„Bliscy traktowali mnie jak czarną owcę. Wystarczyło, że wygrałam 5 milionów złotych, by szczerzyli do mnie ząbki”
„Czułam, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku. Odsiedziałam jeszcze kwadrans, po czym wymówiłam się pracą i wyszłam. Wracając, miałam wrażenie, że mama już coś wie. A jeśli wie – prędzej czy później dowie się też Paweł”.

- Redakcja
Tego dnia wracałam z pracy z drżącymi rękami, w kieszeni ściskając kupon wart pięć milionów złotych. Euforia mieszała się ze strachem. Wiedziałam, że jeśli się wygadam, moje życie zmieni się w koszmar. Postanowiłam – nikomu ani słowa. Nie przewidziałam najgorszego. Niedzielny obiad u mamy zawsze wyglądał podobnie – rosół, schabowy i dyskretne sondowanie mojego życia. Tym razem jednak Paweł patrzył na mnie jakoś inaczej.
– Ty się tak uśmiechasz, jakbyś w końcu wygrała w totka – rzucił niby żartem, ale w jego oczach było coś czujnego.
– A co, nie mogę mieć dobrego humoru? – odparłam z wymuszonym śmiechem.
– Możesz, możesz… ale ty to ostatnio nawet fryzurę zmieniłaś i sukienkę nową kupiłaś. Coś się święci?
– Daj spokój – weszła mu w słowo mama. – Może Klara w końcu kogoś poznała.
– O, to by było coś – uśmiechnął się ironicznie. – Ja tam swoje wiem.
Serce mi zabiło szybciej. Czy mogłam czymś się zdradzić? Uśmiech, drobne zakupy? Postanowiłam zmienić temat.
– Jak tam twoje interesy? – spytałam, sięgając po sałatkę.
– A, wiesz, raz lepiej, raz gorzej. Zawsze można się jakoś ratować. Na przykład, gdyby ktoś w rodzinie miał trochę wolnej gotówki…
Mama westchnęła. Milczałam, patrząc na zegar. Chciałam, żeby ten obiad już się skończył. Po posiłku pomogłam mamie w kuchni. Paweł stał w drzwiach, oparty o framugę.
– Powiem ci, że ja mam nosa do takich rzeczy. Jak coś ukrywasz, to i tak wyjdzie.
– Przestań bredzić – warknęłam ostrzej, niż chciałam.
W drodze do domu myślałam o tym, jak łatwo Paweł węszy tam, gdzie nie trzeba. Potrafił wyciągać pieniądze od kuzynów, a nawet od mamy, zawsze pod pretekstem „chwilowej potrzeby”. Wiedziałam, że jeśli dowie się o wygranej, nie da mi spokoju. Nie sądziłam, że to dopiero początek jego podejrzeń.
Zamarłam
Kilka dni później mama zadzwoniła z zaproszeniem na herbatę. Ton jej głosu był miękki, niemal czuły – co zawsze oznaczało, że ma jakiś cel.
– Wpadnij, pogadamy na spokojnie – powiedziała.
Przyniosłam ciasto z pobliskiej cukierni. Mama ucieszyła się, ale od razu przeszła do rzeczy.
– Wiesz… Paweł ostatnio trochę wpadł w kłopoty. Firma nie idzie, kredyt ciąży… – zaczęła, mieszając łyżeczką w filiżance. – No i twoja kuzynka Ania… wiesz, że ma chore dziecko. Leczenie za granicą kosztuje fortunę.
– Mamo, współczuję, ale ja też nie mam kokosów – ucięłam.
– A jednak ostatnio wyglądasz… inaczej. Jakby ci się powodziło. Nowe rzeczy, kwiaty w oknie, podobno nawet remont w łazience.
Zamarłam. Skąd wiedziała o remoncie? Nikt z sąsiadów raczej jej tego nie mówił.
– Oszczędzałam – odpowiedziałam chłodno.
Mama spojrzała na mnie badawczo.
– Jesteśmy rodziną. Powinniśmy się wspierać. Jeśli coś dobrego ci się trafiło… może warto się podzielić?
– Nic mi się nie trafiło. A nawet gdyby, to chyba mam prawo decydować o swoich pieniądzach – wyrzuciłam z siebie szybciej, niż planowałam.
– Widzisz, takie podejście to samolubstwo. Twój ojciec zawsze powtarzał, że pieniądze w rodzinie to wspólne dobro – odparła z wyrzutem.
Czułam, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku. Odsiedziałam jeszcze kwadrans, po czym wymówiłam się pracą i wyszłam. Wracając, miałam wrażenie, że mama już coś wie. A jeśli wie – prędzej czy później dowie się też Paweł.
Zrobiło mi się gorąco
Tydzień później wpadłam do mamy bez zapowiedzi. Drzwi były uchylone, a z kuchni dobiegały głosy. Już miałam zawołać „to ja”, gdy usłyszałam znajomy głos.
– Przecież to niesprawiedliwe – mówiła mama. – Tyle pieniędzy i co? Wszystko dla niej?
– No właśnie – odpowiedziała kuzynka. – Miliony na koncie, a nawet nie pomyśli, żeby pomóc rodzinie. Wiesz, ludzie powinni wiedzieć, z kim mają do czynienia.
Serce mi zamarło. Miliony. Kto im powiedział?
– Może sama się przyzna – westchnęła mama. – Jeśli nie…
– To pomogę jej w tym – Marta zaśmiała się krótko. – Mam znajomego w redakcji. Taka historia będzie się dobrze klikać.
Zrobiło mi się gorąco. Nagle trzasnęłam drzwiami tak, że obie aż podskoczyły.
– No proszę, jakie rodzinne narady – rzuciłam, wchodząc do kuchni.
– Klara… – zaczęła mama, ale przerwałam jej.
– Właśnie tak. Siedzicie tutaj, plotkujecie i knujecie, jak mnie wystawić.
– Nikt nie knuje – obruszyła się Marta. – Nie udawaj, że nie masz z czego pomóc.
– A ty nie udawaj, że chodzi ci o cokolwiek innego niż własną korzyść – odparłam lodowato.
Przez chwilę panowała cisza. Mama wpatrywała się w stół, kuzynka patrzyła mi prosto w oczy, jakby czekała, aż się złamię.
– Nie macie prawa decydować o moich pieniądzach – powiedziałam w końcu. – I jeśli jeszcze raz usłyszę, że rozpowiadacie bzdury, skończymy ten teatr na dobre.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Czułam, że to jeszcze nie koniec.
Poczułam, że brakuje mi powietrza
Trzy dni później zobaczyłam swoje nazwisko w nagłówku lokalnego portalu:
„Nowa milionerka z naszej dzielnicy – kto dostanie kawałek tortu?”
Krew uderzyła mi do głowy. Artykuł pełen był sugestii o „samotnej kobiecie, która trzyma fortunę w banku, zamiast wspierać potrzebujących bliskich”. Nie podali kwoty wygranej, ale opisali mój blok, pracę, nawet psa sąsiadki, którego czasem wyprowadzam. Telefon zaczął dzwonić. Najpierw znajomi z dawnych lat – niby z gratulacjami, ale szybko przechodzili do „a może pożyczysz na chwilę?”. Potem obcy ludzie, którzy mówili, że mają chore dzieci, zadłużone firmy, marzenia do spełnienia. Kiedy usłyszałam trzeci raz tego dnia „pani jest bogata, pani może pomóc”, poczułam, że brakuje mi powietrza. Po południu zadzwonił dziennikarz podpisany pod artykułem.
– Chcieliśmy tylko dać mieszkańcom inspirującą historię. Źródło jest zaufane – powiedział z udawaną uprzejmością.
– Zaufane? To znaczy kto? – zapytałam ostro.
– Proszę zrozumieć, nie mogę ujawniać informatorów, ale to ktoś, kto dobrze panią zna.
Nie miałam wątpliwości. Marta. Wieczorem zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. W kuchni siedziała ona, Paweł i… Marta.
– To twoja sprawka – powiedziałam prosto do kuzynki.
– Ja? A niby po co miałabym to robić? – uniosła brwi z udawanym zdziwieniem.
– Bo lubisz być w centrum uwagi. A jak nie ty, to kto? – rzuciłam.
Nikt się nie odezwał. Paweł odwrócił wzrok, mama nagle zaczęła zbierać ze stołu talerze. Wiedziałam, że prawdy się nie dowiem. To nie miało już znaczenia – szkoda była wyrządzona.
Musiałam to powiedzieć
Kilka dni później mama zaprosiła mnie na „rodzinne spotkanie, żeby wszystko wyjaśnić”. Wiedziałam, że to pułapka, ale poszłam – może naiwnie licząc, że usłyszę choć jedno „przepraszam”. W salonie czekał Paweł, mama i Marta. Atmosfera była gęsta.
– Naprawdę musisz zrozumieć, że my chcemy tylko twojego dobra – zaczęła mama tym swoim łagodnym tonem, który zazwyczaj poprzedzał moralny wykład.
– Mojego dobra? – prychnęłam.
– Nie przesadzaj – wtrącił Paweł. – Ludzie i tak by się dowiedzieli. A ty zachowujesz się, jakbyś była ponad rodziną.
– Bo może jestem zmęczona rodziną, która widzi we mnie tylko bankomat! – podniosłam głos.
– Wiesz co, jesteś egoistką – syknęła Marta. – Jakbyś miała odrobinę serca, to byś pomogła.
– Serce mam. I rozum. I to on mówi mi, żeby trzymać się od was z daleka – odparłam.
Mama zaczęła płakać, powtarzając, że „rodzina powinna się trzymać razem”. Paweł krzyczał coś o lojalności i wdzięczności, Marta udawała obrażoną księżniczkę.
– Wiecie co? – wstałam. – Nie musicie się martwić. Od dziś nie macie już problemu milionerki w rodzinie. Macie problem, że ta milionerka znika z waszego życia.
Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że echo odbiło się w klatce schodowej. Wtedy poczułam ulgę – i pustkę jednocześnie.
Czułam się samotna
Wieczorem siedziałam w moim mieszkaniu, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Na stole leżała koperta z banku, potwierdzająca, że pieniądze z wygranej wciąż są bezpieczne. Mogłam kupić wszystko. Tylko… nie miałam już z kim tego dzielić. Telefon milczał. Jeszcze tydzień temu dzwonił bez przerwy – gratulacje, prośby, szantaże emocjonalne. Teraz cisza. Wiedzieli, że nie dostaną ode mnie ani grosza. Spojrzałam na zdjęcie ojca stojące na półce. „Rodzina powinna się wspierać” – powtarzał całe życie. Czy wsparcie oznacza bezwarunkowe oddawanie wszystkiego, co się ma, nawet jeśli druga strona patrzy tylko na kwotę?
Otworzyłam butelkę wina, nalałam sobie kieliszek i usiadłam przy oknie. Za szybą świeciły światła miasta, ludzie wracali z pracy, spieszyli się do domów, gdzie ktoś na nich czekał. Ja miałam ciszę i pięć milionów na koncie. Paradoksalnie, czułam się biedniejsza niż kiedykolwiek. Wygrałam los na loterii, a przegrałam rodzinę. Być może na zawsze. Pomyślałam, że może kiedyś zrozumieją, dlaczego postąpiłam tak, a nie inaczej. Może któregoś dnia zadzwonią, nie po pieniądze, tylko żeby zapytać, co u mnie. Na razie się nie łudziłam. Dopiłam wino, zgasiłam światło i poszłam spać.
Klara, 38 lat
Czytaj także:
- „Wygrałem milion złotych w totka i żyłem jak król, ale tylko przez tydzień. Straciłem wszystko przez własną chciwość”
- „Zaplanowałam wesele w najdrobniejszych szczegółach. Przez ekscesy szwagra stało się festiwalem żenady i złego smaku”
- „Grała jak kiepska aktorka, bo chciała się zabawić. Zrobiłem jej taką scenę, że nie zostało nam nic prócz żalu do siebie”

