Reklama

Od tygodni planowałam ten dzień. Black Friday to nie tylko święto zakupów – dla mnie to był sprawdzian organizacji, sprytu i refleksu. Miałam przygotowaną listę prezentów świątecznych, przemyślany budżet i dokładnie wybrane sklepy. W tym roku nie mogłam sobie pozwolić na błędy – zbliżające się święta oznaczały wydatki, a promocje dawały nadzieję na oszczędność. Wyszłam z domu pewna, że za kilka godzin wrócę z torbami pełnymi prezentów i satysfakcją. Nie przewidziałam tylko jednego: że komuś bardziej niż promocje spodoba się zawartość mojego portfela. A ja zostanę z niczym.

Poranek pełen nadziei

Wstałam bez budzika, jakby mój organizm sam wiedział, że to ważny dzień. Była jeszcze noc, ale miasto powoli budziło się do życia. W kuchni pachniało świeżo zaparzoną kawą, którą przelałam do termosu. Sprawdziłam raz jeszcze zawartość torebki – portfel, telefon, lista prezentów, baton, powerbank. Wszystko na miejscu. Ubrałam się wygodnie, warstwowo – listopadowy chłód potrafił zaskoczyć.

W drodze do galerii czułam dziwny spokój. Na przystanku stały trzy osoby, każda z nosem w telefonie. Kiedy dotarłam na miejsce, przed wejściem już kłębił się tłum. Część ludzi stała w kolejkach z wyprzedzeniem – znałam to dobrze. Black Friday to nie był dzień dla przypadkowych przechodniów. Trzeba było mieć plan i mocne łokcie. Ja miałam jedno i drugie.

Pierwszym celem był sklep z elektroniką. Brat wspominał o słuchawkach, a siostra pokazywała głośnik na Instagramie – znałam ich marzenia. Gdy tylko drzwi się otworzyły, ruszyłam szybkim krokiem w stronę wybranego sklepu. Tłum przeciskał się z każdej strony, ale udało mi się złapać ostatnią parę słuchawek w promocyjnej cenie. Głośnik był już przy kasie, jakby czekał tylko na mnie.

– Idealnie – mruknęłam pod nosem, ustawiając się w kolejce.

Miałam ochotę do kogoś zadzwonić, powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z planem, ale wolałam nie spuszczać oka z torebki. Jeszcze tylko zapłacić, zapakować i pójść dalej – taki był plan. Ale wtedy poczułam lekki nacisk przy biodrze, jakby ktoś otarł się o mnie. Odwróciłam się szybko… i coś mi nie pasowało.

Tłum, hałas i pierwsze zakupy

Odruchowo sprawdziłam zamek torebki. Był rozpięty. Serce zabiło mi mocniej, ale wmawiałam sobie, że może sama go nie domknęłam. Sięgnęłam do środka i wtedy ogarnęła mnie panika – portfela nie było. Przerzuciłam wszystko jeszcze raz, aż do dna. Nic. Ani śladu.

– Nie… – wyszeptałam, kompletnie zdezorientowana.

Rozejrzałam się dookoła. Ludzie przepychali się, krzyczeli coś do siebie, jedni biegli do półek, inni już wychodzili z siatkami. Sklep tętnił życiem, a ja stałam jak wmurowana, ściskając pustą torebkę. Poczułam gulę w gardle. Nie miałam jak zapłacić za zakupy. Nie miałam nawet jak wrócić do domu.

Podeszłam do pracownicy stojącej przy kasie.

Przepraszam, czy ktoś nie znalazł może portfela? – zapytałam, starając się mówić spokojnie, choć głos mi lekko drżał.

Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Musi pani zapytać w punkcie informacji, obok wind. Ale… no wie pani, dziś to raczej ciężko będzie.

Nie musiała kończyć. Wiedziałam, co miała na myśli. Black Friday to raj dla złodziei. W tłumie, w zamieszaniu – portfel potrafił zniknąć w sekundę. Ruszyłam do punktu informacji, modląc się, żeby może jednak ktoś go oddał. Może był uczciwy. Może nie zdążył zajrzeć do środka. Może… Ale odpowiedź była krótka i beznamiętna:

– Nikt nic nie przyniósł. Proszę zostawić numer, jakby się znalazł.

Zostawiłam. Choć już wtedy czułam, że to na nic.

Portfel po prostu wyparował

Usiadłam na ławce przy fontannie na środku galerii. Ludzie mijali mnie w pośpiechu, obładowani torbami, z uśmiechami na twarzach, a ja siedziałam tam z pustką w oczach. Mój portfel nie był tylko portfelem – miałam w nim wszystkie dokumenty, karty, trochę gotówki na śniadanie i bilety powrotne. Byłam całkowicie odcięta.

Zadzwoniłam do banku, zablokowałam karty. Konsultant mówił szybko, rzeczowo, ale mnie coraz trudniej było skupić się na jego słowach. Gdy zapytał, czy mam zgłosić sprawę na policję, tylko przytaknęłam. To był logiczny krok.

Posterunek znajdował się kilka ulic dalej. Poszłam pieszo, zmarznięta, wciąż w lekkim szoku. Czułam się, jakby ktoś wepchnął mnie w rzeczywistość, w której nie miałam żadnej kontroli. W głowie przewijałam obrazy z poranka. Czy ktoś szedł za mną? Czy zauważyłam coś podejrzanego? Nic. Po prostu – portfel był i nagle go nie było.

Na komisariacie nie było tłumu. Policjant, który mnie przyjął, był zaskakująco uprzejmy.

– To się zdarza dziś bardzo często – westchnął, wypisując zgłoszenie. – Ale wie pani… złodziej pewnie już wszystko wyrzucił, co się nie da spieniężyć. Dokumenty, karty – to dla nich śmieci.

– A kamery? – zapytałam z nadzieją.

– Zabezpieczymy nagrania ze sklepu, ale proszę nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Większość złodziei wie, gdzie ich nie widać.

Wróciłam do galerii z poczuciem, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Ale uczucie, że ktoś właśnie świętuje mój Czarny Piątek – za moje pieniądze – nie chciało mnie opuścić.

Bezużyteczne kamery w sklepie

Wróciłam do sklepu, z którego zaczęła się ta cała historia. Chciałam chociaż zapamiętać twarze, które stały wtedy obok mnie. Może ktoś się dziwnie zachowywał? Może coś pominęłam? Krążyłam między półkami jak duch, zerkając na klientów, na sprzedawców, na każdy ruch wokół. Podszedł do mnie ochroniarz.

Proszę pani, coś się stało?

– Ukradli mi portfel – powiedziałam cicho. – Zgłosiłam to na policję, ale... chciałam zapytać, czy macie państwo monitoring? Może coś się nagrało?

Ochroniarz popatrzył na mnie z rezygnacją.

– Kamery są, ale... większość skierowana jest na wejścia i kasy. Między regałami? Tam niestety słabo. Poza tym nagrania udostępniamy tylko policji. Jak przyjdą, to przekażemy, co trzeba.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że muszę odpuścić. Mogłam tylko czekać. Usiadłam znowu na tej samej ławce, gdzie wcześniej. Patrzyłam, jak ktoś przymierza buty, ktoś inny wybiera perfumy, a dzieci ciągną rodziców do sklepów z zabawkami. Czułam się jak wykluczona z tego wszystkiego. Miałam być jedną z nich – też miałam torby, listę, cel. Teraz siedziałam z niczym.

Zastanawiałam się, co robi teraz ten ktoś z moim portfelem. Czy siedzi gdzieś w kawiarni z moimi pieniędzmi? Czy może biega po sklepach i kupuje wszystko, na co tylko ma ochotę? A może już wyrzucił portfel do śmietnika, zadowolony z dzisiejszego łupu? Nie miałam jak wrócić do domu. Zadzwoniłam do przyjaciółki. Na szczęście odebrała.

– Hej… Możesz po mnie przyjechać?

W jej głosie nie było pytań, tylko jedno krótkie:

– Już jadę.

Zakupy za moje pieniądze

Czekałam przy głównym wejściu, obserwując mijających mnie ludzi z torbami, które wyglądały jak trofea. Każda z nich przypominała mi, że powinnam być gdzie indziej – przy kasie, w kolejce, w euforii po udanym zakupie. Zamiast tego siedziałam na zimnej ławce, czekając, aż ktoś mnie uratuje z tej sytuacji. Kiedy przyjaciółka w końcu podjechała, miałam ochotę się rozpłakać. Ale powstrzymałam się. Nie chciałam być ofiarą.

– Wsiadaj – rzuciła, ledwo otwierając drzwi. – Wszystko mi opowiesz po drodze.

Zgodziła się wejść ze mną jeszcze raz do galerii, tym razem tylko po to, by zapytać w kilku sklepach, czy ktoś nie próbował płacić moimi kartami. Miałam nadzieję, że może uda się złapać złodzieja na gorącym uczynku. W trzecim sklepie trafiliśmy na coś niepokojącego.

– Ktoś płacił taką kartą godzinę temu – powiedziała kasjerka, gdy podałam jej nazwisko i część numeru. – Ale... przepraszam, nie mogę podać więcej informacji.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Ktoś naprawdę chodził po tych samych korytarzach co ja, kupując za moje pieniądze. Był może kilka sklepów dalej, może minął mnie w tłumie. Ta świadomość była upokarzająca.

– Policja powinna to wiedzieć – powiedziała moja przyjaciółka. – Im mogą udostępnić monitoring i dokładny czas transakcji.

Znów wróciłam na komisariat. Spisali nowe informacje, przyjęli zgłoszenie. Ale nikt nie mówił o pośpiechu. Nikt nie dawał mi złudzeń.

– Takie sprawy... często umierają śmiercią naturalną – rzucił jeden z funkcjonariuszy, zanim wyszłam.

Czarny Piątek, który zapamiętam

Tydzień później przyszła wiadomość z policji: sprawa została przekazana dalej, ale nic więcej nie da się na razie zrobić. Monitoring ze sklepu nie był wystarczająco wyraźny, płatność kartą została wykonana przez osobę w kapturze, a dane do płatności zbliżeniowej nie pozwalały na identyfikację. Zwyczajnie – było za mało, żeby komukolwiek postawić zarzuty.

Portfel się nie odnalazł. Dokumenty musiałam wyrabiać na nowo, co pochłonęło czas, pieniądze i nerwy. Straty były nie tylko finansowe. Straciłam poczucie bezpieczeństwa. Od tamtej pory trzy razy sprawdzam torebkę, zanim gdziekolwiek pójdę. W tłumie unikam kontaktu wzrokowego, trzymam się z boku, przy ścianie. Już nie ufam.

Przyjaciółka podarowała mi słuchawki dla brata – „od Świętego Mikołaja” – powiedziała, żebym nie czuła się winna. Dla siostry upiekłam własnoręcznie ciastka, zapakowałam w słoik i dodałam. Święta były skromniejsze, ale w gruncie rzeczy spokojne. Tylko we mnie coś zostało. Nie chodziło już nawet o te pieniądze. Tylko o to, że ktoś obcy – bez słowa, bez twarzy – wszedł w mój dzień i go rozwalił. Zabrał mi więcej, niż tylko gotówkę.

W przyszłym roku w Black Friday zostaję w domu. Możliwe, że zrobię zakupy online. A możliwe, że po prostu odpuszczę. Bo niektóre lekcje kosztują. I choć nie chciałam tej lekcji, wiem jedno: lepiej stracić promocję niż zaufanie do ludzi.

Weronika, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama