takich bajek. Mój były mąż też był dobry w gadce. Zostałam z długami i rozczarowaniem. Więc tym razem nie dam się nabrać.

Zatkało mnie. Przełknąłem ślinę, patrząc na nią z mieszaniną wściekłości i wstydu.

– A więc tak to ma być? – warknąłem. – Po prostu koniec?

– Tak, Mateusz. Koniec. I nie próbuj się ze mną więcej kontaktować. Nie chcę, żebyś pojawiał się w moim życiu.

Wstałem, cicho, jakby każde moje słowo i każdy ruch był zbędny. W głowie kłębiły mi się myśli – o sobie, o niej, o tym cholernym życiu. A w sercu? Tam było pusto. Jak po burzy, która zmiotła wszystko, co budowałem, nawet jeśli to były tylko iluzje.

Przegrałem tę rundę

Wyszedłem na zewnątrz, wciągając chłodne, wieczorne powietrze. Warszawa pulsowała życiem, ludzie szli w pośpiechu, rozmawiali, śmiali się, a ja stałem jak idiota na środku chodnika, czując się jak zero. Halina miała rację – byłem jednym z wielu cwaniaczków, którzy szukają skrótów do szczęścia. Myślałem, że znalazłem łatwy bilet do lepszego życia, że wystarczy się trochę postarać, poudawać, uśmiechać i wkręcić w cudze bogactwo. Ale tak to nie działa.

Przypomniałem sobie, jak patrzyłem na Halinę – jej mieszkanie, ten cholerny serwis do kawy, biżuterię. Jak myślałem: „Mateusz, wystarczy być miłym, ładnie gadać, a może w końcu coś skapnie”. I jak nagle całe to moje kombinowanie zaczęło się sypać, kawałek po kawałku, aż zostałem z niczym. Znowu.

Przeszedłem kilka przecznic, nogi miałem ciężkie jak z ołowiu. Usiadłem na ławce, spojrzałem na światła miasta, na ludzi, którzy mieli swoje sprawy, swoje życia. A ja? Ja miałem tylko siebie, swoje kłamstwa i gorzki smak porażki. Przez chwilę przyszło mi do głowy, że może powinienem coś zmienić. Może wziąć się za jakąś uczciwą robotę, spróbować od nowa, bez kłamstw, bez kombinowania. Ale zaraz potem ta myśl zniknęła, jak dym z papierosa. Bo przecież świat nie działa tak, że wystarczy się postarać, a będzie dobrze. Świat to gra, w której wygrywają sprytni, a ja… cóż, ja po prostu przegrałem tę rundę. Westchnąłem ciężko i spojrzałem w ciemne niebo. Może jeszcze znajdę kogoś innego z kasą. Może następnym razem pójdzie mi lepiej.

Mateusz, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama