Reklama

Codzienność, rytuały i cisza — tego potrzebowałem, żeby nie zwariować. Od dwóch lat wstaję codziennie o tej samej godzinie. Przemywam twarz, zakładam legginsy i starą, wysłużoną bluzę po starszym bracie. Wkładam słuchawki do uszu, ale nie włączam muzyki. Lubię słyszeć siebie, swoje kroki, oddech. Biegam. Codziennie tą samą trasą: alejką przez park, dwa razy wokół jeziorka, potem długa prosta przy placu zabaw i powrót tą samą drogą. Tylko ja, moje myśli i asfalt pod stopami.

To jedyne, co mam naprawdę stałe. Pracuję zdalnie jako grafik, rzadko wychodzę z domu poza poranki. Ludzi widuję głównie na ekranie. Lubię to — ten dystans, filtr, który mogę nałożyć na wszystko, nawet na siebie. Nie szukam znajomości, a nawet ich unikam, ale ostatnio... Coś zaczęło się zmieniać.

Zauważyłem ją po raz pierwszy jakieś trzy miesiące temu. Siedziała na tej samej ławce, co zawsze. Obok stał dziecięcy wózek, ona miała książkę na kolanach. Przyjrzałem się jej. Włosy spięte niedbale w kok, lekko przekrzywiona głowa, jakby wsłuchiwała się w szum liści. Nie zwróciłem na nią uwagi od razu — była po prostu elementem krajobrazu, jak latarnia czy pomnik psa, ale potem... zacząłem jej szukać wzrokiem. Najpierw mimochodem, potem coraz bardziej świadomie. A gdy któregoś dnia jej nie było, poczułem ukłucie niepokoju. Głupie, prawda? Kobieta z dzieckiem. Pewnie matka. Zajęta, zamężna, szczęśliwa.

A jednak, kiedy znów ją zobaczyłem, odetchnąłem z ulgą. Uśmiechnęła się, jakby mnie poznawała. A ja, jak ostatni idiota, spuściłem wzrok. To był pierwszy raz, kiedy pomyślałem, że może... nie wszystko w moim życiu musi być takie uporządkowane. Może warto się czasem zatrzymać i może nawet zgubić.

Chciałem więcej takich rozmów

Zaczęło się od zwykłego „dzień dobry”. Takiego nieśmiałego, które rzuca się komuś mijanemu co rano, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Przebiegając obok ławki, gdzie siedziała z wózkiem, wypowiedziałem te słowa niepewnie, niemal pod nosem. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała natychmiast, z uśmiechem. Głos miała ciepły, wyraźny, lekko zachrypnięty, jakby dopiero co wstała. Zatrzymałem się dosłownie na sekundę. Skinąłem głową i pobiegłem dalej.

Nazajutrz znowu ją spotkałem. I znowu powiedziałem „dzień dobry”, tym razem odrobinę głośniej. Odpowiedziała jak poprzednio. Po kilku dniach zaczęliśmy wymieniać kilka słów. Najpierw o pogodzie — że znów padało w nocy, że w parku błoto. Potem o dziecku. Zapytałem, ile ma miesięcy. Odparła, że Klara właśnie skończyła dziewięć. Mówiła tym tonem, którym mówi się o kimś bliskim. Ale nie było w nim tej przesadnej dumy, jaką czasem słyszę u młodych matek.

— Fajnie, że codziennie tu jesteście — powiedziałem któregoś ranka, sam się dziwiąc, że w ogóle to mówię.

— Ty też jesteś stałym elementem tego parku — uśmiechnęła się. — Mówię Klarze, że to biegający pan, który nigdy się nie spóźnia.

Roześmiałem się, może trochę za głośno. Pierwszy raz od dawna ktoś zwrócił na mnie uwagę z życzliwością. Przypomniałem sobie, że kiedyś umiałem rozmawiać z ludźmi. Że to nie było dla mnie takie trudne jak teraz.

— A może kiedyś pobiegamy razem, ale bez dziecka? — rzuciła nagle.

Zamurowało mnie. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, już się śmiała.

— Żartuję — dodała. — Na razie Klarcia jest moją jedyną treningową partnerką. Wózek robi za ciężarki.

Odpowiedziałem czymś równie głupim, nie pamiętam już nawet, co powiedziałem. Wróciłem do biegania, ale głowę miałem pełną różnych myśli. Nie spodziewałem się, że jedno zdanie tak mnie rozstroi. Chciałem więcej takich rozmów. Nie umiałem jeszcze przyznać się przed sobą, że mi zależy, ale biegłem z myślą, że jutro też ją spotkam. A ona może znowu się uśmiechnie.

Wspomniała o przeszłości

Z czasem nasze spotkania stały się czymś oczywistym. Nie rozmawialiśmy codziennie, ale często. A kiedy nie było rozmowy, było przynajmniej spojrzenie, skinienie głowy, uśmiech. Zacząłem przyspieszać krok na ostatnim odcinku biegu, żeby zobaczyć, czy już siedzi na ławce. Jeśli jej nie było, czułem rozczarowanie. Jeśli była — dzień zaczynał się lepiej.

Któregoś poranka zaproponowałem, żebyśmy po bieganiu poszli razem na kawę. O dziwo, nie zawahała się.

— W sumie... mam dziś więcej luzu. Klara po parku zawsze zasypia jak aniołek. Możemy spróbować — powiedziała, poprawiając kocyk w wózku.

Znaleźliśmy niewielką kawiarenkę tuż przy parku. Usiedliśmy na zewnątrz. Klara rzeczywiście spała. Lena, tak miała na imię, dowiedziałem się tego dopiero przy trzeciej kawie, mówiła z prostotą, bez udawania. Była ciepła, ale nie słodka. Zabawna, ale nie na pokaz. Słuchała uważnie. Ja z kolei zapomniałem, że rozmowy mogą być czymś więcej niż wymianą informacji. Przegadaliśmy półtorej godziny.

— Pracujesz? — zapytała w pewnym momencie.

— Tak, zdalnie — przyznałem. — Robię grafiki. Siedzę przy komputerze, dużo sam. Dlatego biegam. To... żeby się trochę poruszać.

— Rozumiem. Ja właściwie też siedzę sama. Klara mnie zajmuje, ale to trochę inna samotność. — Popatrzyła wtedy gdzieś w bok. — Czasem brak mi rozmów z kimś dorosłym. Takich zwykłych.

Potem spotkaliśmy się znowu. I znowu. Raz w parku, raz na spacerze. Kilka razy poza naszymi codziennymi rytuałami. Nie planowaliśmy tego, po prostu... to się działo. Rozmawialiśmy o filmach, o dziwnych sąsiadach, o tym, co chcieliśmy robić jako dzieci. Wydawało mi się, że ją poznaję albo... że pozwala mi się poznawać. I ja też się otwierałem. Pokazywałem jej siebie — takiego, jakim byłem naprawdę. Bez tej introwertycznej skorupy, w której siedzę od lat.

Któregoś wieczoru, siedząc na ławce przy jeziorku, wspomniała o przeszłości.

— Miałam kiedyś inny plan na życie — powiedziała cicho. — Ale to nie wyszło. Pewne rzeczy trzeba zostawić za sobą.

— To była trudna relacja? — zapytałem ostrożnie.

— Raczej... skomplikowana — powiedziała powoli. — Ale wolę nie wchodzić w szczegóły. Nie dziś.

Pokiwałem głową. Szanuję granice, a jednak poczułem jakiś niepokój. Jakby jej historia wisiała między nami, nieopowiedziana do końca. Nie chciałem tego przyznać, ale czułem, że coś przede mną ukrywa. Że jest jakaś część jej życia, do której nie mam dostępu. I ta część zaczynała mnie drażnić.

Wszystko zaczęło tracić sens

W poniedziałek nie przyszła. Uznałem, że może coś jej wypadło. We wtorek nie było jej znowu. W środę biegłem już z uciskiem w żołądku, jakby coś miało się wydarzyć. Ale ławka stała pusta, wózka nigdzie nie było. Nie napisała, nie zadzwoniła. Znałem tylko jej imię, żadnych mediów społecznościowych, żadnych konkretów. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak niewiele o niej wiedziałem.

W czwartek po raz pierwszy w życiu nie dokończyłem biegu. Usiadłem na tej samej ławce, gdzie zawsze siedziała. I wtedy ją zobaczyłem, kilka alejek dalej. Nie była sama, a z mężczyzną, mniej więcej w moim wieku. Trzymali się na dystans, ale sposób, w jaki na niego patrzyła... nie był obojętny. Schowałem się za drzewem. Nie wiem, co mną kierowało: ciekawość, lęk, może wstyd. Usłyszałem, jak mówi:

— Nie chcę ci niczego obiecywać, Marek... To się już skończyło.

Miałem ochotę podejść i zapytać, kim on jest, ale zostałem na swoim miejscu, jak sparaliżowany. W jednej chwili wszystko zaczęło tracić sens. Poczułem się jak ktoś, kto przez przypadek trafił na scenę w środku cudzego przedstawienia.

Długo patrzyłem w ciemność

Zadzwoniłem do niej wieczorem. Po raz pierwszy. Odebrała po kilku sygnałach, jej głos był cichy, nieco zmęczony.

— Hej... — zacząłem. — Widziałem cię dzisiaj w parku.

Milczała przez chwilę.

— Widziałeś mnie z Markiem — powiedziała jednak, zanim zdążyłem zadać pytanie. — Nie będę udawać, że to nie miało miejsca.

— Kim on jest? — zapytałem.

— Byliśmy razem... Dawno temu. Klara mogła być naszym dzieckiem, ale... nie była. — Głos jej zadrżał. — To między nami było strasznie pogmatwane, zostało dużo niedokończonych rzeczy. On... wrócił po czasie. Powiedział, że żałuje. Ale ja nie wiem, czy potrafię jeszcze do tego wrócić. Albo... zupełnie się od tego odciąć.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem wściekły i zraniony, a jednocześnie jej współczułem. Bo słyszałem w jej głosie jakiś rodzaj zagubienia, którego sam dobrze znałem.

— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — zapytałem.

— Bo... z tobą było inaczej — przyznałam. — Lżej. Chciałam zostawić tamto za sobą, choćby na chwilę. Ale przeszłość wraca, nawet jeśli zamkniesz za nią drzwi na klucz.

Nie chciałem krzyczeć. Nie miałem zresztą na to siły. Siedziałem z telefonem przy uchu, słuchając, jak oddycha.

— Muszę się nad tym zastanowić — powiedziałem w końcu.

Rozumiem — szepnęła.

Rozłączyłem się i długo patrzyłem w ciemność. Nagle ta cała znajomość, która wydawała się tak lekka i przypadkowa, zaczęła boleć.

Milczeliśmy dłuższą chwilę

Minął tydzień, zanim się odezwałem. Przez ten czas próbowałem wszystko poukładać: emocje, które się we mnie kłębiły, pytania, na które nie chciałem znać odpowiedzi, i ciszę, która nagle zrobiła się zbyt głośna. Codziennie biegałem tą samą trasą. Mijałem ławkę, ale Leny tam nie było. I dobrze. Nie byłem gotów, żeby ją zobaczyć. Jeszcze nie.

W końcu napisałem, że chciałbym się z nią spotkać — krótko i bez zbędnych tłumaczeń. Odpisała, że może jutro po południu. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, gdzie piliśmy pierwszą wspólną kawę. Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy.

— Myślę o tobie — powiedziała. — Ale nie wiem, czy to wystarczy. Mam za dużo niezamkniętych spraw. I za mało odwagi, żeby znowu się otworzyć.

— Ja też się boję — odparłem. — Może mniej niż kiedyś, ale nadal. Chciałbym, żeby to było proste, ale nie jest. Nie wiem, czy potrafię być z kimś, kto nie jest całkiem wolny.

Pokiwała głową. Nie płakała, ale w oczach miała coś, co mówiło więcej niż słowa.

— Chcesz, żebym została? — zapytała.

— Chcę... — powiedziałem cicho. — Ale chyba bardziej chcę, żebyś ty tego chciała.

Milczeliśmy dłuższą chwilę. W końcu uśmiechnęła się lekko, jakby z ulgą.

Dobrze, że przyszedłeś — szepnęła.

— Dobrze, że chciałaś się spotkać. — Uśmiechnąłem się blado.

Pożegnaliśmy się bez dotyku — było tylko ukradkowe spojrzenie. Wiedzieliśmy, że niczego nie ustalamy. I że oboje potrzebujemy teraz czasu.

Przestałem uciekać

Wróciłem do biegania tak, jak wcześniej — codziennie, rano, tą samą trasą. Tyle że teraz nie wypatrywałem jej na ławce. Nie dlatego, że nie chciałem jej zobaczyć — po prostu nauczyłem się nie czekać.

Minęły dwa tygodnie. Biegłem akurat obok jeziorka, kiedy usłyszałem znajomy głos:

— Hej, panie punktualny.

Zatrzymałem się. Stała przy wózku uśmiechnięta, z włosami rozwianymi od wiatru. Klara spała spokojnie. Lena w dłoni trzymała kubek z kawą.

— Dla ciebie. — Podała mi go. — Pomyślałam, że skoro i tak tu będziesz...

— Skąd wiedziałaś, że będę? — wszedłem jej w słowo.

Zawsze jesteś — powiedziała cicho.

Usiadłem obok niej. Nie pytaliśmy siebie o nic więcej. Nie musieliśmy ustalać, co dalej. Była obok, z własnej woli. A ja po raz pierwszy od dawna czułem, że to wystarczy. Przestałem uciekać, bo nie miałem już przed czym.

Bartek, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama